sobota, 28 września 2013

Pożreć jesień

Piękna pora roku. Sprzyjająca refleksji, która, jednakowoż, w przypadku osób podatnych na obniżenie nastroju, szybko ewoluuje w depresję.


Jesień to czas na comfort food czyli jedzenie-pocieszacz. Bo kiedy nic nie ma sensu a jedynym pewnikiem jest śmierć i podatki, nikt cie nie kocha, dzieci się drą, głowa boli i jest smutno, samotnie oraz zimno a nowa seria American Horror Story zaczyna się dopiero za tydzień, to się przynajmniej uczciwie najedz. O zwis brzuszny będziemy się martwić później.

Pierwsze danie.

Drugie danie.

Trzecie danie.

Czwarte danie.

Deser.

Więcej deseru.

All you can eat.

Odcinając wszelkie myśli, idę do kuchni.

piątek, 27 września 2013

Noc

Osiem pobudek dziś w nocy. Osiem wycieczek po mieszkaniu, żeby złapać płaczącego Młodego.
Ostateczna pobudka o 4.50.

Powiem tak - jestem daleka od promiennej radości.

Kiedy jestem tak zmęczona, każda przykrość, nawet drobna, urasta do rangi problemu, wymagającego dwugodzinnego opłakiwania. Schludna, wyłożona materacami cela bez klamek, jawi mi się jako najpiękniejsza perspektywa.

czwartek, 26 września 2013

Uczłowieczanie

Młody spędził w przedszkolu 3 dni. Razem 18 godzin.

Zjada to, co mu tam podadzą.
Mówi "dziekuję bardzo" i "proszę bardzo", po swojemu, oczywiście.
Sprząta zabawki, kiedy skończy się nimi bawić O_O Sam. Bez proszenia. Dziś jak to zobaczyłam to myślałam, że zejdę na zawał. Oczywiście jutro juz zapomni, w końcu to dwulatek, ale sam fakt, wiecie... Szok.
Mniej wyje.
Łatwiej daje się czyms zająć.
Nie rzuca się na ziemię i nie wali głową o podłogę.

A ja, pod jego nieobecność, posprzątałam, uprałam, zmyłam, zrobiłam zakupy. Wszystko tanecznym krokiem, ze śpiewem na ustach.

Chyba czas przygarnąć jakichś uczniów na korki z języka language i zarobić na przedłużenie czasu pobytu Młodego w placówce. Najwyraźniej mu to służy. I mnie również.


Rozmawiałam z jedną z przedszkolnych Cioć. Powiedziała mi, że jest pod wrażeniem Ani. Jej troskliwości i opiekuńczości, nie tylko w stosunku do brata, ale do wszystkich maluchów. Ania bawi się z nimi, pokazuje co trzeba zrobić, jeśli nie rozumieją, broni ich i zwraca uwagę Cioć na ich potrzeby, jesli brak im siły przebicia.
Wzruszyłam się niemal do łez.
Ale najbardziej rozmiękłam, kiedy opowiedziałam o tym Ani, a ona się zdziwiła: "Jak to, przecież ja nic specjalnego nie robię...".
:)

środa, 25 września 2013

Młodego drugi kontakt z przedszkolem

Dziś środa, więc Klusek udał się do placówki.
Spodziewałam się wrzasku, protestu, zwisów akrobatycznych na nogawkach moich dżinsów, wczepiania się i ogólnej masakry. Paczciepaństwo, niespodzianka - Klusek wszedł chętnie, Ania pomogła mu się rozebrać i natychmiast, rechocząc radośnie, pobiegł szaleć w zabawkach. Na widok Cioci Diany (to Ciocia od maluchów w naszym przedszkolu), nie odwrócił się na pięcie i nie uciekł, tylko wbiegł do sali. Zupełnie bez wahania. Widać pierwszy szok mu minął.
Wtedy szybko zwiałam ;) Nikt mnie nie gonił, ryków też nie było. Wszystko świetnie.
Matju w przedszkolu bawił się zupełnie dobrze, wedle zeznań Cioci. Coś zjadł, nie płakał, popiskiwał tylko wtedy, kiedy widział Anię. Kiedy Ania znikała z pola widzenia, natychmiast się uspokajał.
W końcu padł, w trakcie obiadu, nad talerzem :D
Kiedy przyszłam, spał. Zgarnęłam go w stanie nieprzytomności, ubrałam, zapakowałam do wózka, pełna nadziei, że może się uda, może... ale nie. Kiedy tylko zapięłam mu pasy, od razu się obudził. Cóż począć, życie.

Z zadań zaplanowanych na dziś udało mi się osiągnąć tylko jedno - zatroszczyłam się o moją roślinność. Mam istną dżunglę w doniczkach, lubię roślinki i mam ich coraz więcej. Roślinek nigdy dość. Niektóre potrzebowały przesadzenia.
Lista "do zrobienia" była dużo dłuższa, ale jako, że Mąż miał dziś wolne, jakoś nie starczyło na nic czasu.

Za to zostałam przemocą zawieziona na obiad do indyjskiej/tybetańskiej/nepalskiej knajpki na Pradze Północ. Miejsce nazywa się Himalaya Momo i jest maleńkie (cztery stoliki), przytulne, niedrogie i pyszne. Jakby kto był w pobliżu i szukał paszodajni to szczerze polecam.

Z nas dwojga to raczej Mąż lubi eksperymentować z dziwnym jedzeniem, żadne kulinarne wyzwanie nie jest mu straszne. Ja zachowawczo, jak inżynier Mamoń, lubię to co już znam i lubię ;) więc na jedzeniowe eskapady trzeba mnie ciągnąć siłą, perswazją oraz szantażem emocjonalnym ("Z mężem nie pójdziesz na obiad?! Jak możesz?! I weź tu człowieku wolny dzień i żonę na obiad zaproś... ";) Tym razem nie żałuję, bo nie tylko nie musiałam robić obiadu ale jeszcze był bardzo smaczny i BEZ DZIECI...

Mój Boże, jakże inaczej człowiek się czuje, kiedy może zaparkować tyłek przy stoliku, przestudiować menu w spokoju, siedzieć bez strzelania oczami na wszystkie strony, bez stresu, krzyków, zrywania sie co chwila. Jakże inaczej smakuje posiłek, konsumowany w SPOKOJU. Bez wpychania w siebie wielkich kawałów, aby szybciej aby szybciej bo dzieci bo dzieci. Jakże inaczej smakuje jedzenie, kiedy jest CIEPŁE.

Bycie rodzicem zmienia perspektywę. Gdybym nie miała dzieci, nie umiałabym się tak promiennie cieszyć, siedząc w maleńkiej restauracyjce nad talerzem kurczaka tikka masala. :)




Dzień dobry

Jaki on tam dobry o 4.40 nad ranem? A o tej godzinie wstaje mój drogi syn. Gdybyż on tylko wstawał i zajął się czymś, ach, marzenia... Ale nie. Wstaje i żąda: włącz bajki, daj mniam mniam, daj jajo, daj ciasteczko, daj kanapkę, oppa, daj mniam mniam, oppa, mama śtań! Mama mamaaa!
Mogę spróbowac go zignorować, ale wtedy będzie nalegał coraz głośniej i bardziej dobitnie. To prawdziwy macho, nigdy się nie poddaje.
Jeśli nie chcę, żeby obudził krzykami dziewczynki, muszę wypełznąć spod ciepłej, puchowej kołderki w ten wrogi, zimny i ciemny świat.
Wstaję po omacku, trzęsąc się z zimna, zapalam światlo w kuchni, zaopatruję Młodego w produkty spożywcze, sadzam przed TV. Cztery minuty spokoju. Czasem wracam do łóżka, choć na chwileczke, choć na momencik przytulić się do ciepłej pościeli. Zrywam się na wrzask "mamaaa ojeeej mamaaaa!", wycieram rozpaćkane jedzenie, podaję picie, biorę na ręce, uspokajam, sadzam z powrotem. Cztery minuty spokoju. Kładę się na lodowatej kanapie (To był idiotyzm, kupować mega drogą, skórzaną kanapę. Nie dość, że droga jak nieszczęście, to jeszcze w lecie przyklejasz się do niej tyłkiem, a w zimie jest tak zimna, że siadając możesz dostać zapalenia płuc.), przykrywam się kocem. "Mamammmmaaaaa, śtaaań!!!".
Litości, błagam. Nie wiem co zrobiłam, żeby sobie na to zasłużyć, ale kara jest zbyt okrutna ;)




poniedziałek, 23 września 2013

To już...

... czwarty post dzisiaj, co jest bessęsu, ale nie mogę nie wkleić tych obrazków. Mogłabym je sobie wytatuować na czole.



Utknęłam.


Zdrowie!

I ostatni, jakże boleśnie prawdziwy i zawsze aktualny cycat z Sylvii.


Ach

W zeszłym roku kupiłam Matju polarową piżamkę z Bzybzakiem Makkłinem. W tym roku akurat się w nią mieści. Na razie.
Uważam, że wygląda bosko.


Starsza siostra też tak uważa :)



Prasówka

Jakoś nieszczególnie radosna jestem ostatnimi czasy, ale... 


... mnie rozbawił do łez :)

Ile powinna zarabiać mama domowa? :)








True story

Wczoraj padł mi net na pół godziny. To było straszne.





niedziela, 22 września 2013

Odstresowywacz

Maine Coon teściowej, wielkie kocisko o imieniu Baldur, waży prawie 9 kilo i jest gwiazdą każdej wizyty. Marzę o takim kocie. Lek na każdy życiowy ból.


Przyczepiłam się do niego jak rzep. Znosił to z godnością i cierpliwie.




Taka poduszkę poproszę :)


A tu - wieczorne czytanie. Zuzia czyta na głos książke o Śwince Peppie. Mateusz też usiłuje głośno czytać. Cóż, przynajmniej nie ucieka od książek, dobre i to.


Ogromnie się cieszę, że ten dzień się już kończy.

Słowo na niedzielę