Dostałam dziś po południu wychodne. "Dostałam" to może nie najwłaściwsze słowo, bo po prostu oznajmiłam, że już nie mogę, jak nie wyjdę, i to nie na parę minut a na parę godzin, to zaraz kogoś skrzywdzę. Albo siebie. I wyszłam.
Nie należę do matek, które, odseparowane od potomstwa, spędzają czas na tęsknocie i kreowaniu czarnych scenariuszy (a czy w domu wszystko w porządku?, co robią? czy zjedli?, czy nie tęsknią za bardzo za mamunią?). Wychodzę i starannie zapominam, że muszę wrócić. Tak, jestem wyrodna. Wredna. Samolubna.
Dzisiejsza wyprawa była moim Pierwszym Prawdziwym Czasem Wolnym od niemal 2 lat. Jako, że nie prowadzę samochodu, pojechałam w świat autobusem. Świat przybrał postać Centrum Handlowego Targówek. W autobusie płakałam. Z ulgi.
Po raz pierwszy od czasu studiów spędziłam półtorej godziny w Empiku, przeglądając książki. Było mi trochę głupio i chowałam się między półkami, bo znów nie mogłam się powstrzymać od płaczu. Ze szczęścia. Oto jestem w księgarni, mogę sobie kupić książkę albo tylko pooglądać, nikt mnie nie pogania, nikt nie wrzeszczy, nie wisi na mnie, nie biega, nie wyrywa się, nie zrzuca rzeczy z półek. Nie muszę się spieszyć. Nic nie muszę. O Boże drogi.
Starannie unikałam dzieci. Kiedy tylko gdzieś jakieś dziecko zaczynało płakać, natychmiast się ewakuowałam. Jak najdalej i jak najszybciej.
Zjadłam obiad. Nikt mi nie przeszkadzał, nie wyrywał jedzenia z talerza, nie stawiał żądań, nie zrzucał nic ze stołu. Jadłam powoli, delektując się każdym kęsem i słodką ciszą, mimo gwaru dookoła. Jedzenie było ciepłe i nie zdążyło wystygnąć.
Zrobiłam zakupy. Dla dziewczynek skarpetki i rajstopy. Dla siebie tylko zapas rajstop, bo Matju dorwał się jakiś czas temu do szuflady z bielizną i poszarpał wszystkie rajtki na strzępy. Ale, o dziwo, nie czułam potrzeby kupowania. Wystarczająco przyjemnie było tak po prostu chodzić, patrzeć i nic nie musieć.
Zjadłam lody. Sama. W ciszy.
Sama zdecydowałam kiedy wracać. Żadnej presji. Przymusu karmienia, usypiania czy czego tam jeszcze. Zmęczyłam się to wróciłam. A na deser zrobiłam sobie półtorakilometrowy spacer w jesiennym słońcu.