Mateusz wytrwale ćwiczy emisję głosu, w szczególności wieczorem, kiedy zmęczenie daje mu się we znaki. Ciężko znieść kilkugodzinny ryk. Głowa boli, ręce mdleją od noszenia. I ta bezradność w konfrontacji z wrzaskiem, chyba ona najbardziej doprowadza mnie do szału.
Wczoraj, w akcie desperacji, spróbowałam puścić mu muzykę. Mat olał
Mozarta,
Bacha (byłam oburzona bo to mój ulubiony koncert ;)),
Beethovena (może Księżycowa to za ponury kawałek ;),
Pachelbela,
Holsta i
Dvoraka, uspokoił się natomiast i wyraźnie zrelaksował przy:
Odsłuchaliśmy tyle razy, że prawie się nauczyłam tekstu po szwedzku ;)
Cóż, trzeba będzie popracować nad mego syna gustem muzycznym... A mówili mądrzy ludzie - słuchaj Mozarta w ciąży, nie zastosowałam się i mam za swoje ;) I tak nie jest źle, zważywszy, że pół ciąży katowałam Sabaton, Metallikę i Black Sabbath ;)
***
Szukając jesiennych butów dla dziewczynek, natrafiłam na plik bazgrołów, z zamierzchłych czasów, kiedy miałam czasochęć ćwiczyć rękę, kopiując m.in. obrazki z "Thorgala". Śmieszne, niedorobione, niezdarne, niepokończone, niektóre niewyraźne, ale wrzucam kilka ku pamięci. Że kiedyś miałam siłę i czas na takie zabawy. I może nastanie chwila, kiedy będę miała siłę i czas na coś innego niż karmienie i przewijanie. Bo aktualnie niezwykle trudno mi uwierzyć, że ta smycz kiedyś się zerwie.
Będąc młodym dziewczęciem, uwielbiałam Michaela Jacksona, więc ćwiczyłam i na nim ;) Wyprodukowałam całą serię takich mazajów:
Powtarzam sobie jak mantrę: "To minie, to minie, kiedyś będę miała czas". Swój czas, niewyszarpany rodzinie, nieokupiony złym humorem dzieci i moimi wyrzutami sumienia. Czas, który będę mogła spożytkować na coś więcej niż tylko zaspokajanie elementarnych potrzeb.
To minie. Minie, prawda?