Mateo, ząbkujący i pozbawiony towarzystwa wył cały dzień, łaził za mną i łapał mnie za nogi, kompletnie uniemożliwiając jakiekolwiek skoordynowane działanie. Pocieszałam się myślą, że na pewno jutro będzie lepiej, bo nie ma 2/3 moich dzieci i jakoś uda mi się ogarnąć. Zaczęłam przygotowywać pokój dziewczynek pod ustawienie biurek, które zamierzamy dla nich zakupić. Ustawiłam sobie kilka zaległych książek na półce, z wiarą, że uda mi się przeczytać chociaż kawałek którejś z nich. Planowałam sobie to i tamto. Potrzebuję odpocząć, bo chwilowo jestem psychicznym wrakiem.
Jak zwykle moje wielkie nadzieje rozj***ły się w zderzeniu z rzeczywistością. Przed chwilą zadzwonił Mąż, w nie najlepszym nastroju, oznajmiając, że Zuzia ma 39 stopni gorączki... Właśnie wszyscy wracają do domu a ja usiłuję się oswoić z myślą, że moje cztery dni względnego spokoju zamienią się w nie wiadomo ile dni piekła, kiedy dzieci pozarażają się nawzajem.
Chęć do życia uszła ze mnie cichutko.