Nie oglądam dużo TV, więc ten fakt mi jakoś umknął... Oto piosenka, która ponoć została wybrana oficjalnym hitem na Euro 2012.
O.o
Lud przemówił smsami i wybrał to, co ludowi bliskie.
Mowę mi odjęło, więc za komentarz niech posłuży wpis, który znalazłam pod tym niezwykłym utworem na YouTube: "Jaki kraj takie 'Waka waka'".
Jedni mają Shakirę, inni - zespół pieśni i tańca "Jarzębina" ;)
Już od dawna przestałam się dziwić, że co bardziej rozumni Polacy za granicą starają się unikać afiszowania ze swoją polskością. Dobra, przyznam się - też bym się starała :P
W sumie to nawet pasuje - ta piosenka prezentuje równie wysoki poziom co polska piłka nożna.
piątek, 4 maja 2012
czwartek, 3 maja 2012
Zoo
Telewizornia postraszyła pogorszeniem pogody, gradobiciem i innymi meteo-katastrofami, więc postanowiliśmy wykorzystać słoneczne popołudnie na wizytę w Zoo. Niestety, na ten sam wyśmienity pomysł wpadła połowa Warszawy, w związku z czym wycieczka nabrała posmaku dzikości i survivalu. Tłum był straszliwy, do tego gorąco jak na patelni. Ania szybko się zmęczyła i sporą część wyprawy spędziła na ramionach Taty.
Zuzia co chwila pytała czy może już usiąść... Ponadto nieomylnie wyhaczała z okolicy wszystkie pułapki na rodziców: O, gofry!, O, popcorn!, O, grill!, O, lody!, O, zabawki zwierzątkowe!, O, wata cukrowa!
Zwierzętom nie poświęcała nawet połowy tej uwagi ;)
Ania chyba bawiła się nieco lepiej, ale też co jakiś czas marudziła, że chce do domu.
Hitem były słonie i żyrafy.
Jedynym, który nie przysparzał żadnych problemów był Matju. Najpierw spał, potem siedział w wózku i wcinał bułę, rozglądając się z zainteresowaniem dokoła. Jest istotą zdecydowanie outdoorową, w domu dostaje histerii a na zewnątrz zmienia się w Dziecko Idealne.
Królewny miały okazję pobiegać, skorzystały z entuzjazmem :)
Ten weekend zaczyna być już ciut męczący :) Za dużo dziecięcej energii do skanalizowania :)
Dzień zakończyliśmy kolacją w Makdolcu, w domu nie ostało się wiele jadalnych rzeczy, mama lekko zaniedbała przygotowania do długiego weekendu ;)
Dziewczynki dostały jak zwykle zestawy z zabawkami. Po powrocie do domu Zu przyszła do mnie i poprosiła: "Mamo, możesz mi pomóc ponaklejać kontynenty na ten globus? Bo ja chciałam dostać zestaw z pokazem mody, z ubraniami i modelkami taki śliczny, ale pan się pomylił i dostałam szkołę..." (smętne westchnienie;) )
Ach córciu, los nikomu nie szczędzi rozczarowań ;) Hehe.
Pantofag
Matju jest oficjalnie wszystkożerny. W przeciwieństwie do starszych sióstr, które pozostały fankami mleka sztucznego (Zu) i mamowego (Ania) przez pierwsze półtora roku, Mat wcina wszystko co podstawi mu się pod otwór gębowy. Bułki, chleb, słoikowe obiadki i desery, kaszki, makaron, gotowane warzywa. Lubi ziemniaki w każdej postaci, zupełnie jak mama :)
Nauczył się pić z niekapka (wprawdzie bez zaworka, więc trzeba bardzo uważać, żeby nie popłynął) i z upodobaniem konsumuje soki Bobofrut rozcieńczone wodą.
Ulga, jaką odczuwam w związku z powyższym jest wręcz obezwładniająca. Skończył się stres "wrzeszczę, nakarm mnie, nie obchodzi mnie, że nie ma jak". Mateo w terenie siedzi w wózku (lubi!) i kiedy zgłodnieje dostaje do łapki artykuły spożywcze. Skończył się dramat wyjącego, głodnego dziecka uwięzionego w foteliku samochodowym, kiedy nie ma gdzie się zatrzymać i matka musi wypiąć się z pasów i dokonując akrobacji nieomal olimpijskich, zawisnąć z mlecznym cyckiem nad wygłodniałą paszczą.
Dzięki spożywczej samowystarczalności Matju jest coraz bardziej zostawialny :) Tata, babcia, sąsiadka mogą się nim spokojnie zająć nawet przez dwie godziny (inna sprawa, że najpierw trzeba ich do tego namówić ;) )
Proszę bardzo, żeby nie być gołosłowną, oto Mateusz w towarzystwie pieczonego ziemniaczka ;)
Nauczył się pić z niekapka (wprawdzie bez zaworka, więc trzeba bardzo uważać, żeby nie popłynął) i z upodobaniem konsumuje soki Bobofrut rozcieńczone wodą.
Ulga, jaką odczuwam w związku z powyższym jest wręcz obezwładniająca. Skończył się stres "wrzeszczę, nakarm mnie, nie obchodzi mnie, że nie ma jak". Mateo w terenie siedzi w wózku (lubi!) i kiedy zgłodnieje dostaje do łapki artykuły spożywcze. Skończył się dramat wyjącego, głodnego dziecka uwięzionego w foteliku samochodowym, kiedy nie ma gdzie się zatrzymać i matka musi wypiąć się z pasów i dokonując akrobacji nieomal olimpijskich, zawisnąć z mlecznym cyckiem nad wygłodniałą paszczą.
Dzięki spożywczej samowystarczalności Matju jest coraz bardziej zostawialny :) Tata, babcia, sąsiadka mogą się nim spokojnie zająć nawet przez dwie godziny (inna sprawa, że najpierw trzeba ich do tego namówić ;) )
Proszę bardzo, żeby nie być gołosłowną, oto Mateusz w towarzystwie pieczonego ziemniaczka ;)
środa, 2 maja 2012
Tron
Namiestnik Klusiec w wieku niespełna 9 miesięcy zdecydowanie wyrósł z fotelika-kołyski. Należało go zaopatrzyć w nowy tron, co też uczyniliśmy dzisiaj.
Tron (Ramatti Venus) wygląda tak:
Jeżdżę z tyłu, wciśnięta między Anię i Matju. O ile przy kołysce górna połowa mnie miała luz, a problem był tylko z częścią gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę ;) o tyle przy nowym foteliku mam tyle komfortu co sardynka w puszce. Bardzo porządnie ściśnięta ;) Wychodząc z samochodu czuję się jak speleolog wypełzający z trudno dostępnej jaskini ;) Ach, uroki wielomacierzyństwa :)
Cóż, będzie to dla mnie silny motywator do przeniesienia się na fotel kierowcy ;)
Tron (Ramatti Venus) wygląda tak:
Jeżdżę z tyłu, wciśnięta między Anię i Matju. O ile przy kołysce górna połowa mnie miała luz, a problem był tylko z częścią gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę ;) o tyle przy nowym foteliku mam tyle komfortu co sardynka w puszce. Bardzo porządnie ściśnięta ;) Wychodząc z samochodu czuję się jak speleolog wypełzający z trudno dostępnej jaskini ;) Ach, uroki wielomacierzyństwa :)
Cóż, będzie to dla mnie silny motywator do przeniesienia się na fotel kierowcy ;)
wtorek, 1 maja 2012
Majówka
Długiego weekendu dzień czwarty. Spragnieni zieloności, udaliśmy się rankiem do Łazienek, zaopatrzeni w chlebek dla zwierzyny.
Dziewczynki od razu wyruszyły w teren, zwabione magnetycznym urokiem wiewiórek, których całe tabuny kicały po trawnikach.
Mat błyskawicznie zasnął i przez czas jakiś nie przysparzał problemów.
Wiewióry były wszędzie...
Bliskie spotkanie z końmi.
Chlebek, przeznaczony pierwotnie dla ptaków, skończył w końskiej paszczy ;)
Nawet mama się odważyła :)
Dziewczynkom trzeba było długo tłumaczyć że NIE, NIE MOGĄ wejść do fontanny.
Jak to w Łazienkach - wszędzie rozwrzeszczane pawie :)
Wycieczkę zakończyliśmy w przydomowym Makdolcu. Jak świętować to świętować, zmęczona matka musi od czasu do czasu podtruć się czymś pysznym ;)
Tata i syn :)
Mama i stado ;)
Dziewczynki od razu wyruszyły w teren, zwabione magnetycznym urokiem wiewiórek, których całe tabuny kicały po trawnikach.
Mat błyskawicznie zasnął i przez czas jakiś nie przysparzał problemów.
Wiewióry były wszędzie...
Bliskie spotkanie z końmi.
Chlebek, przeznaczony pierwotnie dla ptaków, skończył w końskiej paszczy ;)
Niemowlęcy posiłek w terenie, wersja soft. (Istnieje jeszcze wersja hard, kiedy nie ma wózka i trzeba trzymać dzieciaka na kolanach i trafiać łyżeczką w otwór gębowy, przemieszczający się błyskawicznie wraz z rozglądającą się energicznie głową).
Dziewczynkom trzeba było długo tłumaczyć że NIE, NIE MOGĄ wejść do fontanny.
Jak to w Łazienkach - wszędzie rozwrzeszczane pawie :)
Wycieczkę zakończyliśmy w przydomowym Makdolcu. Jak świętować to świętować, zmęczona matka musi od czasu do czasu podtruć się czymś pysznym ;)
Tata i syn :)
Mama i stado ;)
poniedziałek, 30 kwietnia 2012
Długi weekend
Ciepło, ciepło, gorąco... Długi weekend czas zacząć. W cieniu 33 stopnie. Wokół nagrzane mury.
Nadmiar dziecięcej energii groził wybuchem, więc wyszliśmy powypasać stado na betonie.
Przy okazji zorientowaliśmy się, że Ania zdecydowanie wyrosła z trójkołowego rowerka.
Mateusz chce biegać za siostrami i jest ciężko sfrustrowany koniecznością siedzenia w wózku.
Ania potrafi się bujać sama, chociaż nikt jej tego nie uczył. Inteligentna bestia :)
Matju protestował przeciw czapce. Nie dziwię się, gdyby ktoś mi kazał nosić czapkę w upale, też bym protestowała.
Obserwował dziewczynki brykające na placu zabaw i od czasu do czasu próbował wyrwać pasy z wózka.
Jeszcze rok temu bardzo cierpiałam w upały, a teraz mogę się godzinami wygrzewać na słońcu jak jaszczurka ;) Dobrze mi z tym.
Przed nami jeszcze 7 wolnych dni, podczas których trzeba będzie zagospodarować dzieciątka. Patrzę na te ściany dookoła, nagrzane jak patelnia, i w głowie mam tylko "ratunku...". Oczywistym rozwiązaniem jest gdzieś pojechać, nad wodę, do lasu. Wszystko pięknie, tylko przy trójce małych i malutkich dzieci każda wycieczka przypomina, za przeproszeniem, burdel ogarnięty pożarem. Do zabrania kontener rzeczy - picie, jedzenie, pieluchy, chusteczki, słoiczki, woda do mycia, krem od słońca, torby na pawia (dzieci z upodobaniem wymiotują w samochodzie), zapasowe ubranka, hulajnogi albo rowery, zabawki, wózek i Bóg wie co jeszcze. Koordynacja drzemek i posiłków Matju (nie zaśnie byle gdzie, nie zje byle czego i byle kiedy). Zorganizowanie starszym zabawy. Mamo pić, jeść, siku, kupę, poczytaj, pośpiewajmy, daj mi, popatrz, wytrzyj. I tak dalej.
Wszystko w sumie błahostki, ale skumulowane w takim stężeniu, że zmieniają przyjemność w bezlitosną, nerwową harówę.
A kiedy już wszystko się skończy, każda napotkana osoba będzie mnie pytać - "I jak, odpoczęłaś sobie?". Ależ oczywiście. Jak jasna cholera ;)
Przy śniadaniu
Praktyczne podejście do rodzicielstwa, lekcja 1.
Ja: Kochanie to jak, zrobisz mi takiego robota co by za mnie prasował?
Mąż: Przecież już ci zrobiłem. Nawet dwa. Nazywają się Zuzia i Ania.
;)
Niby prawda, tylko coś im software szwankuje ;)
Ja: Kochanie to jak, zrobisz mi takiego robota co by za mnie prasował?
Mąż: Przecież już ci zrobiłem. Nawet dwa. Nazywają się Zuzia i Ania.
;)
Niby prawda, tylko coś im software szwankuje ;)
niedziela, 29 kwietnia 2012
Chrzest
Mateusz nie jest fanem muzyki sakralnej. Szczególnie w wykonaniu naszego organisty.
Poza demonstracjami dezaprobaty przy każdej pieśni, Młody zachowywał się przyzwoicie. Wyróżniał się nieco na tle innych dzieci (było kilka chrztów) nie tylko zaawansowanym wiekiem, ale i strojem. Matka wyrodna ubrała go w biały t-shirt i niebieskie dżinsy, bo uważa, że taki zestaw wygląda obłędnie na facecie w każdym wieku :) Do tego urzekające, pulchne bose stópki, na które nawet celebrans zwrócił uwagę ;)
Mateo głównie siedział na maminych kolanach i się rozglądał.
Posilał się
Niestety potem zaczął już tracić cierpliwość. Za głośno, za ciepło, za dużo ludzi.
Co wy mi robicie, zabierzcie mnie do domu...
Zaraz będę płakał, organista znowu zaczyna...
Mama roztropnie przyozdobiła się naszyjnikiem, który można poszarpać. Zawsze to jakaś rozrywka.
Naszyjnik się znudził, ale mama ma jeszcze zęby. Zęby są fascynujące.
Mamo, to dobre, spróbuj.
Co by tu jeszcze...
W zasadzie to poszedłbym spać, ale strasznie tu hałasują.
O, dawno nie szarpałem mamy za włosy... To co widać na maminej twarzy to nie radosny śmiech, tylko okrzyk bólu spowodowany utratą pęczka włosów ...
Starsza siostra promienieje :)
Przeżyliśmy. Ufff.
Subskrybuj:
Posty (Atom)