czwartek, 7 maja 2015

Neil Gaiman - "The ocean at the end of the lane"

Gaiman pisze cudne baśnie. Miesza magiczne z naukowym, starożytne ze współczesnym, przyprawia odrobiną autentycznej grozy (serio, w pewnym momencie miałam ciary na plecach) i voila!, mamy smacznego bestsellera.
Narrator (którego imienia nie poznajemy) przyjeżdża na pogrzeb do miejscowości, w której mieszkał jako dziecko i w której czterdzieści lat wcześniej przytrafiło mu się coś, łagodnie mówiąc, dziwnego.
Wspomina jak pewnego dnia cały jego świat stał się obcy i nieprzyjazny. Zaczęło się od urodzinowego przyjęcia, na które nikt nie przyszedł, a potem było tylko ciemniej...
Poznajemy małego chłopca, zagubionego w książkach, jego matkę i ojca, którzy raczej nie wygraliby konkursu na "Rodzica Roku", młodszą siostrę, która ma w życiu lepiej (jak to z młodszymi siostrami bywa ;). Do ich uniwersum, zupełnym przypadkiem, wpycha się coś, czego tam być nie powinno.
Wiele rzeczy mnie urzekło: typowo gaimanowska, szybko mroczniejąca atmosfera, prześwietne i silne kobiety, uroczy mariaż magii z wiedzą i łączący wszystko w całość spokojny smutek. A może to nie smutek tylko rezygnacja? Pogodzenie z losem?
To raczej książka dla dorosłych, ale nietypowa. Puka do tego dziecka, które każdy nosi w swojej głowie:
"Grown-ups don’t look like grown-ups on the inside either. Outside, they’re big and thoughtless and they always know what they’re doing. Inside, they look just like they always have. Like they did when they were your age. The truth is, there aren’t any grown-ups. Not one, in the whole wide world."
Cytat, który mnie złapał; w całej powieści, co jakiś czas wybijała świadomość kruchości świata:
"I saw the world I had walked since my birth, and I understood how fragile it was, that the reality I knew was a thin layer of icing on a great dark birthday cake writhing with grubs and nightmares and hunger."
Właśnie tak jest.

Konwersacje

Matju dostał jajecznicę.
Matju: Gorące! Mama, podmuchaj!
Ja: Nie mogę teraz, robię śniadanie dziewczynkom. Sam podmuchaj.
Matju [próbuje dmuchać]: Nie dam rady! Moje moce nie działają!

***

Ja: Mati, idź obudź Zuzię.
Matju idzie, budzi Zuzię, po czym ją przytula.
Ania: A mnie kto przytuliiiii....
Matju: Nie mogę cię przytulić bo jestem na ciebie uczulony.


wtorek, 5 maja 2015

Korpoludki

Bawi mnie to do łez. Świetne :) Zwłaszcza pierwszy. Nie tylko w korpo jedni ludzie oczekują od innych ludzi rysowania prostopadłych czerwonych linii w kształcie kotka zielonym atramentem ;) Wszak nie ma rzeczy niemożliwych! ;)



Przyjemność odbywania konferencji telefonicznych (znanych w Polandii jako "kole") mnie nie dotyczy, ale Męża owszem. Temat jest mi więc znany. U nas zamiast psa zazwyczaj wkracza Matju, wołając na przykład "tataaaa, kupisz mi transformersaaaaa?!!! uaaaauaaaaa"; poziom decybeli jest taki sam ;)



Nigeryjski scam LOL

Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć :)

Taka fajna mała dziewczyneczka z pasją :)



Kolejną rzeczą z cyklu "tego się nie da opisać" jest (przynajmniej dla mnie) niemal każde zetknięcie z NFZ. Wczorajszy wieczór spędziłam na SORze ze spuchniętym, obolałym okiem i zaburzeniami widzenia. Wszystko skończyło się dobrze, czyli dostałam się do okulisty w trybie pilnym (zanim dostałabym się do lekarza w tybie niepilnym, oko prawdopodobnie by mi zgniło i samo wypadło. Czasem myślę, że to jest logika państwowej służby zdrowia - niech pacjenci czekają tak długo aż najsłabsi padną ;) taki pierwszy odsiew ;)
Za to dziś, przy śniadaniu, któraś stacja radiowa poinformowała w wiadomościach, że, uwaga, wielki sukces, od teraz komornicy mają możliwość szybko sprawdzić, czy wyrok sądu, który dostali do egzekucji, jest prawdziwy. Czyli do tej pory można było wstawić komuś na kark komornika sfałszowanym wyrokiem. Odjęło mi mowę i przypomniałam sobie, czemu właściwie unikam wiadomości :)




poniedziałek, 4 maja 2015

Star Wars Day

Dzisiaj mamy święto!


W związku z tym, w warszawskim metrze... :D :D


Zdjęcie z fejsa, ze strony Mordoru na Domaniewskiej.

I jeszcze:

WARSZAAAWAAAA! :D

niedziela, 3 maja 2015

Dmitry Glukhovsky - "FUTU.RE"

Czytam wszystko, ale moim lądem jest i pozostanie fantastyka. Co ciekawe, przy całej mojej miłości do literatury anglojęzycznej, najbardziej cenię fantastykę polską i tę zza wschodniej granicy. Nie zdarzyło mi się zawieść na Strugackich, Bułyczowie czy Łukanience. Głuchowskiego również poważam, więc kiedy nad ruchomymi schodami na jednej ze stacji metra, z wielkiego billboardu popatrzyła mi w oczy niepokojąca okładka jego najnowszej książki, nabyłam rzeczone dzieło (635 stron!) przy pierwszej okazji. Na okładce widniało ostrzeżenie "+18. Powieść przeznaczona dla dorosłego czytelnika." Nigdy przedtem nie spotkałam się z niczym podobnym. Co jest w tej książce takiego, że nie powinny jej tykać dzieci?
Szybko się dowiedziałam co. Jestem dość odporna na straszne i dziwne, a tutaj znalazłam obydwa, w wielkiej obfitości. Opowieść rozwija się przed czytelnikiem jak cuchnący kwiat, od którego oczy łzawią, ale nie da się oderwać wzroku.
Witamy w przyszłości, w świecie gdzie udało się zagwarantować wszystkim nieśmiertelność i młodość. Ludzkość osiągnęła wreszcie to, o czym marzyła od tysięcy lat. Nie chorują, nie starzeją się, nie umierają. Wielki sukces. Tyle, że świat dusi się z przeludnienia, brakuje miejsca do życia,
żywności i energii. Planetę pokrywają gigantyczne wieżowce, w których miliardy ludzi tłoczą się w klatkach o powierzchni czterech metrów kwadratowych. W Nowej Europie specjalne prawa dotyczące rozmnażania mają zapobiec katastrofie demograficznej. Ich przestrzegania pilnuje Falanga, organizacja złożona ze ślepo lojalnych bojowników - Nieśmiertelnych, szkolonych od dziecka w specjalnych instytucjach. No właśnie, od dziecka... Skąd oni się tam biorą? Dowiedziałam się, chociaz wolałabym nie wiedzieć.
Narratorem jest właśnie jeden z Nieśmiertelnych, Jan. Jego teraźniejszość przeplata się ze wspomnieniami z dzieciństwa. I jedno i drugie może przyprawić o senne koszmary. Powoli rozgladamy się po tym nowym,wspaniałym świecie oczami Jana a to co widzimy, budzi pół na pół strach i obrzydzenie.Wizja poraża rozmachem. Świat jest przemyślany i fascynujący. Zwroty akcji systematycznie podnoszą poziom adrenaliny i zaskakują, wątki przeplatają się precyzyjnie, sens wyłania się powolutku a na końcu i tak dostajemy po głowie.
"Futu.re" ma w sobie to, za co tak kocham fantastykę - żwawa napierdalanka i techno- fajerwerki to szkielet, atrakcyjna fasada, za którą tkwią rzeczy mroczniejsze, głębsze, ponure pytania i jeszcze bardziej ponure próby odpowiedzi. To książka o dorastaniu dorosłego, o miejscu religii w życiu człowieka, o miłości która nie daje się kontrolować, o sensie, o istocie człowieczeństwa, o poświęceniu i o godności. Niezwykle intensywna, wręcz brutalna, bezlitosna, a przy tym ogromnie wzruszająca i przy całej swojej oślizgłej, toksycznej wizji - cudownie czysta. Znakomicie napisana i równie znakomicie przetłumaczona (z rosyjskiego), nie ma w sobie tej charakterystycznej drętwoty właściwej przekładom z angielszczyzny. Bardzo wciąga, sześćset stron wchodzi błyskawicznie. Po niektórych fragmentach nie mogłam się pozbierać przez kilka godzin, ostrzeżenie na okładce jest IMO uzasadnione. Jedna z książek, do których zamierzam wracać, bo ładunek emocjonalny, który niesie, zwyczajnie uzależnia.

Żelki życia

Jeśli ktoś czuje, że ma w życiu za dużo czasu i może sobie pozwolić na czekanie (na cokolwiek), to polecam obejrzeć.



Fragment tekstu Krystyny Jandy, który dziś mi przypadkiem wpadł w komputer:

"Najpierw są szczupli, smukli, gibcy, mają marzenia i są pewni że będą wyjątkowi. Inni niż ich rodzice i lepsi niż rówieśnicy. Potem ich marzenia weryfikuje rzeczywistość i orientują się, że samo się nie staje nic, a ich wybory przynoszą określone skutki. Łączą się w pary z miłości, przypadku lub konieczności i zaczynają iść razem przez kolejne dni. Następują wielkie wydarzenia, narodziny dzieci, mieszkanie, lodówka, samochód, telewizor. Praca wciąż nielubiana i traktowana jak zła konieczność. Życie oszczędne i bez pasji. Dzieci dorastają pogardzając nimi, bo myślą, że są i będą inne, że będą lepsi, wartościowsi, szczęśliwsi. Dzieci odchodzą. Oni idą na emeryturę. Są urządzeni, w domu nic nie zmieniają, nie lubią też zmian. Co rano z wielkimi brzuchami, małymi krokami obrażeni na siebie od dawna , nie wiadomo za co, ale za to stale, idą na zakupy i po gazetę. Przed weekendami i świętami na zakupy większe. Jedzenie jest stosunkowo tanie, więc ich głównym zajęciem jest gotowanie i jedzenie. Wracają do domu, ona sprząta, trochę pierze, on ogląda telewizję, czyta gazetę, wyczytuje z niej że wszyscy kradną , kłamią, chcą dla nich źle, lub mają gorzej od niego i spotykają ich same nieszczęścia. Dzieli się z nią gazetowymi frustracjami i dogląda gotujących się potraw. Gotowanie po latach pracy staje się i dla niego atrakcją. Obiad gotuje 4, 5 nawet 6 godzin. Potem jedzą. Siadają potem przed telewizorem i jedzą dalej, tylko co innego niż na obiad. Potem jedzą kolację produkując w kółko cholesterol. Wieczorem mierzą razem ciśnienie i to jest ich wkład w zdrowie. Potem mają wylew, zator, atak serca lub raka i orientują się że mieli żyć inaczej."

I ten filmik u góry i ten tekst poniżej w założeniu miały inspirować. Do zmiany. Jednakowoż nie czuję się zainspirowana, czuję się przeraźliwie, bezgranicznie smutna.