sobota, 23 kwietnia 2011

Jajka sobie poświęciliśmy

Dziś nie mieliśmy już wiele do roboty. Dziewczynki rano zostały zasadzone przy malowaniu pisanek do koszyka. Zdołały usmarować i siebie i jajka. Ale zabawa była przednia.



W międzyczasie mama wykańczała artystycznie mazurka kajmakowego ;) Mniam.


Jesteśmy nadal spieszeni, więc w tym roku wycieczkę do kościoła odbyliśmy przez pola.
Młode ganiały po trawie jak charty spuszczone ze smyczy.

Pogoda była sympatycznie letnia :)


Zuzia zatrzymywała się przy każdym kwiatku i motylku.


Po drodze do kościoła mijamy gniazdo z lokatorem :)

Ania dzielnie niosła koszyczek.


Ale w końcu padła. Też bym chciała, żeby ktoś mnie tak powoził ;)


Święta się jeszcze nie zaczęły a ja mam z lekka dość. Chcę, żeby już było normalnie. Jestem (z różnych konkretnych powodów) wytrącona z równowagi, co chwila wpadam to w furię to w rozpacz. Sama ze sobą nie mogę wytrzymać :/

Wieczorny PS: Zuzia zakończyła dzień bólem brzucha i wymiotami , połączonymi z ogólnym wściekiem i marudzeniem:/ Oby nie było ciągu dalszego.

piątek, 22 kwietnia 2011

Małżonek powiedział...

Siedzimy przy kolacji.
Małżonek zerka na suszarkę i z przeciągłym westchnieniem pyta: "No to co następne chcesz?" (dobry mąż, ludzki pan ;)
Zastanowiwszy się, odparłam, że jeśli chodzi o AGD to czuję się całkiem zaspokojona ;) Nic mi już do pełni szczęścia nie trzeba. No, chyba że ktoś wymyśli urządzenie do samoczynnego prasowania...
Małżonek na to z radosnym uśmiechem na twarzy: "A ja znam takie urządzenie!".
Ja (podekscytowana perspektywą): "Poważnie? Jakie?!"
Małżonek (półgębkiem, chowając twarz w talerzu): "ŻONA"...

...

Zrobiłam takie oczy: :P



Ale w sumie... Po głębszym namyśle...

Nie ma ktoś na zbyciu żony? Chętnie przygarnę! Przydałaby mi się :PPP

Świąt czar czyli dwa dni z głowy

Nie przepadam za świętami. Żadnymi. W czasach młodości bardzo je lubiłam, bo kojarzyły mi się z dobrym jedzeniem, prezentami, atmosferą khem khem... niezwykłości.
Odkąd mam własną rodzinę, święta kojarzą mi się tylko z zasuwaniem przez parę dni na szmacie i przy garach, po to, żeby wreszcie paść z wyczerpania na dwa dni przymusowego "świątecznego nastroju". Kojarzą mi się też z zamkniętymi sklepami, nadwagą i napiętą atmosferą w domu.

Ta Wielkanoc zapowiada się nieco inaczej. Na szczęście :) Przede wszystkim Małżonek wziął dwa dni wolnego i odpracował uczciwie co cięższe porządki, łącznie z myciem okien i wewnętrznych drzwi. Mnie zostały zakupy, pomniejsze sprzątanie, gotowanie i pieczenie słodkości.
Jako, że nie mamy samochodu, nigdzie nie jedziemy, gości też nie przewidujemy, więc przedświąteczne maratony kuchenne nie są zbyt uciążliwe. Staramy się unikać rytualnego obżarstwa :)
Mój humor skoczył o kilka stopni do góry również z powodu zakupu suszarki ;) Wymyśliłam gdzie ją ustawić (kuchnia), przekonałam Małżonka (jak chcę to umiem być bardzo przekonująca :P), podłączyliśmy i dziś załadowałam pierwszy wsad. Krojąc warzywa na sałatkę popatrywałam czule na mój nowy skarb i z rozrzewnieniem słuchałam kojącego szumu :))) Potem wyjęłam czyściutkie, cieplutkie, miękkie i pachnące ubrania i z rozkoszą porozkładałam do szaf :) Swoją drogą ciekawa sprawa - ubrania z suszarki są mniej pogniecione niż te, które schną wisząc nieruchomo. Co mnie uwolni od części znienawidzonego prasowania :))) Kolejna rzecz, z której mogę się cieszyć :) Ach, nie ma to jak proste, kurodomowe przyjemności...

Mimo, że nie natrudziłam się specjalnie, czuję się przeraźliwie zmęczona i co chwila mam skurcze. Posiaduję sobie, usiłuję odpoczywać, ale mazurek się sam nie zrobi, więc chyba w końcu będę zmuszona ruszyć cztery litery :) Co jak co, ale mazurek z kajmakiem musi być, inaczej Wielkanoc jest nieważna :P

czwartek, 21 kwietnia 2011

Zakochałam się...

Muszę, po prostu muszę to z siebie wyrzucić. Od lat dręczyło mnie uczucie, które już dawno mnie przerosło... Usiłowałam je stłumić, używając racjonalnych argumentów, ale bez powodzenia. Z jego powodu nie spałam po nocach i cierpiałam po dniach. Torturowała mnie nieposkromiona żądza.
Najlepszy z Mężów nie mógł patrzeć na moje męki i altruistycznie postanowił ową żądzę zaspokoić ;)


Obiekt moich uczuć nazywa się Electrolux EDH 97981W i jest suszarką kondensacyjną :) Właśnie nam ją dziś przywieźli i usiłujemy wykombinować gdzie by ją postawić, bo nigdzie się nie mieści ;)
Nawet gdyby miała stać na środku przedpokoju, nie oddam!!!!


Na deser zdjęcie Ani, która zasnęła po południu w trakcie konsumpcji kiełbasy.


Przetransportowana na kanapę nadal leniwie przeżuwała przez sen to, co miała w buzi, a nadgryzionego kawałka za nic nie chciała wypuścić z ręki ;)


Czuję, że emocjonalna kolejka górska zaczyna powoli się zsuwać ze szczytu, na który wywindował ją mój egzaminacyjny sukces. Coś mnie dręczy, coś kłuje, coś uwiera i boli.


środa, 20 kwietnia 2011

Tymczasem w brzuchu...

Młody 24tc. Spodnie mam za luźne, skutkiem czego od biustu w dół wyglądam jak trzydrzwiowa szafa :)


Przodem nieco lepiej :)


Młodziak żyje czasem północnoamerykańskim (Najlepszy z Mężów twierdzi, że to dlatego, iż w fazie fasolopodobnej wywiozłam go do Kanady, ustawił się na lokalny czas i tak mu zostało ;). Zasypia, kiedy ja wstaję, czyli około 5-6 rano, śpi twardo do 13-14.00. Następnie daje oznaki życia. Ćwiczy kick-boxing całe popołudnie, ale mega impreza zaczyna się wtedy, kiedy usiłuję położyć się spać. Czyli około 22-23.00. Na razie Junior waży tylko pół kilo, więc jego wyczyny nie są bardzo uciążliwe, ale już drżę na myśl o tym co będzie, kiedy osiągnie wagę 2,5 kilo...
Ulubiona zabawa wszystkich wewnętrznych dzieci - hej, strzelmy mamę w pęcherz, ciekawe ile wytrzyma zanim się posika ;P Na razie jestem górą w tej grze, ale za jakiś czas kto wie ;) Wierzgający brzuch budzi mnie co jakiś czas w nocy. Już zapomniałam jakie to męczące i właśnie sobie przypominam :) Coraz trudniej ułożyć się wygodnie, nadszedł chyba czas na zakup czegoś na co miałam szaloną ochotę w pierwszej i drugiej ciąży, ale sobie odmówiłam. Teraz się zdecyduję. To taka specjalna poducha do spania dla ciężarówek. Na razie posiłkuję się kołdrą pozwijaną w rulon, ale nie jest to rozwiązanie długoterminowe.
Mniej więcej co dwa miesiące mam badanie na okoliczność cukrzycy (75g glukozy, bleeee), do tej pory wszystko jest w porządku, ale trochę się boję, że dopadnie mnie około 30. tygodnia, jak poprzednio. Na szczęście nie ciągnie mnie bardzo do słodkości, co wydatnie pomaga w utrzymaniu odpowiedniej wagi. Może się uda. Na razie, od początku ciąży mam na plusie 1 kg, zakładam, że to nie ja rosnę tylko Wewnętrzny z przyległościami. I oby tak zostało.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Pęcznieję i czekam

Mimo wszystkich smutków, kłopotów i emocjonalnych sinusoid, zaczynam nieśmiało czekać. Na ciepłą, malutką kluseczkę, dla której będę wszystkim, przynajmniej przez kilka miesięcy. Ten mały facecik mnie nie zawiedzie, nie odrzuci, nie zlekceważy (przynajmniej przez jakiś czas ;). Dla niego będę pokarmem, środkiem nasennym, lekiem przeciwbólowym, jedyną gwarancją bezpieczeństwa. Mój zapach i głos będzie rozpoznawać już w pierwszych dobach po porodzie. Będzie z uwagą studiować moje rysy twarzy przy karmieniu. Już się cieszę na to wszechwiedzące i skupione spojrzenie, noworodki wyglądają jakby znały wszystkie tajemnice świata :) Na malutkie rączki, które będą mnie chwytać za włosy (ładnie brzmi, kiedy się to czyta, ale w rzeczywistości - aaaauć!). Na ten absolutny cud natury - tłuste, kiełbaskowate nóżki i niemowlęce stopy z paluszkami okrągłymi jak kulki. Kto widział ten wie :)

Nasłodziłam ;), ale oczywiście jest i druga strona medalu, przypomnijmy - niedobory snu (u mnie około roku - półtora), hormonalny rollercoaster jeszcze szybszy niż w ciąży, dwadzieścia parę zafajdanych pieluch dziennie, krwawiące brodawki, zastoje w piersiach, kilkugodzinne sesje kolek, nie wspominając o rekonwalescencji po porodzie (w szczegóły nie wchodzę, bo co wrażliwszych mogłoby zemdlić ;), ubrania zalane śmierdzącym, nadtrawionym mlekiem... Ot, życie. Powinno się częściej o tym wspominać w kolorowych poradnikach, mniej byłoby rozczarowanych kobiet ;)

Zaczynam też odczuwać pierwsze ukłucia powracającego chustoholizmu ;) Na początek Wewnętrzny dostanie wełnianą chustę kółkową Tetro, o taką:

Zdjęcie ze strony producenta. Taka szmatka ma wiele zalet - wełna cudnie nosi, chłodzi w lecie, grzeje w zimie, nie trzeba jej często prać. Zalanolinowana po każdym praniu jest plamoodporna. Wygodne ramię. W kółkowej można całkiem fajnie karmić :) I przydaje się do (ach ach!) samochodu ;P żeby fotelika wszędzie nie targać ;)

To jest jednak prawda, że jak już ktoś raz zarazi się babywearingiem to będzie produkować kolejne dzieci, żeby tylko wsad do chusty był ;P

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Spacz

Zuzia od młodości najwcześniejszej przyuczana była do spania w łóżeczku i tylko tam.
Ani zostawiliśmy pełną dowolność w tej kwestii, co w praktyce oznaczało, że zasypiała tam, gdzie aktualnie były maminy biust. Po odstawieniu od biustu zwyczaj spania gdziekolwiek pozostał, a nam się nie chce z nim walczyć, bo to w sumie wygodne :) Sen spotyka Anię w różnych miejscach i pozycjach, ale najczęściej na kanapie w salonie, bądź na fotelu:







Wieczorem wystarczy zgarnąć zwłoki i przenieść do łóżka :) Bardzo praktyczne.
Zuzi zasypianie jest znacznie bardziej męczące, woła mnie co chwila, wynajduje milion spraw do omówienia ("mamooo, chce wody", "mamooo, a chcę ci coś powiedzieć", "a kupisz mi taką pościel w świnki? A kupisz mi..." itd).
Wewnętrzny, kiedy się już uzewnętrzni, będzie hodowany w pełnej wolności, jak Ania. Za leniwa jestem, żeby walczyć z dzieckiem, a taki swobodny wypas przynosi bardzo dobre rezultaty :)

Dziś nadal napawam się swoim sukcesem egzaminacyjnym :) Kosztowało mnie to tyle nerwów, że otrząśnięcie się zajmie kilka dni.