Matju dowiedział się prawdy o Świętym Mikołaju. Ale nie tej, że Święty Mikołaj w wersji z Coca Coli nie istnieje a prezenty przynoszą rodzice, bo to jakimś cudem już wie.
Dowiedział się natomiast kim był prawdziwy Święty Mikołaj, biskup miasta Myra. Przy nakładaniu dziecięciu oświaty kagańca wsparłam się grecką ikoną Św. Mikołaja, wiszącą u nas na ścianie.
Młody był bardzo zainteresowany i natychmiast pobiegł zrelacjonować siostrom czego się nauczył.
"Ania, Ania, wiesz co, prawdziwy Święty Mikołaj nie miał worka z prezentami tylko księgę! Naprawdę! I nie miał białej brody, miał szarą. I brzucha nie miał. I nie miał czapki z pomponem, ale za to na głowie miał are... aule... areu... AURORĘ."
Niech Święty Mikołaj z aurorą na głowie przyniesie wszystkim dużo prezentów. Niech te Święta będą spokojne, karp niezbyt ościsty, a rozmowy przy stole wolne od polityki. Niech w świecie, w którym coraz bardziej strach otwierać oczy, chociaż przez chwilę będzie dobrze. Wesołych Świąt :)
Obsesje i dygresje Mamy Kangurzycy
Mój jest ten kawałek podłogi.
sobota, 24 grudnia 2016
czwartek, 8 grudnia 2016
Szkolne projekty
Moje dzieci mają niezbyt rozsądny zwyczaj zgłaszać się na ślepo do różnych szkolnych zadań, nie kojarząc zupełnie, że wiąże się to z jakimiś zobowiązaniami i terminami.
Niedawno dostałam wiadomość od wychowawczyni Najstarszej, że "dziewczynki, które zgłosiły się do robienia gazetki mają na to jeszcze dwa dni". Nie sprecyzowała które dziewczynki, ale coś mnie tknęło. Poszłam do pokoju Najstarszej i ściągnęłam jej słuchawki z uszu.
- No coooo? - zapytała, z niechęcią odrywając wzrok od filmiku na którym youtuber Enzzi gmerał w straszliwej, topornej pikselozie, znanej i lubianej wśród młodzieży pod nazwą "Minecraft".
- Córko, czy zgłaszałaś się do gazetki szkolnej?
- Nooo taaaak... - odpowiedziała niepewnie.
- A wiesz, że masz na to jeszcze tylko dwa dni?
- Nooo wieeem. Oj tam, coś się wymyśli - skwitowała i zrobiła ruch jakby chciała z powrotem założyć słuchawki.
- OJ NIE. - byłam nieustępliwa. - Na jaki temat ma być gazetka?
- Rok jakiśtam.
- CO?
- Rok jakiśtam... nie pamiętam.
Opadły mi ręce. - A może M wie? (M to sąsiadka i najlepsza przyjaciółka). - Razem się zgłosiłyście?
- Tak.
- No to na co czekasz? Idź i się dowiedz!
Puka do drzwi M. M otwiera.
- Cześć, pamiętasz może jaki ma być temat tej gazetki?
M myśli. Rozjaśnia się w uśmiechu - pamięta! Z dumą ogłasza:
- Rok jakiśtam!
Opadły mi ręce, nogi i inne części ciała. Po kilku smsach do wychowawczyni okazało się że chodzi o "Rok szekspirowski". Dziewczynki zgłosiły się do gazetki o roku szekspirowskim nie mając pojęcia co to takiego i kim Szekspir w ogóle był (co się dziwić, jutuber Enzzi jeszcze nie zrobił o tym filmiku). Przeprowadziliśmy szybkie konsultacje z rodzicami M, poszukałam tego i owego w necie, oni takoż i kryzys został zażegnany. Myślałam, że mam spokój. Ha ha.
Dziś wieczór, w porze kolacji Średnia robiła co mogła, żeby zejść mi z drogi (przyniosła uwagę w dzienniczku i trafił mnie szlag z przytupem). Jednak presja czasu okazała się silniejsza niż atawistyczny lęk przed gniewem rodzicielki, więc w końcu Średnia zagaiła dyplomatycznie:
- Mamooo, pamiętasz o tym stroiku?
Zrobiło mi się słabo. - Jakim stroiku?
- No tym na konkurs. To na jutro.
Zrobiło mi się bardziej słabo. - JAKIM ZNOWU STROIKU?!
- No, na Gwiazdkę. Do konkursu. Jutro.
W tym momencie z moich ust padły słowa, które z duchem Bożego Narodzenia miały niewiele wspólnego.
Nie wiem czemu tego wszystkiego nie olałam, może dlatego że na ogół nie przejmuję sie bardzo edukacją mojego potomstwa i użarło mnie poczucie winy. A łatwiej zrobić jednorazowego crafta niż siedzieć z dzieckiem godzinami i wkuwać słówka albo odpytywać z ortografii... Poczucie winy zapcha się stroikiem i da mi żyć na jakis czas ;)
Pinterest dopomógł i wykonałyśmy gwiazdkę z rolek po papierze toaletowym. Wreszcie się przydał miniaturowy pistolet do kleju, który przywlokłam dawno temu z Kanady bo "kiedyś się przyda".
Nie miałam na podorędziu brokatu, więc opsikałam gwiazdkę klejem w sprayu i wytarzałam w perłowych sypkich cieniach do powiek Yves Rocher. Słabo je widać na zdjęciu, ale dają trochę koloru i trochę błyszczą.
Sąsiadka poratowała nas gałązką świerku i trzema szyszkami (niechże jej bedą dzięki i chwała). Jeszcze trochę kleju i efekt końcowy:
Nie liczę na nagrodę główną, ale czuję się spełniona artystycznie oraz rodzicielsko.
Myślę (tfu tfu), że na razie chyba mam spokój... ;)
Zwolnij
Misja: dowlec Młodego do przedszkola i wrócić na czas, żeby zdążyć odprowadzić Młodą do szkoły.
Start.
- Synku, chodź. Idziemy do przedszkola. [Synek skacze po chodniku, rozgniatając śniegowe bryły.]
- Synku, chodź. Teraz idziemy. [Synek wspina się na oblodzony murek, zjeżdża i wspina się ponownie.]
- Synku, chodź. [Synek biega w kółko, wydając bojowe okrzyki.]
- Synku, no już, chodź, spieszymy się. [Synek rozsypuje śnieg na kamieniach.]
- Synu, chodź, naprawdę się spieszę, muszę potem zdążyć do szkoły. [Synek metodycznie kruszy lód na kałużach. Wszystkich napotkanych.]
- Ruchy, spieszymy się, idziemy! [Synek liczy wszystkie słupki przy chodniku i zgarnia z nich śnieg.]
Ciągnę go za rękę: - Idziemy!
Nie reaguje, tylko wyrywa mi się i z przejęciem zaczyna rozkopywać kupkę zamarzniętego śniegu pod płotem, gadając przy tym do siebie.
- MÓWIĘ DO CIEBIE, IDZIESZ WRESZCIE CZY NIE, %^&%*(@@$, NIE MAMY CZASU NA ZABAWY!
- Buuuu, mamaaaaa, czemu zawsze jesteś na mnie złaaaaa.
W ferworze i codziennym pośpiechu zdarza mi się tęsknić za czasem kiedy Młody miał postać niedużego kokonu, który mogłam wpakować w nosidło i bez większych kłopotów, szybko i efektywnie przetransportować z punktu A do punktu B. Nostalgia jednak od razu mija na wspomnienie sygnałów dźwiękowych, wydawanych przez ów kokon szczególnie w nocy.
W tej perspektywie, żółwi spacer do przedszkola staje się właściwie całkiem przyjemną opcją ;) ZEN-on.
środa, 30 listopada 2016
Oto ma wycieczka...
... do wesołego miasteczka, za rogiem czeka na mnie śmiechu beczka..." że tak pojadę słowami tytanów hiphopu. Śmiechu beczka, zaprawdę powiadam wam.
Co tydzień, o 18.00 Ania i Matju mają zajęcia logopedyczne, na które trzeba ich odtransportować do mieszkania Cioci Logopedii. Ciocia Logopedia mieszka na Bródnie, 8 przystanków autobusem i 800m marszu od nas. Każda podróż to seria niezapomnianych doznań natury socjologicznej, estetycznej i psychologicznej.
Kiedy już uda mi się przywlec Matju z przedszkola a Anię ze szkoły na czas, nakarmić, odsikać, zapakować teczki z materiałami do zajęć, butelkę z wodą i zapas jedzenia (jeśli nie dostaną jeść w ciągu tych dwóch godzin to niechybnie umrą z głodu, co podkreślają dobitnie w każdy Dzień Logopedyczny), gdy uda mi się oderwać oboje od tableta z grą, zmusić do obleczenia się w warstwy zimowej odzieży i namówic do wyjścia,
udajemy się na przystanek.
Gdy już uda mi się powstrzymać Matju od wyskoczenia na jezdnię prosto pod pędzące samochody, uświadomić Ani, że wykrzykiwanie na głos "Kto ty jesteś? Pijak mały! Jaki znak twój? Trzy browary!" nie jest najlepszym pomysłem w miejscu publicznym, ani właściwie w żadnym innym, rozdzielić rodzeństwo kiedy zaczynają się bić i gonić wokół słupka z rozkładem jazdy, zignorować pełne dezaprobaty spojrzenia współstaczy przystankowych,
wsiadamy do autobusu.
W autobusie spotykamy szeroki wachlarz ludzkich typów. Nigdy nie jest nudno. A to wysztafirowana pańcia zlana perfumami w ilości zdolnej wytruć muchy w promieniu kilometra, błyskająca makijażem przywodzącym na myśl inwazję klaunów w Ameryce (mamooo, będę wymiotować, nie podoba mi się ten zapach).
A to pan, który ostatnie spotkanie z wodą i mydłem przeżył najprawdopodobniej w okolicach Wielkanocy (mamooo, będę wymiotować, nie podoba mi się ten zapach).
A to elegancka starsza pani, z lśniącymi siwymi włosami starannie zebranymi w nienaganny kucyk, odziana w futro, skórzane kozaki, w dłoni torebka, wszystko dobrane kolorystycznie i na pierwszy rzut oka nietanie. Na twarzy lekki makijaż, wymanikiurowane paznokcie. Autobus gwałtownie hamuje. Elegancka Starsza Pani leci parę kroków do przodu, łapie za uchwyt i głębokim zachrypniętym głosem rzuca: "w mordę jebana kurwa mać!!!"
A to wiercący się dzieciak, który piszczy, śpiewa, nie reaguje na polecenia, kopie współpasażerów po piszczelach, co jakiś czas wykrzykuje "pupa pierdzi!" i zaśmiewa się do rozpuku ze swojego wysublimowanego poczucia humoru... a nie, nie, wróć, to Matju jest. Hmmm. ;)
O czym to ja... Aha. No właśnie. Taka prosta rzecz, 8 przystanków autobusem i 800 metrów marszu, a po powrocie czuję się jakbym przeleciała Killera z Chodakowską. Szkoda tylko że sadło nie znika. Za to winko znika bardzo szybko ;)
Co tydzień, o 18.00 Ania i Matju mają zajęcia logopedyczne, na które trzeba ich odtransportować do mieszkania Cioci Logopedii. Ciocia Logopedia mieszka na Bródnie, 8 przystanków autobusem i 800m marszu od nas. Każda podróż to seria niezapomnianych doznań natury socjologicznej, estetycznej i psychologicznej.
Kiedy już uda mi się przywlec Matju z przedszkola a Anię ze szkoły na czas, nakarmić, odsikać, zapakować teczki z materiałami do zajęć, butelkę z wodą i zapas jedzenia (jeśli nie dostaną jeść w ciągu tych dwóch godzin to niechybnie umrą z głodu, co podkreślają dobitnie w każdy Dzień Logopedyczny), gdy uda mi się oderwać oboje od tableta z grą, zmusić do obleczenia się w warstwy zimowej odzieży i namówic do wyjścia,
udajemy się na przystanek.
Gdy już uda mi się powstrzymać Matju od wyskoczenia na jezdnię prosto pod pędzące samochody, uświadomić Ani, że wykrzykiwanie na głos "Kto ty jesteś? Pijak mały! Jaki znak twój? Trzy browary!" nie jest najlepszym pomysłem w miejscu publicznym, ani właściwie w żadnym innym, rozdzielić rodzeństwo kiedy zaczynają się bić i gonić wokół słupka z rozkładem jazdy, zignorować pełne dezaprobaty spojrzenia współstaczy przystankowych,
wsiadamy do autobusu.
W autobusie spotykamy szeroki wachlarz ludzkich typów. Nigdy nie jest nudno. A to wysztafirowana pańcia zlana perfumami w ilości zdolnej wytruć muchy w promieniu kilometra, błyskająca makijażem przywodzącym na myśl inwazję klaunów w Ameryce (mamooo, będę wymiotować, nie podoba mi się ten zapach).
A to pan, który ostatnie spotkanie z wodą i mydłem przeżył najprawdopodobniej w okolicach Wielkanocy (mamooo, będę wymiotować, nie podoba mi się ten zapach).
A to elegancka starsza pani, z lśniącymi siwymi włosami starannie zebranymi w nienaganny kucyk, odziana w futro, skórzane kozaki, w dłoni torebka, wszystko dobrane kolorystycznie i na pierwszy rzut oka nietanie. Na twarzy lekki makijaż, wymanikiurowane paznokcie. Autobus gwałtownie hamuje. Elegancka Starsza Pani leci parę kroków do przodu, łapie za uchwyt i głębokim zachrypniętym głosem rzuca: "w mordę jebana kurwa mać!!!"
A to wiercący się dzieciak, który piszczy, śpiewa, nie reaguje na polecenia, kopie współpasażerów po piszczelach, co jakiś czas wykrzykuje "pupa pierdzi!" i zaśmiewa się do rozpuku ze swojego wysublimowanego poczucia humoru... a nie, nie, wróć, to Matju jest. Hmmm. ;)
O czym to ja... Aha. No właśnie. Taka prosta rzecz, 8 przystanków autobusem i 800 metrów marszu, a po powrocie czuję się jakbym przeleciała Killera z Chodakowską. Szkoda tylko że sadło nie znika. Za to winko znika bardzo szybko ;)
niedziela, 20 listopada 2016
Są dzieci
Są czyściutkie dziewczynki w odprasowanych na sztywno sukienkach z kokardą, wpadające w histerię na widok ziarnka piasku.
Są chłopcy, którzy prosto z placu zabaw gnają do łazienki umyć ręce (serio) i to bez przypominania.
Są matki, uzbrojone w butelki żelu antybakteryjnego i mokre chusteczki, gotowe własną piersią i domestosem osłonić dziecko przed bakteriami czyhajacymi na wszystkim - od plastikowej zabawki po jabłka.
I jest mój syn.
Który na przykład z uporem godnym lepszej sprawy wciska guziki w windach.
Językiem.
Jeśli kontakt z bakteriami faktycznie uodparnia, to już chyba mogłabym go śmiało posłać na wakacje do slumsów w Rio albo afrykańkiej wioski, nic mu nie grozi.
sobota, 19 listopada 2016
Gdzie znaleźć żonę
Matju i Ania siedzą w wannie i rozmawiają o życiu. Nasłuchuję zza drzwi. Ania wyjaśnia.
Ania: Nasza mama jest żoną naszego taty.
Matju: yyyy?
Ania: No tak, jak się chce mieć dzieci to trzeba być zakochanym i mieć żonę.
Matju: No, ja będę miał dzieci!
Ania: No to musisz mieć żonę.
Matju: Ale skąd wezmę żonę?
Ania: No co ty, nie wiesz? Na studiach się znajduje! Potem się razem chodzi i czasem się kłóci a potem się ma dzieci.
Matju: [puszcza głośnego bąka]
Ania: Nie, tak nie zdobędziesz kobiety.
:D
Ania: Nasza mama jest żoną naszego taty.
Matju: yyyy?
Ania: No tak, jak się chce mieć dzieci to trzeba być zakochanym i mieć żonę.
Matju: No, ja będę miał dzieci!
Ania: No to musisz mieć żonę.
Matju: Ale skąd wezmę żonę?
Ania: No co ty, nie wiesz? Na studiach się znajduje! Potem się razem chodzi i czasem się kłóci a potem się ma dzieci.
Matju: [puszcza głośnego bąka]
Ania: Nie, tak nie zdobędziesz kobiety.
:D
czwartek, 3 listopada 2016
Pieśni
Dziewczynki w towarzystwie sąsiadek bawiły się za zamkniętymi drzwiami. Przebieranki, gry planszowe, wzajemne przechodzenie poziomów gier przeróżnych na telefonach i tabletach. Dobiegły mnie też radosne śpiewy chóralne.
"Jak ładnie śpiewają" - rozczuliłam się. "Pójdę posłuchać."
Z ciepłym uśmiechem podeszłam do drzwi, położyłam dłoń na klamce i usłyszałam słowa piosenki, wykrzykiwanej przez cztery głosy:
"dziękuję ci tatooo
że bijesz mnie szmatąąą
czasami grabiami
a czasem łopatąąąąą"
I wybuch entuzjazmu, a potem jeszcze raz od nowa ;)
Ekhem. Wycofałam się cicho. Taaaak. No cóż.
Nie wiem co wolę - piosenkę o domniemanej przemocy domowej czy aktualny szkolny hit, którego muszę słuchać codziennie po kilka razy. Obie są tak samo przerażające ;)
Obawiam się, że bezpowrotnie odeszły czasy pieśni o jagódkach, słonkach co rano wstały i krasnoludkach ;) Czasem tylko Matju spontanicznie wykonuje przedszkolne utwory na temat kredek i autobusów.
Jest zdecydowanie mniej uroczo, ale za to śmiejszniej, co, wyznam, bardziej mi pasuje ;)
"Jak ładnie śpiewają" - rozczuliłam się. "Pójdę posłuchać."
Z ciepłym uśmiechem podeszłam do drzwi, położyłam dłoń na klamce i usłyszałam słowa piosenki, wykrzykiwanej przez cztery głosy:
"dziękuję ci tatooo
że bijesz mnie szmatąąą
czasami grabiami
a czasem łopatąąąąą"
I wybuch entuzjazmu, a potem jeszcze raz od nowa ;)
Ekhem. Wycofałam się cicho. Taaaak. No cóż.
Nie wiem co wolę - piosenkę o domniemanej przemocy domowej czy aktualny szkolny hit, którego muszę słuchać codziennie po kilka razy. Obie są tak samo przerażające ;)
Obawiam się, że bezpowrotnie odeszły czasy pieśni o jagódkach, słonkach co rano wstały i krasnoludkach ;) Czasem tylko Matju spontanicznie wykonuje przedszkolne utwory na temat kredek i autobusów.
Jest zdecydowanie mniej uroczo, ale za to śmiejszniej, co, wyznam, bardziej mi pasuje ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)