Dziś nie mieliśmy już wiele do roboty. Dziewczynki rano zostały zasadzone przy malowaniu pisanek do koszyka. Zdołały usmarować i siebie i jajka. Ale zabawa była przednia.
W międzyczasie mama wykańczała artystycznie mazurka kajmakowego ;) Mniam.
Jesteśmy nadal spieszeni, więc w tym roku wycieczkę do kościoła odbyliśmy przez pola.
Młode ganiały po trawie jak charty spuszczone ze smyczy.
Zuzia zatrzymywała się przy każdym kwiatku i motylku.
Po drodze do kościoła mijamy gniazdo z lokatorem :)
Ania dzielnie niosła koszyczek.
Ale w końcu padła. Też bym chciała, żeby ktoś mnie tak powoził ;)
Święta się jeszcze nie zaczęły a ja mam z lekka dość. Chcę, żeby już było normalnie. Jestem (z różnych konkretnych powodów) wytrącona z równowagi, co chwila wpadam to w furię to w rozpacz. Sama ze sobą nie mogę wytrzymać :/
Wieczorny PS: Zuzia zakończyła dzień bólem brzucha i wymiotami , połączonymi z ogólnym wściekiem i marudzeniem:/ Oby nie było ciągu dalszego.