środa, 31 grudnia 2008

Kulinaria

Przedwczoraj miało miejsce doniosłe wydarzenie - Ania dostała swój pierwszy bezmleczny posiłek. Kaszę jaglaną z duszonym jabłkiem. Zmiksowaną na kaszobudyń oczywiście. Zjadła parę łyżeczek, ale chyba tylko z ciekawości. 
Wczoraj zrobiłam powtórkę - kaszobudyń jaglany z jabłkiem - i Ania pluła dalej niż widziała. Klęska.
Dziś natomiast zaserwowałam jej ziemniaka z marchewką (gotowane na parze, tylko takie warzywa IMO mają smak) i... sukces! Pożarła całą porcję, dzioba otwierała z ochotą i mamlała: "mniaaam jaaaam miaaam". Mam nadzieję że jutro będzie równie miło.

Dziś trzecie urodziny Zuzi. I kolejny sukces - Zuza zupełnie samodzielnie udała się do toalety, skorzystała, i tylko zawołała nas na pomoc do obsługi papieru toaletowego :) Oby taki stan się utrwalił, bo nocnik bywa czasem kłopotliwy.

Aha, mamy już drugi ząb, kolejne w drodze. Ania cierpi, rozpaczliwie gryzie wszystko co ma w zasięgu ręki i płacze. Praktycznie zamieszkała na mnie, wreszcie mam  szansę się wyżyć chustowo :) Zmieniam tylko szmaty i wiązania - przód, bok, plecy. W użyciu jest również Manduca. Całkiem całkiem, chusta to wprawdzie nie jest (jestem szmacianym ortodoksem), ale nosić się da wygodnie. Jak już się człowiek połapie w tych klamerkach, sprzączkach i paskach, rzecz jasna.

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Chrzest i okolice

Wczoraj odbył się chrzest Anny Marty. Nareszcie... 

We wtorek, dzień przed Wigilią musieliśmy udać się do spowiedzi (przed chrztem obowiązuje spowiedź na kartki - proboszczowie nie wierzą na słowo wiernym i muszą mieć w papierach karteczkę z poświadczeniem odbytej spowiedzi, podpisaną przez spowiednika. Jak w podstawówce :)). Przyznaję, ze gdyby nie kartka to chyba bym się nie zdecydowała - byłam chora, dziewczynki też. A nie dało się tego załatwić wcześniej, bo spowiedź ma sie odbyć w tygodniu poprzedzającym chrzest.
Pojechaliśmy więc do kościoła: ja z klującym się zapaleniem gardła, Ania z gorączką 38,5 stopni i kaszląca Zuza. Msza się zakończyła, z tyłu, w okolicy konfesjonałów kłębił się tłumek. Jako, że nie było widać uformowanej kolejki stanęłam w pobliżu konfesjonału. Nagle ktoś mnie szarpnął za rękaw:
- Pani do spowiedzi?
Ja na to, że owszem.
- Ale kolejka jest!
Popatrzyłam na tę sporą grupkę i bardzo uprzejmie, wręcz pokornie poprosiłam o przepuszczenie, tłumacząc że mam ze soba małe dziecko z gorączką, w dodatku karmione piersią.
Na to Lud Boży oczekujący na spotkanie z Panem w Sakramencie Pojednania zareagował jak kolejka w socjalistycznym mięsnym po szynkę z kością. Szczegółów oszczędzę, w każdym razie posłusznie stanęłam na końcu (musiałam, ta kartka...), i łykając łzy (mało jestem odporna na ludzi, poczułam się cokolwiek upokorzona niektórymi uwagami) odczekałam swoje.
Ance oczywiście sie pogorszyło po tym wypadzie, przemrożona gorączka uderzyła ze zdwojoną siłą, katar się nasilił do tego stopnia, że podczas czyszczenia nosek krwawił.
Ciśnie mi się komentarz, ale się powstrzymam.

Chrzest szczęśliwie odbył się bez większych zakłóceń. Ania darła się umiarkowanie (Msza wypadła w porze drzemki). Przeżuła białą sz(m)atkę, o mało jej nie podpaliła machając w pobliżu płomienia świecy. Przeżyła pierwsze spotkanie z butelką - przewidująco zabrałam do kościoła butlę z ciepłą woda i odrobiną glukozy. Ania załapała szybko co z tym zrobić i wypiła prawie 250ml  :) Usiłowała również zdemolować świecę, na którą chrzestny tata poprzedniego wieczoru cierpliwie  przyklejał pęsetą jej imiona z mikroskopijnych literek (szacun dla niego!) :)
Zuza zachowywała się bardzo grzecznie, marudziła umiarkowanie, jednym słowem - stanęła na wysokości zadania. Po Mszy, oddana pod opiekę dziadków, korzystając z ich nieuwagi (dziadek zajął sie zdjęciami, babcia konwersowała z proboszczem) oddaliła się w nieznanym kierunku, wybrała wolność. Na szczęście po kilku minutach udało się ją odnaleźć.
Obiad wypadł nieźle, zważywszy na fakt, że dzień przed chrztem zepsuł nam się piekarnik, więc nie dało się przyrządzić zaplanowanej pieczeni, musieliśmy improwizować.

Przyszły mąż mamy chrzestnej jest fotografem, więc w prezencie dostaniemy zdjęcia :) Jupi! :)
Mam nadzieję, że wyszliśmy na nich jakoś przyzwoicie :) Ania nie miała białego ubranka. Jakoś nie mogłam znaleźć żadnego stosownego ubranka, ktore nie byłoby uszyte ze szpitalnie białego poliestru made in china, ze złotymi hafcikami; poza tym trudno znaleźć coś na 6miesięczne dziecko, które ma rozmiary rocznego.
Szalenie podoba mi się ta sukienka, ale jest za mała i na pewno za droga :) Więc odziałam Ankę w normalny polarowy pajac w niebieskie gwiazdki :) I też dobrze :)



środa, 24 grudnia 2008

Zdrowych i wesołych :)

Dwa chore bździle śpią, ciasto w piekarniku pachnie a ja, korzystając z pierwszej dzisiaj wolnej chwili, życzę Wam wszystkim spokojnych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia. Niech Dzieciątko przyniesie Wam dużo pokoju i radości.


poniedziałek, 22 grudnia 2008

Wirus nadal szaleje

Jestem chora, ale to mało istotne. Najgorsze, że zachorowała Ania. Niby nic poważnego, oskrzela jeszcze czyste, ale ma goraczkę do 39,5, kaszel i potworny katar. Prawie w ogóle nie może oddychać przez nos, nakarmienie jej to udręka, dla niej i dla mnie. Pół nocy nie spałam; obie rano sie popłakałyśmy... Nie pomagają aspiratory - mam Fridę i Katarek (ten podłączany do odkurzacza:). Nie pomaga nawadnianie noska wodą morską. Niewiele pomaga nawet pionizacja... Nosek zapchany na mur.
Zadania na dziś - nie zabić marudzącej Zuzy i nauczyć się karmić pionowo w chuście kółkowej.
No i ciasto na Święta. O sprzątaniu boję się pomyśleć :( Małżonek cały czas w pracy wiec wszystko sama muszę. W lodówce pustki; brak chleba. Paczka do wysłania. Choinka. Apteka.
Pomocy...

piątek, 19 grudnia 2008

Atak wirusa

Zuza jest chora. Znowu, wrrr. Powtórka akcji sprzed miesiąca - wysoka gorączka, katar, kaszel i inne drobne uciążliwości. Humor ma bardzo zły, czemu daje wyraz głośno i bez zahamowań. Wczoraj w nocy między 10.30 a 00.00 WYŁA. Tego już nawet nie można było nazwać płaczem, to był histeryczny ryk - bo piżamka nie taka, bo mama zgasiła lampkę, bo mama nie chciała o 11 w nocy puszczać muzyki z kompaktu i tak dalej. W końcu, kiedy z obłędem w oczach krzątałam sie w pokoju Zuzy, usiłując ją uspokoić (bez efektów, w ogóle nie słuchała co do niej mówię, jak ją chciałam przytulić to darła się jeszcze głośniej) w naszej sypialni zaczęła płakać głodna Ania.
Moje nieco nadszarpnięte nerwy po prostu puściły, opieprzyłam Zuzę zdrowo (łagodnie mówiąc), zgasiłam światło i wyszłam. Za 5 minut spała. Jeśli dziś się to powtórzy to nie ręczę za siebie. Zwłaszcza że ja też już zaczynam się źle czuć.
Mój mąż całe zajście przespał :) 

czwartek, 18 grudnia 2008

Mniaaaam!

Nie mogę się tym znaleziskiem nie podzielić z szerszą publicznością:

Polecam


Dla mnie - BOMBA. Autorka strony wzbudziła mój wielki szacunek dwiema rzeczami: prześlicznymi zdjęciami potraw, oraz faktem, iż gotuje w obecności małego synka :) Zuza w kuchni to dla mnie dramat, niestety, wszystkiego mi się odechciewa ;)

wtorek, 16 grudnia 2008

Smoczyca...

... tak powiedziała pani doktor, kiedy wsadziłam Anię na wagę w gabinecie. Waga pokazała 9900 gram w ubraniu :) Po odliczeniu bodziaka i rajstopek, tudzież pieluchy, zostaje jakieś 9600 :) Słuszna waga jak na 5,5-miesięczne niemowlę.
13 grudnia w dziobie Ani pokazała sie pierwsza jedynka. Dolna. Lewa. Prawa w drodze :) 

Ze słownika Zuzy:
"nie chcę jeszcze śpić!"
"mamo, chcę żebyś tu przyszła i posiedziła albo poleżyła"
" mamo, jestem gruszką i mam gruszczkę!" (tłumaczenie: jestem wróżką i mam różdżkę ;)

Ania wczoraj miała debiut na moich plecach, zapakowałam ją w plecak z chestbeltem.
Jeszcze trochę trudno ją motać, bo położona na maminych plecach natychmiast podnosi rece i nóżki i zaczyna sie bujać na brzuchu, wybuchając przy tym radosnym rechotem ;) Cała moja energia idzie na uniemożliwienie jej sturlania się ze mnie, na wiązanie juz mi pary nie starcza i plecaki wychodzą dalekie od ideału  ;D Ale to się zmieni z czasem :)

Siol fagu


Panie i panowie - dziś kolejny patent na noszenie dziecka w chłodnym klimacie: siol fagu czyli chusta walijska, znana szerzej jako welsh nursing shawl.
Jest to prostokątna, wełniana chusta z frędzlami, o bokach długości od 180 cm do ok 220 cm. Tradycyjne chusty walijskie są kraciaste (jak mniemam każdy region miał swoją charakterystyczną kratkę), tkane ręcznie, ugniatane w specjalnej prasie, suszone na powietrzu,  frędzelki również skręcane ręcznie.

Nursing shawl wygląda tak (zdjęcie ze strony David Morgan):


Na TEJ stronie jest też instrukcja zakładania (na samym dole). 
Chusta jest oczywiście do kupienia, koszuje jedyne 195 dolarów :D.

Nosi się ją tak:



Welsh nursing shawl można też nabyć TU
i TU
i TU

Poniżej filmik, w którym walijska piosenkarka Cerys Matthews pokazuje miedzy innymi jak nosić dziecko w takiej chuście:



Co mnie zastanowiło - w Polsce, jeszcze za czasów mojej babci, na wsiach noszono dzieci w bardzo podobny sposób (jeśli nie taki sam), w chuście zwanej "odziewaczką" albo "do odziewki". Też była kraciasta, z frędzlami, wełniana a dziecia umieszczało się z boku, zupełnie tak samo jak w wariancie walijskim (zdjęcie ze strony Szukamy Polski):





środa, 10 grudnia 2008

Matki Polki samotna walka z codziennością

Małżonek znowu wybył, tym razem do Francji. Na krótko, na szczęście. Tym niemniej chwilowo muszę sobie radzić sama. 
Dziś na przykład, musiałam rozwiązać błahy z pozoru problem braku pieluch dla Ani. Małżonek nie zatroszczył się o zapas przed wyjazdem, a na naszym derbixie takich towarów dostać nie można. A jak można to w cenie przyprawiającej o atak serca.
W związku z powyższym wybrałam się do Carrefoura. Autobusem, rzecz jasna. Z wózkiem (Zuzia) i chustą (Ania). Wózek - Emmaljunga Smart - 16 kg. Zuzia - 22 kg. Torba do wózka załadowana betami - 2 kg. Razem 40 kg.  Ciężko sie to pchało o podbijaniu na krawężnik czy do autobusu juz nie wspomnę.
Wózek Emmaljunga Smart ma, oprócz licznych zalet, sporo wad, ktore na codzień uprzykrzają mi życie. Wybierałam go, będąc jeszcze w ciąży z Zuzią; teraz, bogatsza o wiele doświadczeń, takiego błędu bym już nie popełniła. Przede wszystkim brak skrętnych kółek - przy dużym obciążeniu czyni to z wózka istny czołg, manewrowanie którym wymaga wysiłków godnych Herkulesa. Ale największa porażka konstrukcyjna to barierka spacerówki zamocowana na stałe, bez możliwości otwierania. Dziecko trzeba podnieść i przycelować nogami pod barierkę a zadkiem w siedzisko. Zuza do wózka wchodzi na wcisk, podczas wkładania co chwila a to czymś zaczepi a to but utknie... Wyobraźcie sobie teraz: z przodu w chuście 9 kg Ania, w wyprostowanych rękach podnoszę 22 kg Zuzię i na ślepo (Anka spora jest i mi lekko pole widzenia zasłania) próbuję ją wcsnąć do spacerówki :D Niby brzmi niewinnie, ale jak sie taki manewr wykona kilka razy to ręce zaczynają odmawiać posłuszeństwa. 
Jak dotarłam do sklepu byłam zlana potem i półżywa - z wysiłku i wkurzenia (Ania nie lubi ograniczeń i denerwuje ją czapka, golfik, kurtka... Szarpie się w chuscie, wije, wygina i płacze, do szału mnie to doprowadza).
Do ładunku na wózku doszły jeszcze zakupy, pewnie z 5 kilo. 
Po powrocie musiałam cały majdan zataszczyć na trzecie piętro.
Powiem krótko - przez dobrą godzinkę mięśnie mi powysiłkowo drżały i miałam problem z utrzymaniem się na nogach tudzież z utrzymaniem w ręku szklanki :)
Ale dzieki temu przypomniałam sobie czemu ja właściwie nigdzie dalej nie jeżdżę ;)

Z Anią w chuście pod kurtką i Zuzą w załadowanym do pełna wózku budziłam spore zainteresowanie. Ludzie patrzyli na mnie jak na ufo ;) Pewna starsza pani, chyba z gatunku tych_co_wszystko_wiedzą_najlepiej popatrzyła na główkę Ani wystającą z kurtki i już nabierała powietrza, żeby wygłosić komentarz (z miny wnioskowałam, iz nie byłoby to nic miłego), ale obrzuciła wzrokiem siaty, wózek, którym właśnie skręcałam stękając i pomagając sobie nogą, i zamilkła :) Musiałam budzić litość :D

Zadanie na przyszły rok: ZROBIĆ PRAWO JAZDY. Koniecznie.

czwartek, 4 grudnia 2008

Kurtka dla dwojga Felix-Pera

Tym razem w akcji. Dołem wystaje kawałek Dolcino Bali a górą - merynosowy golfik MaM:








Nadchodzą ZĘBY

Wczoraj Ania dała z siebie wszystko. Od rana marudziła, a po południu włączyła syrenę. Ryczała równo GODZINĘ, cała była sinoczerwona od płaczu. Próbowała coś zjeść, ale wyglądało jakby nie mogła ssać, albo jakby zapomniała jak to się robi... Serce mi się krajało a ręce trzęsły. Spróbowałam chyba wszystkiego żeby ją uspokoić, ale nic nie skutkowało. Dziecko mi zaczynało wysychać, więc z braku lepszych pomysłów zapodałam jej nurofen - jak nie pomoże to przynajmniej nie powinien zaszkodzić. Po chwili Ania zaczęła cichnąć, zjadła, a ryk zamienił się w normalne jęcząco-zawodzące marudzenie. 
Zajrzałam jej do buzi a tam... chyba dolne jedynki zamierzają się wydostać.
Ciekawe ile to jeszcze potrwa. martwi mnie, że młoda nie może ssać.
Zuzia była butelkowa - zęby nie zęby ale swoją porcję mleka zawsze wciągnęła i czesto wołała o dokładkę ;) Takie hece jak wczorajsza są dla mnie szokiem, przyznam. I, hmmm,  kolejnym argumentem na plus karmienia butlowego ;)

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Polska języka trudna...

Zuza od ponad roku mówi. Buzia jej się zamyka tylko podczas snu.
Mimo to nadal ma kłopoty z odmianą, czasem wymyśla prześmieszne rzeczy:

"idyłam na czworaczkach" (od "idę" czyli "szłam")
"zdejmiłam skarpety"

Ponadto nie ma tendencji do zdrabniania więc mamy takie kwiaty jak "sukiena" czy "spodeny" :)

Jak ja się cieszę, że Anka jeszcze nie gada...

czwartek, 27 listopada 2008

Baby belt

Kolejny zimowy sposób na noszenie dziecka, który bardzo mi się podoba. Athabaskan baby belt czyli "pasek na dziecko" używany przez Indian Athabaskan zamieszkujących Alaskę. 
Wygląda mniej więcej tak (zdjęcie ze strony Alaska Native Collections  ):



A nosi się go tak (zdjęcie ze strony Alaska's Digital Archive ):


Jak widać, do pasa potrzebna jest także stosownej wielkości chusta: chustą okrywamy dziecko i siebie a pas mocuje całość na plecach mamy, prowadzi się go na ramionach i wiąże z przodu, nad piersiami (w pasie pokazanym na pierwszej fotce do tego celu służą skórzane paseczki i pętelka).
Pani na zdjęciu nosi wersję ubogą, dzierganą, coś a' la szalik; ale takie pasy powstawały (i powstają nadal) także w wersjach podobnych do przedstawionej na pierwszym zdjęciu - ze skóry renifera/łosia, kunsztownie zdobione koralikami.  Najbardziej znaną współczesną autorką zdobionych pasów jest Delores Sloan.
Baby belt może zrobić każdy - wystarczy uszyć pas z dowolnego materiału, wypełnić go czymś, żeby się nie zwijał (albo po prostu wziąć mocny szalik ;), do tego kocyk i voila! Można nosić. Na krótkie dystanse to chyba całkiem sympatyczne rozwiązanie.

Pewna mama z TBW uszyła sobie takie cudo, watek ze zdjęciami tutaj

środa, 26 listopada 2008

Zuzia śpiewa szanty

Podczas jazdy samochodem słuchamy muzyki, często szant.  Rafał z upodobaniem uczy Zuzię śpiewać co prostsze kawałki, ona z chęcią podłapuje i potem tygodniami śpiewa to samo :)
Ostatnio na spacerze przez jakies pół godziny śpiewała na zmianę:
"pompuj, pompuj, wypompuj zęzę" oraz:
"dalej w morze wyruszamy, nie szczędź sił, dzisiaj jest nasz dzień!"
Głosu nie oszczędza, więc ogląda się za nami prawie każdy na ulicy :)

Chyba pójdę za ciosem i nauczę ją mojej ulubionej ostatnio "Historii złego sternika co nie używał grzebyka"  (by Stara Kuźnia) :D Dopiero by się ludziska dziwowali ;)
05 - Stara Kuznia - Histora zlego sternika co nie uzywał grz

 Przy tym kawałku zawsze padam ze śmiechu :)


A tutaj coś w innym stylu - niesamowity kawałek by Mechanicy Szanty (przy tym z kolei miewam metafizyczne dreszcze :) :




Ania kończy dziś 5 miesięcy. Wszystkiego najlepszego córeńko! 

wtorek, 25 listopada 2008

Mały wielki krok

Wczoraj około południa Ania po raz pierwszy przewrócila się samodzielnie na brzuszek :) Trochę jeszcze nieporadnie to wychodzi, bo podwija się jej ręka i nie bardzo wie co z tym zrobić.
Dziś, właśnie przed chwilką powtórzyła ten wyczyn.
Moja maleńka córeczka... Dopiero co była cudnym, wrzeszczącym, chudziutkim jak patyczek noworodkiem a teraz? Jutro kończy 5 miesięcy, waży ponad 9 kilo, składa się z samych fałdek,  zwieńczonych szerokim uśmiechem :) I już przewraca się na brzuszek... Za chwilkę zacznie obracać się na plecy, pełzać, raczkować, chodzić. Buuuu, dziecko mi rośnieeee :)

Ponadto, od kilku dni Ania gryzie zapamiętale wszystko co jej wpadnie do buzi. Czyżby to już zęby? Zuzia miała pierwsze zęby w wieku 6,5 miesiąca, spodziewałam się że i u Ani będzie tak samo.  Ale kto wie? Anka śpi w dzień kilka razy po 20 minut, godzinna drzemka to ewenement, ale nawet jak śpi godzinę to co kilkanaście minut płacze przez sen i trzeba ją zatykać piersią. W nocy mniej więcej to samo - pierwszy sen po kąpieli - ok 2,5 godziny, potem pobudeczka z płaczem co godzinę. Jakie to szczęście, że mała śpi ze mną, oszalałabym, gdybym miała wstawać do niej za każdym razem, przynosić do łóżka, karmić i odnosić z powrotem a może i usypiać jakby sie wybudziła. Może to zęby nie dają jej spać. A może po prostu starsza siostra, która(w ciągu dnia rzecz jasna)  musi, po prostu musi szurać, tupać, śpiewać, tłuc garnkami i jeździć wózkiem właśnie wtedy kiedy Ania śpi. Czasem mam ochotę Zuzę związać i zakneblować, żeby, cholera jasna, wreszcie było odrobinę spokoju.

Ania zaczęła klecić sylaby ;) Jak płacze to już nie jest to jednostajny bek, ale żałosne: "łała ba bła ma, pa ba ła łaaaa". Tylko patrzeć jak usłyszę pierwsze "ma-maaa". :) 
Ale wcale mi do tego nie spieszno. Doświadczenie z Zuzą nauczyło mnie jednego - nie warto czekać z utęsknieniem na większą "samodzielność" i "dojrzałość" młodego. Na pierwsze kroki, pierwsze słowa, pierwsze samodzielne posiłki. Kiedyś wydawało mi się, że większa dojrzałość dziecka to więcej wolności dla mamy, ale jest dokładnie odwrotnie ;)
Mając to na uwadze napawam się chwilą, kiedy mogę odłożyć moje słodkie dziecko gdziekolwiek, a ono sobie nie pójdzie i nie rozbałagani po drodze połowy mieszkania :)

czwartek, 20 listopada 2008

Rozszerzamy dietę?

Ania niedługo skończy 5 miesięcy. Najwyraźniej Zuzia doszła do wniosku, że należy jej zacząć rozszerzać dietę: wyszłam na chwilkę z pokoju a jak wróciłam to Zuzia próbowała napoić leżącą na podłodze Ankę wodą z sokiem... Trochę jej się udało, reszta poszła na kocyk. Doznałam wstrząsu :)

Z innych nowości - dziadek kupił Zuzi nowy nocnik. Z pozytywką. Pozytywka włącza się znienacka ni w pięć ni w  dziewięc i zaczyna grać... SZLAG.

wtorek, 18 listopada 2008

Dezintegracja nocnika

Jak niechybnie zauważyliście - wczoraj miałam kiepski dzień. Do tego stopnia kiepski, że słaniałam się, podpierałam ściany i przewracałam o własne nogi.
W pewnym momencie zrobiło mi się jakby słabo, straciłam pion i runęłam... tylną częścią ciała na podłogę. Pech chciał, że na linii lotu znajdował się akurat nocnik Zuzi.
Łupnęłam w niego zadkiem aż huknęło.
Nocnik z kaczuszką się, khem khem... zdezintegrował. W drebiezgi :)
Zuzia wybuchła płaczem, rozpacz, dramat, histeria, nocnik się popsuuuuuł, mamooooo, ratunkuuu, mój nocnicieeeeek!
Nic to, że ostatnio go olewała. I to nie dosłownie, bynajmniej :)
Histeryzującemu dziecku podano doustnie biszkopcik i zapadla cisza :) Niepedagogiczne acz skuteczne :)

poniedziałek, 17 listopada 2008

Dobijcie mnie.

Fakty:
1. Zuza i Anka są chore (wirus) - marudzą, płaczą, źle śpią. Zuza histeryzuje.
2. Ja też jestem chora (ten sam wirus). Też płaczę, bo ledwie trzymam sie na nogach. Równiez z powodu choroby.
3. Małżonek wybył w podróż służbową zostawiając mnie samą z całym tym burdelem. Na -bagatelka -  dwa tygodnie. Przesunęli mu lot na dzień wcześniej, więc nie zdążył mi zrobić zapasów spożywczych. Musiał natomiast koniecznie nagrac sobie muzykę na ipoda, co mu zajęło prawie półtorej godziny. Nie ma to jak dobrze ustawione priorytety.
4. Zuza w nocy szlocha rozpaczliwie i zapytana nie umie powiedzieć o co chodzi - doprowadza mnie to do furii (na początku serce mi pękało za każdym razem, ale po kilkunastu nocach zarwanych bardziej niż zwykle, mocno się znieczuliłam na cierpienia córki i jak zabiera mi rykiem cenne minuty snu mam ochote jej przyłożyć, szczerze mówiąc).
5. Anka w nocy je x razy, nie wiem dokładnie bo jestem zbyt nieprzytomna żeby zliczyć. Ale o spokojnym przespaniu 2 godzin pod rząd mogę zapomieć
6. Nie moge wyjśc z domu, bo jestesmy chore, więc nawet cholernych leków nie moge kupić, o normalnych spożywczych zakupach już nie mówię
7. Moja mama mi nie będzie pomagac z powodu zmęczenia i komplikacji zdrowotnych. Jak to uprzejmie ujęła moja siostra w rozmowie ze mną: "ogarnij się, inni mają gorzej i sobie radzą, tez sobie poradź".
8. Od prawie tygodnia nie wychodziłam z domu. Nie licząc 1 wizyty u lekarza. A to ci atrakcja.

Już mam KURWA MAĆ pod korek. Mam ochotę krzyczeć.
Marzę o tym, żeby ktoś zabrał ode mnie dzieci (a przynajmniej Zuzę) chociaż na godzinę. Żebym mogła myśli zebrać bez wrzasku, płaczu, jęków, tupania, szarpania, mycia obsranych dup, ciągłego zapierania upaćkanych ubrań, sprzątania rozwalonych zabawek i rozmazanego jedzenia.
Zaczynam rozumieć ludzi, którzy pewnego dnia biorą kałacha i zamiast iść do tyry jak zwykle, zasiadają w oknie i strzelają do przechodniów. Albo otwierają piekarnik i odkręcają gaz. Ja mam niestety piekarnik elektryczny oraz zabezpieczenie antywypływowe. Kałacha też brak.

To jeden z tych dni, kiedy myśl o posiadaniu większej gromadki dzieci budzi we mnie paniczny lęk i chęć poddania się natychmiastowej sterylizacji.




środa, 29 października 2008

Mieszkanie

4 miesiące temu kupiliśmy nowiutkie, śliczne mieszkanie :) Szanowny Małżonek miał dość romantycznych skośnych sufitów, o które systematycznie nabijamy sobie guzy. Tak oto, po szybkiej kalkulacji, podpisaliśmy umowę kredytową na koszmarnie wysoką sumę, podjęliśmy decyzję o wykończeniu mieszkanka przez developera (nie czuliśmy sie na siłach walczyć samodzielnie z ekipą fachowców, kupowaniem, noszeniem i przechowywaniem materiałów wykończeniowych - mieszkamy wszak na 3 piętrze bez windy, schowka ni piwnicy za to z dwójką dzieci). 
Nie chcę myśleć o tym ile wynosi rata kredytu po wzroście kursu franka - praktycznie nie zostaje na ma życie :( Wolę myśleć o tym jakie nasze nowe lokum jest fajne :) Oto ono:



Wreszcie będziemy mieli WINDĘ :) I komórkę lokatorską :D Bosko. Odbiór w okolicach stycznia. Nie mogę się doczekać :)

poniedziałek, 27 października 2008

Co za dzień

Kolejny dzień, kolejny spacer;) Tym razem Anka zafundowała mi horror pod tytułem "masz mnie nakarmić tu i teraz" przy czym "tu" oznaczało ławeczkę przystanku autobusowego w szczerym polu, owiewaną lodowatym wiatrem (wiaty oczywiście nie było). 
Przed wyjściem z domu usiłowałam Ssaka zatankować, ale Ssak stawiał tak zacięty opór, że odpuściłam. Zaczęłam tego żałować natychmiast po wyjściu, kiedy Głodzilla zawyła wielkim głosem o mleko. Przeszłam kilometr z Zuzą na plecach (przynajmniej ona nie sprawia chustowych problemów) i wrzeszczącym wózkiem, aż dotarłam do wyżej wspomnianego przystanku na zadupiu. Poddałam się, zasiadłam i usiłowałam podać Głodzilli dystrybutor ;) ale ona tak się zapamiętała we wrzasku, że jakoś nie dała rady sie przyczepić. I oczywiscie wrzeszczała dalej. I tak sobie siedziałyśmy - ja z mleczarnią na wierzchu, usiłując zrobić cokolwiek co zamknie wrzeszczącą paszczę i Młoda, cała w czerwone cętki od płaczu. Do tego przenikliwy, obrzydliwie zimny wicher wciskający się wszędzie. I Zuza, biegająca wokoło i usiłująca się zamoczyć w kałuży, upaprać w piachu i wybiec na ulicę (jak Młoda je, to niestety nie mogę krzyknąć ani nawet nic głośniej powiedzieć, zaraz sie rozprasza, z jedzenia nici i wielki ryk; więc próbowałam Zuzię kontrolowac szeptem i wyrazistą mimiką, bez efektu oczywiście;)
W końcu jakoś się udało... Młoda zatankowała, uspokoiła się, wyrównał jej sie koloryt;) i mogłyśmy pójść dalej.

Ale jak mi ktoś powie że karmienie piersia jest WYGODNIEJSZE od butelki to chyba będę bić ;)

Oto Głodzilla odsypiająca szok:

A tak wyglądała po obudzeniu :)

To cel naszego spaceru - mieszkańcy pobliskiej stadniny: 


Zuzia nawiązała kontakt:

ten z włochatymi nogami szczególnie mi sie podoba, ale nie chciał podejść do ogrodzenia ;)

Zuza usiłowała spożyć podejrzanie wyglądające czerwone jagódki:

Pomimo to, spacer można zaliczyc do udanych:


piątek, 24 października 2008

Spacerek

Wybrałam się wczoraj z dziewczynkami na spacerek, coby je przewietrzyć. I siebie, bo od wrzasków pękała mi głowa.
Zuzia poobserwowala sobie florę (na osiedlowym ogrodzeniu):

i faunę (na kanałku, który płynie parę metrów od naszego bloku) :

Ania, pozbawiona w swojej Emmaljundze jakichkolwiek wizualnych atrakcji, posiłkując się kciukiem zapadła w sen:

A Zuzia przystąpiła do taplania się w kałuży ;)

i tarmoszenia elementów lokalnej roślinności:

Po relaksującym spacerze nadszedł czas na pożyteczne zajęcia. Tutaj - łamanie mamusinych nowych konopii ;)

wtorek, 14 października 2008

Powrót do normalności

Ostatnio w moim chustowaniu nastąpił nieśmiały zwrot ku normalności. Przyczyny są dwie:
- Ania odkryła kciuka, ssie go aż furczy, więc nie ma problemu ze ssaniem w chuście
- wreszcie się zorientowałam, że wiążę za ciasno... Dziecko mi się wyrywało bo sie ruszyć nie mogło. Wiążę luźniej i jest git. (A wszystko przez forum, panika mi sie udzieliła i uznałam że na pewno wiążę za luźno, oczami duszy widziałam asymetrię i sto innych nieszczęść spowodowanych moją nieudolnością, wrrr.)

Dziś udało mi się z Anią w chuście bezrykowo zrobić zakupy i przespacerować się po osiedlu.
Wieczorem natomiast, zapakowałam marudzące dziecko do chusty i przystapiłam do produkcji sałatki jarzynowej. Dziecina pogapiła się, chwilkę pokwękała i zapadła w sen. Zdążyłam jeszcze wstawić pranie, posprzątać, pozmywać... No, nareszcie zaczyna być tak jak należy :)

czwartek, 9 października 2008

Muzyczne wyrobienie Zuzi

Zuza przed zaśnięciem życzy sobie słuchać muzyki. I dobrze, tyle, że codziennie leciało to samo - "Jadą jadą misie" oraz "Stary niedźwiedź mocno śpi" w wersji prawie disco polo. Miałam już tego dość i któregoś dnia zapuściłam płytę z Vivaldim, z dziecięcej kolekcji Dziennika, bez wielkiej nadziei na entuzjastyczną akceptację :) I tu się zdziwiłam - Zuza posłuchała przez chwilę, skupiła się, a potem zaczęła się wdzięcznie przeginać i zawołała - "mamusiu, tańcymy jak łabędzie!".
Wieczorem, przed zaśnięciem oznajmiła "chcę piosenkę". Na pytanie "którą?" odrzekła zdecydowanie: "tańcowanko jak łabędzie". 
:DDD

wtorek, 7 października 2008

Relaks

No proszę, wystarczy wysłać Starszą na dwa dni do babci a nastrój Zrąbanej Matki poprawia się wydatnie :) Moje życie przebiega jak w chorobie afektywnej dwubiegunowej - wczoraj depresja dziś hipomania :D
Rozpiera mnie energia, radość życia i pragnienie czynu. Chyba wezmę się za prasowanie :)

I tu znowu mam chwilkę przemysleń - od dawna żyję w przeświadczeniu że jestem Złą Żoną, nic nie robię, siedzę w domu, opierdzielam się na forach internetowych i wydaję na Allegro ciężko zarobione  pieniądze mojego spracowanego męża. Przeświadczenie to zachwiało się całkiem niedawno: sprzątaliśmy mieszkanie przed przybyciem kuzynki ze Stanów, i w trakcie owego sprzątania wyszło na jaw, że mój mąż nie wie gdzie w naszym domu jest żelazko... A sam montował uchwyt na owo żelazko, tyle że jakieś 2 lata temu; od tamtego czasu nie miał z nim do czynienia.
Przypomniałam sobie również, że kiedy był zmuszony zrobić pranie a ja byłam z Zuzią na wakacjach, dzwonił do mnie i pytał co z czym i jak to ustawić :)
Więc może nie jest ze mną tak źle... ;)
pozdrawiam
Kura Domestica

niedziela, 5 października 2008

Klucha zaszczepiona a ja lekko wkurzona.

Już po drugim szczepieniu. Przy okazji ważenie - 3 miesiące i 7600 żywej wagi. No a co ma być jak ona tylko je i je... Ale panie w przychodni mocno się zdziwiły.
Miałam chwilę przemyśleń: Zuzia w tym wieku ważyła i mierzyła dokładnie tyle samo, była karmiona głównie butelką. Nasłuchałam się wtedy o "tłuszczyku butelkowym" i przekarmianiu dziecka. Jednakowoż po Ance widzę że Zuziowy tłuszczyk to nie była moja wina - takie geny dziewczyny mają, żarte są jak rekiny i już.
Kiełkuje we mnie bunt. Przeciwko ciągłemu poczuciu winy - bo przekarmiłam, bo nie zrobiłam obiadu, bo dałam w dupsko, bo krzyknęłam, bo posadziłam przed tv. I tak dalej. Matka powinna być jak cyborg - nieważne że pada na ryj z niewyspania, że w nocy wstaje i jedną ręka trzyma dziecko a drugą tamuje krwotok z nosa, że nie dojada, nie ma czasu się spokojnie wykąpać i uczesać, bolą ją wszystkie kości. Musi byc spokojna, zrównoważona, kreatywna i chętna do zabawy. Musi codziennie ugotowac ekologiczny obiadek z trzech dań i z usmiechem zachęcić wrzeszczącego dziecia do konsumpcji (dzieć nie chce? widac matka się za słabo starała). Musi z entuzjazmem czytać tę samą debilną bajkę co wieczór, musi cierpliwie znosić nocne ryki, musi ze spokojem ścierać rozmazane gówno z podłogi i mebli, oraz ślady kredek ze ścian. 
A ja mam to gdzieś. Nie gotuję bo i tak nie zje. Nie bawię się z dziećmi, wręcz organicznie nie znoszę tego robić. Mam odruch wymiotny przy praniu brudnych pieluch. Jak starsza ma focha i przegina  to dostaje w dupsko. Czasem ogląda tv nawet cały dzień. Je serek danio i parówkę.
Pozdrawiam wszystkie Doskonałe Mamusie z okolic naszej piaskownicy ("a MOJA córka je bla bla bla...", "a JA nie pozwalam bla bla bla", "a w NASZYM domu bla bla bla..."
Vaffanculo.


piątek, 3 października 2008

Sukcesy i porażki

Sukcesów jest jakby mniej... No, ale wczoraj był jeden duży - Zuza kilka razy zgłosiła że potrzebuje skorzystać z nocnika :) Bardzo byliśmy z niej dumni :)
A największą aktualnie porażką jest ssaczy instynkt Ani - potwornie silny. Jak zasypia to chce ssać wręcz desperacko. Smoczka nie chce (załamana już się poddałam i jednego kupiłam), nie wie co z nim zrobić. 
Nie byłoby to zupełnie żadnym problemem, gdybym nie musiała wychodzić z domu, tutaj na każde zawołanie jest cyc i już. Ale wychodzić muszę i każdy spacer czy wyprawa do sklepu jest niefajnym przeżyciem. W chuście jak zaczyna być śpiąca, zaczyna się szamotać, wić i krzyczeć. Trwa to czasem i 20 minut, jak się zmęczy to zasypia. W wózku to samo. Wyobrażacie sobie jaki to stres? Do tego jeszcze Zuzia, która ucieka, wyłazi na ulicę, szarpie mnie bo chce iść w innym kierunku niż wskazany przez mamę,. płacze, krzyczy (bunt dwulatka trwa i trwa, czy on kiedykolwiek mija?)... 
Do domu niemal codziennie wracam z płaczem z bezsilności i wścierwiona jak sto diabłów.
Wycieczka do centrum handlowego albo do znajomych czy rodziny - to samo. 
Najchętniej położyłabym się do łóżka i wstała za jakieś 10 miesięcy.

wtorek, 30 września 2008

Śmichy chichy

Tak wygląda UśmiechAnka po obudzeniu :)

A z nowości - Ania ma już 3 miesiące, i dziś zaczęła po raz pierwszy śmiać się na głos. Przy przewijaniu zaczęłam podśpiewywać kanon z Taize - "Laudate dominum omnes gentes" (wersja skacząco-wesoła)  a Kluska przy każdym "Alleluia" buchała radosnym rechotem :DDD Czy to coś znaczy? ;)

wtorek, 16 września 2008

Indio z wełną

Kiedyś, dawno temu nabyłam w chustowym szale wełniane indio sky blue. Odleżało swoje przez kilka miesięcy, i oto nadszedł czas na pierwsze wełniane motanie. 
Jestem zachwycona... Jest cieńsze niz indio z czystej bawełny, mniej elastyczne więc nie będzie tak sprężynować. Mięciutkie, świetnie sie dociąga, po prostu wiąże się samo :) 
A wygląda tak:


Anka uśmiechanka

Ania na macie:
Cóż mogę powiedzieć... Fajna jest moja Kluska, czyż nie? :D 

piątek, 29 sierpnia 2008

Zuzia powiedziała...

Zuzia wzięła moją wkładkę laktacyjną, wsadziła sobie pod koszulkę, poklepała się i oznajmiła:
- mam twoją cyckę!
Zapytałam:
- yyyy... a po co ci?
Na to Zuzia:
- zeby mi mlecko nie wypadało na Anię...

wtorek, 26 sierpnia 2008

niedziela, 24 sierpnia 2008

Ania - foty

Ania poranna:

Ania popołudniowa (fotelikowo-maruyamowa):

Śpi tak:

Albo tak:


Albo tak (tu widać wszystkie rozkoszne fałdziochy na udkach:)



Piekna Kangalu słuzy do usypiania - etap pierwszy:



Etap drugi:


A tu Hotslings w tej samej roli (Ania niezbyt ładnie leży, ale gibała się okropnie i nic lepszego mi sie nie udało):


środa, 20 sierpnia 2008

Storchenwiege Leo Rouge

Na forum wyczytałam istne peany na cześć Storch Leonów. Co chwila tylko "leoś i leoś" :D Coraz bardziej mnie korciło, zeby tego cudu spróbować. Po zgromadzeniu stosownych funduszy (to nie było proste;) zamówiłam tutaj (Brawo dla Lidki za obsługę klienta:) - miło, profesjonalnie, szybko).
Zaskoczyło mnie, że jest taki cienki. Spodziewałam się czegoś o mięsistej fakturze indio, ale nie... Cieńszy od większości moich chust, z wyjatkiem Vatków oczywiście. Czerwień - powalająca. Kajka napisała na swoim blogu, że to "gwiazdkowy" kolor. Zgadzam się całkowicie, idealnie oddała istotę sprawy.
Łatwo się dociąga, miły w dotyku, miękki, nie wymaga łamania. Jeszcze nie testowałam na Zuzi, więc nie wiem jak sie sprawdzi pod dużym ciężarem.
Ale piękny jest :)








niedziela, 17 sierpnia 2008

Skleroza

Ze zmęczenia zapomnieć o własnych urodzinach - bezcenne...
14 sierpnia skoczyłam 31 lat.

Bardzo dziękuję za życzenia wszystkim, którzy o tym fakcie - w przeciwieństwie do mnie - pamiętali :)

wtorek, 5 sierpnia 2008

Jeszcze żyję. Ale co to za życie...

Ania waży 5180g. Sporo jak na pięciotygodniowego malucha. Jest silna i ma baaardzo donośny głos... Krzyczy bardzo często, w zasadzie do wczoraj krzyczała bez przerwy: na rękach, w chuście, w wózku, w łóżeczku... Obłędu można dostać. Powoli przestaję reagować na płacz, bo nie ma siły - muszę się zająć Zuzią, domem, a skoro moje próby uspokojenia małej nic nie dają - trudno. To już nie te czasy kiedy mogłam lecieć do dziecka na każde kwiknięcie :(
W chuście - po wstepnych krzykach i wyrywaniu się - zasypia (tylko w kieszonce), ale nie na długo, max 40 minut. Potem się budzi i znowu się wyrywa. I krzyczy.
Do tego nocne pobudki, kolki o 4 -5 nad ranem. I nerwowa, płacząca Zuzia. I niewygody karmienia piersią.
Dobijcie mnie.

czwartek, 31 lipca 2008

Brzuszynka

Brzuszynka - takie pseudo nadałam Ani. Bo składa się głównie z wiecznie pustego brzuszka :) Wazy juz 4900g. W ciągu miesiąca przybrała ok 1700g... Nieźle.

A oto moje dziewczyny: Brzuszynka-słoninka wraz ze starszą siostrą :)


czwartek, 24 lipca 2008

Pamir!!!

Miesiące zbierania kasy, tygodnie oczekiwania jak na szpilkach i oto jest :) Vatanai Pamir.

Na pierwszy rzut oka niepozorny, ale po bliższym poznaniu robi wrazenie. Ręcznie tkany (moja słabość...), cienki, nie jest jednolity - ma delikatne prążki. Kolor kremowy (tak, wiem, większość koleżanek pewnie powie że wygląda jak obrus/bandaż/prześcieradło - niepotrzebne skreślić;) ale ja kocham ten kolor za prostotę i szlachetność:)


Po wyjęciu z pudełka sztywny, jak wykrochmalony. Sporą część sztywności stracił po praniu i prasowaniu z parą, ale czeka mnie przy nim jeszcze troszkę pracy. Na szczęście Zuzia na nowo odkryła chustowanie i bardzo jej sie podoba :) Co chwila prosi : mamusiu, ponosisz mnie?" Zuzka waży dobrze ponad 20 kilo, więc jest dobrym obiektem łamiącym chusty ;)
Przy okazji odkryłam, ze z wiązaniem jest jak z jazdą na rowerze - podstawowych ruchów się nie zapomina :) Plecak z krzyżem nie sprawił mi najmniejszych problemów po 9 miesiącach przerwy w noszeniu.
Zdjęcie niepiękne, ale pięknych fot u mnie nie bedzie jeszcze przez jakiś czas, niezdolna jestem do zwracania uwagi na takie drobiazgi:) Na tym akurat szczególnie podoba mi się pan w telewizorze, ładnie wkomponowany koło mojego tyłka;)





Pamir jest boski. W pełni rozumiem ten szał miłości jaki wzbudza na TBW. Zuza, jak wspomniałam, wazy ponad 20 kilo, nosiłam ją kilka razy po mniej wiecej pół godziny. Żadnych ucisków, żadnego wrzynania. Cudo. Do tego cienki. Grubszy, oczywiście od np. Maruyamy, ale cieńszy od większości moich chust.

Dodam, ze to chyba pierwszy i jedyny Pamir w Polsce. Dumna pionierka ze mnie :)

Wiążemy

Tak się nosimy - na razie Maruyama rządzi:







Mój wygląd jest bardzo niewyjściowy, ale wybaczcie, to z niewyspania. Jeszcze parę miesięcy będę tak straszyć :)