piątek, 22 marca 2013

czwartek, 21 marca 2013

Lazaret - reaktywacja

Dopadło nas jakieś niepozytywne wirusisko. Najpierw grypa żołądkowa, a potem nawracające mdłości, bóle, wysoka gorączka i ogólna niemoc.
Wlokę się rano do przedszkola jak na ścięcie. Od dwóch dni zjadłam tylko czerstwą bułkę i trzy biszkopty. Zostały w żołądku, więc pełny sukces. Matju odmawia jedzenia czegokolwiek poza moim mlekiem i surowym jabłkiem. Padamy spać wczesnym wieczorem, budzimy się w nocy co godzina, wstajemy w złym humorze.
Wyglądamy przez okno i szlag nas trafia gdy na termometrze -13 i dookoła śnieg.
Dziś jedynym moim dokonaniem, z którego jestem strasznie dumna, było poskładanie góry prania. Potem musialam się położyć. Matju łaził po mnie, wyrywał mi wlosy i wrzeszczał "mama, oppa, mama ui ui" czyli "kobieto wstań, bo wkurza mnie jak tak leżysz".
Marzy mi się szpitalne łóżko na oddziale zakaźnym, z calkowitym banem na odwiedziny rodziny.



środa, 20 marca 2013

Sztuka negocjacji

Sztukę negocjacji dzieci mają opanowaną do perfekcji.

- Mamoooo, mogę iść do Zosi?
- Nie, masz zostać w domu, ciocia powiedziała, że ma dużo pracy. Wiesz, musi rozpakować mnóstwo rzeczy po przeprowadzce.
- Ale proooszęęęęę!
- Córciu, słyszałaś co powiedzialam?
- Mamooo, proooszęęęęę!!!
- Ale ciocia mówiła, że nie dziś... Nie ma czasu.
- Mamooo, mogę iśc do Zosi?
- NIE. Nie możesz, ciocia prosiła, żebyście dzis nie przychodziły. Możesz zaprosić Zosię do nas.
- Mamoooo, proszę, proszę, PROOOSZĘĘĘĘ!
- Przecież wyjaśniłam ci, że nie możesz tam iść i dlaczego.
- Mamo, moge iśc do Zosi, proooszęęęę!!!!

I w ten deseń następne 15 minut.
W końcu przerzucam ciężar decyzji na sąsiadkę.

- Idź i zapytaj cioci czy możesz wejść.

Idzie. Pyta. Dowiaduje się, że nie, nie dziś. Wraca.

- I co powiedziała ciocia?
- Że nie możemy dziś.
- No widzisz.
- Mamoooo, mogę iść do Zosiiiiii? Proooszęęęę!

Moja głowa odczuwa gwałtowną potrzebę zetknięcia ze ścianą. Najlepiej z rozpędu.



wtorek, 19 marca 2013

Wiosny...

Ciepła, słońca, zieloności... Ratunkuuuuu.
Kiedy człowiek budzi się bladym świtem do wtóru wyjącego dziecka, a za oknem śnieżna zadymka, chociaż już koniec marca, to odechciewa się wszystkiego.
Tony ubrań, w które należy poowijać wyrywającego się Młodego, codzienne kłótnie z dziewczynkami, zeby zalożyły czapki i szaliki bo zimno. Droga do przedszkola i do szkoły w lodowatym, kąsającym wietrze, z wyjącym wózkiem. Wybieranie zrzuconych rękawiczek z zasp i wbijanie ich na nowo na odmrożone łapki.
Wiosnyyyy!


niedziela, 17 marca 2013

Niespodzianka

Niedziela. Pobudka z bólem szyi. Nie mogę podnieść rąk. Mateusz jęczy. Dziewczynki marudzą. Wstaję i zaczynam orkę. Na początek zmieniam się w kelnerkę, pytam co dzieci życzą sobie na śniadanie. Zbieram pietrowe zamówienia i udaję się do kuchni, gdzie przeobrażam się w kucharkę. Nie zapomnieć o tym i o tamtym, ta lubi masło, tamta nie lubi, nie wolno ukruszyć plasterka topionego sera bo "zepsutego" nie zjedzą, obciąć skórkę z plasterka szynki, ta chce chleb, ta bułeczkę. Mamo przynieś mi wodę. Ja chcę soku. Nie ma soku. JA CHCĘ SOKUUU! A guzik mnie obchodzi, czego ty, dziecko, chcesz, ja na przykład chcę pojechać na Wyspę Księcia Edwarda i zamieszkać w drewnianym domu z kominkiem. Chcieć to sobie można, nie ma i już.
Mateusz nie chce jeść, domaga się piersi, wisi na mojej nodze i gryzie mnie w kolano, auć. Muszę go w końcu odstawić, karmienie mnie dobija, ale powstrzymuje mnie znany wszystkim matkom strach przed odstawieniową logistyką. Nie zniosę więcej wrzasku, oszaleję.
Dziewczynki jedzą, z większą lub mniejszą niechęcią. Czas zadbać o siebie, szklanka pepsi (tak, złamałam się, w przewidywaniu ciężkiego weekendu zaopatrzyłam sie w butelkę mojego kosmicznego paliwa), kanapka z szynką, pieczoną papryką i górą majonezu. Pieprzyć kalorie, pomyślę o tym jutro.
Mateusz odczepia się ode mnie i znika. Nie mam sily sprawdzać co robi. Błąd, błąd błąd.
Po śniadaniu idę do łazienki.
Staję w drzwiach i smród uderza mnie jak młotek. Patrzę z niedowierzaniem na otwarty sedes, plamy z rzadkiego gówna na wannie, podłodze i rozrzuconych w pobliżu zabawkach. Wszystko dokladnie zaplątane w rozwiniętą rolkę mokrego i upapranego gównem papieru toaletowego. Zuzia nie spuściła wody, Mateusz zająl się resztą.
Łzy bezsilności stają mi w oczach. Czym sobie na to zasłużyłam?
Zabieram się za sprzątanie. Smród jest okrutny, wymiotuję raz i drugi, moje śniadanie szlag trafił. Cały czas boli mnie szyja. Rzygam i płaczę.
Juz nie mam siły.