Wydawałoby się, że przywykłam do funkcjonowania z wózkiem. Tak było do tej pory, kiedy wózek służył mi do poruszania się po podmiejskim getcie w którym mieszkam. Jednak dziś podjęłam pierwszą od daaaawna próbę przemieszczenia się z wózkiem komunikacją miejską i mało mnie przy tym nie trafił szlag.
Wzięłam Maclarena - lekki wózek "przewozowy". Ha ha. Najpierw musiałam znieść z 3 piętra wózek, plecak z niezbędnikiem okołodzieciowym, Zuzę, naręcze kurtek oraz ważną paczkę do wysłania po drodze. Wszystko naraz. Potem szarpanina z drzwiami, coś co mnie niezmiennie doprowadza do pasji, chyba nigdy się nie przyzwyczaję. Tych, którzy nie wiedzą o co mi chodzi informuję, że moje dziecko waży 18 kilo i manewrowanie lekkim i delikatnym wózeczkiem obciążonym taką masą (+paczka w koszyku) jest dla mnie możliwe tylko z pomocą obu rąk i przy sporym wysiłku. W związku z powyższym brakuje mi trzeciej ręki do otwierania i przytrzymywania drzwi;)
Wsiadanie do autobusu - nie umiem podbić mojego wózka tak, żeby po prostu wjechać :) Nie dam rady również dźwignąć tej masy z chodnika i wnieść (do pomocy nikt sie nie spieszył). Musiałam wsadzać oddzielnie oba elementy - Zuzę i wózek. Zuza od razu po wejściu ruszyła w rajd po autobusie, ledwie mi sie udało ją złapać i posadzić na siedzeniu bo kierowca już ruszał. Jak tylko spacyfikowałam Zuzę musiałam pacyfikować wózek (Maclaren ma gówniane hamulce, które łatwo puszczają, do tego jest tak lekki że rzuca nim na zakrętach i zaczął mi uciekać po autobusie). Usiłowanie wsadzenia Zuzy do wózka kończyło się wściekłym protestem (z wózka nie można przez okno wyglądać ;) Ludzie patrzyli na moje nieskładne próby opanowania sytuacji z mieszaniną zdziwienia i niesmaku. Zwłaszcza mamusie z wózkami, radzące sobie sprawnie i bez problemu:) no pełna frustracja po prostu.
Jakoś udało mi się wysiąść, trzymałam na ręku dzieciaka, a w drugim ręku wózek i modliłam się żeby nie było gwałtownego hamowania:D
Tak się złożyło, że dojechałam zupełnie nie tam gdzie chciałam (zmiana trasy autobusu, którą zauważyłam za późno, zaaferowana Zuzą i wózkiem;) Nie mogłam po prostu wsiąść w powrotny autobus, albowiem w mojej okolicy autobusy mają dziwne trasy (wracają inna drogą niż wyjeżdżają) i w godzinach okołopołudniowych jeżdżą rzadko.
Tak oto zamiast w Carrefourze znalazłam sie o 4 kilometry od domu, na rozkopanej, błotnistej i wyboistej ulicy z resztkami dziurawego chodnika:D Nie tracąc ducha i warcząc pod nosem na haniebny stan okolicznej infrastruktury (CH Targówek widziałam wyraźnie i blisko, szkopuł w tym, że nie mogłam do niego dojść bo nie poprowadzono drogi a przeprawa na durch przez łąki i bajora jakoś mnie nie nęciła;) rozpoczęłam powrót do domu.
Maclaren Quest Sport, piękny miejski wózek pozbawiony całkowicie amortyzacji, jak sama nazwa wskazuje jest miejski. Najlepiej się nim jeździ po równych i gładkich podłogach w centrach handlowych. Wędrówka z ciężkim dzieckiem w Maclarenie po wyboistym, błotnistym chodniku to coś czego każda wielbicielka wózków powinna doświadczyć.Wytrzymałam jakieś 2,5 kilometra:) Potem wyciągnęłam z plecaka zachomikowaną krótką Lisę ;) zabraną na wszelki wypadek (zachwyciłam się swoją przezornością), wzięłam dziecko na biodro i dalej po wertepach niosłam wszystko: plecak, Zuzę i wózek.
Bez komentarza.