sobota, 12 marca 2011

Mistrzyni zasypiania

Nie, to od dawna nie ja :) Od ponad dwóch miesięcy nie sypiam, osiągając odmienne stany świadomości.
Mistrzynią jest Ania, która dzielnie walczy ze snem i systematycznie przegrywa. Potrafi zasnąć z buzią w talerzu z obiadem :)

Jakieś pół godzinki temu Ania siedziała w kuchni przy stole nad miseczką winogron. Stanowczo odmawiała pójścia do łóżka, wyglądała dość żwawo, więc nie protestowałam. Zajęłam się czymś. Nagle zorientowałam się, że w kuchni zapadła podejrzana cisza. Zajrzałam, i zobaczyłam to:




Prawda, że urocze? Biedulka była tak padnięta, że nie zareagowała na przenoszenie do łóżka. Może pośpi chociaż do 5 rano...

Terapeutyczne szycie - wyściółka do koszyka

Próbuję terapii robótkowej... Czepiam się każdego sposobu, żeby tylko wymknąć się atakom płaczu, histerii, paniki. Żeby przydusić smutek, zająć czymś ręce i głowę. Zmuszam się do chociażby minimalnej aktywności. I kreatywności, na kurodomową miarę (swoją drogą to też pewnie przyczyna części moich smutków - zamiast dziergać powinnam robić na przykład doktorat, albo chociażby uczyć się czegoś niepożytecznego acz wyrafinowanego).
Może da to jakieś efekty, nie wiem, na razie zapomniałam jak to jest być szczęśliwą, albo chociażby zadowoloną. Marzę o osiągnięciu stanu odrętwiałej obojętności :/ Chciałabym móc powiedzieć - mam to wszystko gdzieś. Niestety nie mogę. Świat boli :/

Efektem moich dzisiejszych zmagań jest wyściółka do wiklinowego koszyka. Od dawna miałam ochotę na koszyk do włóczek i tym podobnych dupereli. Wczoraj w IKEI nabyłam takie COŚ. Jako, że sterczą z tego badyle, zagrażające integralności moich bezcennych robótek, postanowiłam bohatersko stawić czoła maszynie i uszyć wyściółkę. Żeby było praktycznie i ślicznie.
Korzystałam z TEGO TUTORIALU (w języku angielskim, dodatkowy bonus - nauka kilku specjalistycznych określeń). Tkanina to cienkie ale sztywnawe płócienko bawełniane. Całość zajęła mi około 2 godzin, licząc dodatkowe atrakcje w postaci pomyłki w obliczeniach i konieczności korekty (jestem, przepraszam, dupa wołowa z matematyki, nawet na bardzo podstawowym poziomie, co mnie również stopuje w krawieckich zapędach - zawsze się gdzieś pomylę i wychodzi mi nierówno, za krótko itd).
Najtrudniejsze było zmarszczenie materiału boków i dopasowanie go do dna.
Efekt jest całkiem zadowalający. Brak mi precyzji, więc z bliska, gdzieniegdzie, wyściółka dokładnością wykonania naśladuje tanią chińszczyznę, ale na moje potrzeby starczy w zupełności.

Gotowy produkt wygląda tak:




Następną pewnie będzie mi łatwiej szyć, jeśli jeszcze kiedyś się skuszę.

Porażka

Oczywiście oblałam egzamin praktyczny. Oczywiście na manewrach. Mogłabym sobie wymyślać piętrowe usprawiedliwienia, jak na przykład to, że uczyłam się jeździć na Yarisie a egzamin zdawałam na Fabii, ale to byłaby słaba wymówka. Prawda jest taka, że jestem kompletnym, pozbawionym perspektyw beztalenciem :/
Jeśli by tak policzyć ile będzie kosztować moje prawo jazdy, kiedy w końcu mi się uda, to można by łatwo dojść do wniosku, że taniej byłoby jeździć w razie potrzeby taksówką :/

Ulżyło mi odrobinę, bo ostatnie kilka dni żyłam w przeraźliwym stresie. Teraz mam odroczenie na kilka tygodni. Stres spadł do normalnego poziomu, może nawet będę spać i jeść.
Ale przede mną za to kolejne jazdy doszkalające czyli kolejne pieniądze do wydania i kombinowanie co zrobić wtedy z dziećmi. To cholerne uwiązanie i problemy logistyczne dobijają mnie na równi ze stresem.

piątek, 11 marca 2011

czwartek, 10 marca 2011

Ciepłe gacie dla iPoda

Zaposiadam rozliczne nosidełka, pokrowce i pojemniki na urządzenia elektroniczne, ale ostatnio wyraźnie odczułam brak czegoś, w czym mogłabym zawiesić graja na szyi czy gdziekolwiek indziej, szczególnie podczas jazdy na rowerze stacjonarnym, kiedy to jest mi absolutnie do pełni szczęścia niezbędny.
Jako, że dzień miałam nielekki i przelany obficie rzęsistymi łzami, uznałam, że robótka dobrze mi zrobi na nerwy. Dzieci przysnęły a ja zaparkowałam tylną część ciała przed komputerem i, jednym okiem zerkając na fejsbuka, w godzinkę wyprodukowałam iPodowi poręczną gacioskarpetę, zdatną do zawieszenia na smyczy.
Dziergałam szydełkiem, półsłupkami, z bawełny merceryzowanej.


Na końcu doszyłam pętelkę z kawałka filcu, przyszyłam kilka koralików, doczepiłam smycz:

Całkiem dobrze pasuje. I wygodne jest. Pomijając fakt, że absurdalnie śmieszne :)

Spełniłam się jako kura domowa. Howgh.

Przetrwalnik

Przyjmuję formę przetrwalnikową... Przeżyć, przeczekać, znieść, doczołgać się do wieczora. Do rana. I znów do wieczora. Nie myśleć, tylko nie myśleć. Wyłączyć wyobraźnię, niczego nie oczekiwać, niczego się nie spodziewać, trwać. I uśmiechać się, uśmiechać. Aż twarz zaboli.


Nie odmówię sobie odrobiny muzyki, tym razem na spokojnie - niezawodnie balsamujący duszę Clannad.


Ania powiedziała...

Ania ogląda Olinka Okrąglinka na You Tube. Nagle komputer się zawiesił.

A: Oooo, mamooo, ja cię Olinkaaa, Olinka łąć!!!!
Ja: Aniu, zepsuł się komputer, patrz nie gra, całkiem popsuty.
A: Mam pomyśł! Tata psiniesie młotek i naprawi komputel!!!

Czasem sama mam ochotę to zrobić ;) Nie tylko z komputerem ;)

środa, 9 marca 2011

Motto na dziś


Czekam. Tylko błagam, niech ten ktoś się pospieszy...

Śmiech to zdrowie

Demot na dzisiaj - dla wszystkich, którzy, jak ja, kochają łacinę :)

Rosnę

Zdecydowanie się zaokrąglam. Jeszcze kilka tygodni i na długie miesiące koniec ze spaniem na brzuchu... Odczuwam już skracanie się oddechu przy wysiłku ;) Coraz trudniej mi się zgiąć. Ach, uroki stanu odmiennego, jakże pociągające i rozkoszne dla wszystkich, którzy ich nie doświadczają ;) Na fotce 18tc. ubrany (wygląda jeszcze w miarę normalnie)


i w negliżu (wygląda już zdecydowanie ciążowo :) )


Podobno w drugim trymestrze odczuwa się przypływ energii, harmonię, równowagę i szczęście. Nie mogę się doczekać. Na razie chyba nic z tego.

wtorek, 8 marca 2011

Dzień Kobiet

Każdy pretekst jest dobry, żeby się trochę dopieścić. Dzień Kobiet to pretekst dla domowej kury nawet lepszy niż inne :)
Więc strzepuję piórka i dopieszczam się na miarę skromnych, kurodomowych możliwości - właśnie wyjęłam z piekarnika obłędnie pachnący keks, zaraz pobuszuję po internetowych sklepach i być może kupię sobie wymarzony biustonosz Panache... Albo i pięćdziesiątą szóstą parę kolczyków. Proste przyjemności akurat na moją miarę. Każdy dostaje to na co zasługuje. I biada tym, którzy chcą więcej.

Paniom życzę wszystkiego najlepszego, spokoju, zadowolenia, masy pieniędzy na zachcianki ;)
I pięknych kwiatów :)

Chociaż z bukietami jest jak ze wszystkim w życiu - człowiek spodziewa się tego:

... a dostaje to:



Sobie życzę zdrowia, wczoraj gorączka dobijała mi do 40 stopni.

I na koniec bardzo odpowiednia na ten dzień piosenka absolutnie fantastycznej Marii Peszek ;) Uwielbiam jej teksty - zabawy słowem, bezczelne, obsceniczne, ociekające erotyzmem, mniaaam ;)



O, a TUTAJ jeszcze coś dla oka na Dzień Kobiet - przegląd Najlepszych Męskich Torsów ;) Dla mnie bezkonkurencyjny jest Hugh Jackman jako Wolverine ;)

poniedziałek, 7 marca 2011

Pozasmucam się

Niezawodna Sylvia Plath. Do pozasmucania się pięknie.

Poppies in July

Little poppies, little hell flames,
Do you do no harm?

You flicker. I cannot touch you.
I put my hands among the flames. Nothing burns.

And it exhausts me to watch you
Flickering like that, wrinkly and clear red, like the skin of a mouth.

A mouth just bloodied.
Little bloody skirts!

There are fumes that I cannot touch.
Where are your opiates, your nauseous capsules?

If I could bleed, or sleep!
If my mouth could marry a hurt like that!

Or your liquors seep to me, in this glass capsule,
Dulling and stilling.

But colorless. Colorless.


The Rival

If the moon smiled, she would resemble you.
You leave the same impression
Of something beautiful, but annihilating.
Both of you are great light borrowers.
Her O-mouth grieves at the world; yours is unaffected,

And your first gift is making stone out of everything.
I wake to a mausoleum; you are here,
Ticking your fingers on the marble table, looking for cigarettes,
Spiteful as a woman, but not so nervous,
And dying to say something unanswerable.

The moon, too, abuses her subjects,
But in the daytime she is ridiculous.
Your dissatisfactions, on the other hand,
Arrive through the mailslot with loving regularity,
White and blank, expansive as carbon monoxide.

No day is safe from news of you,
Walking about in Africa maybe, but thinking of me.

Obsesyjka

Mam 55 par kolczyków, czy to już obsesja? Kwalifikuję się do leczenia? Idiotyzm, ale kiedy jest mi źle, naprawdę źle, to kupuję kolczyki. Zazwyczaj robione ręcznie, tanie, z półszlachetnych kamieni i metalu. Każda para przed zakupem wygląda w moich oczach jak obietnica ostatecznego szczęścia. Jeszcze tylko te jedne, i zrobi mi się lepiej. Zrobi się, naprawdę. Tak. Wszystko się ułoży, będę piękna i zadowolona...
Części z nich nigdy chyba nie odważę się założyć. Leżą i cieszą oko. Bez sensu. Jak zwykle.



niedziela, 6 marca 2011

Powrót Taty

Tata powrócił, ku uciesze potomstwa, w sobotni wieczór. Przywiózł walizkę dóbr wszelakich produkcji japońskiej ;) z czego Mama załapała się na bezprzewodową mysz do komputera (nareszcie, ufff, jak ja nienawidzę kabli...) i dwa pudełka ukochanych, ryżowych słodkości (nazywa się to bodajże mochigashi, ma konsystencję stężałego gluta, formę małych kuleczek, jest kolorowe i pyszne).
Dziewczynki zostały zaopatrzone w rozmaite plastikowe gadżety z Hello Kitty, ich aktualnie ulubioną bohaterką.
Domowa spiżarnia wzbogaciła się o potworne ilości paczkowanych dań z ryżu z warzywami. Niby banał, kto by wlókł ryż przez pół świata... ale tak dobrego ryżu jak ta japońska, klajstrowata paciaja, nie jadłam nigdy w życiu. I u nas go nie ma.

Pomijając drobne bóle tu i tam, oraz - od wczoraj - ostre zapalenie zatok, mam się, powiedzmy, całkiem nieźle. Potworne zmęczenie psychiczne i fizyczne trochę mnie odrętwiło, nie mam złudzeń, to nie potrwa długo, ale nawet chwilowa ulga jest mile widziana.
Po dzisiejszych porannych lekcjach jazdy zostałam zabrana do Makdonaldowni, w celu podreperowania moich nadwątlonych sił :) A tak przy okazji - tego kto w polskich Makdolcach wprowadził ohydną ofertę śniadaniową, obowiązująca do 11 rano (wraz z zakazem sprzedaży normalnego jedzenia), należałoby postawić przed jakimś sądem. Albo przynajmniej poszczuć go Urzędem Ochrony Konsumentów...

W przyszłą sobotę - pierwsze podejście do egzaminu na prawo jazdy. Umieram. To już nie strach, to czyste przerażenie :/ Nie wiem czemu, nie mam żadnej presji, żeby go jak najszybciej zdać. Chyba po prostu boję się samochodów.