poniedziałek, 7 lipca 2014

Z cyklu "dokąd uciekać"

Tam na pewno jest bardzo spokojnie. Przydałby się teleport. Godzinka dziennie w takim otoczeniu i jestem innym, lepszym człowiekiem.


Zdjęcie STĄD.

niedziela, 6 lipca 2014

Dzieciaki słodziaki

Matju lubi wstawać rano. Ale nie lubi być wtedy sam. Woła więc donośnie o jedzenie i towarzystwo. Kiedy nie reaguję, bo czasami o godzinie na przykład 4.30 nie mam siły reagować nawet na jego ryki, przychodzi do mnie i ciągnie mnie za głowę "mam śtań!".

Dziś przylazł o piątej. Powiedział "mama kocham cię", wlazł do łóżka, przytulił się i... zaczął mi śpiewać piosenkę o mamie, której nauczył się w przedszkolu: "kocham cię, ti amo je t'aime; I nie pytaj mnie dlaczego tak jest; Ty jesteś mą mamą, wspaniałą kochaną; Jedyną na zawsze i kochasz mnie też!". I tak z pięć razy.

Oczywiście w jego wykonaniu slowa ulegly pewnemu zatarciu, ale i tak było bardzo wzruszająco.
I w takich chwilach nie wiem co robić - rozczulić się, bo przecież to takie słodkie? Czy zakneblować potomka kawałkiem kaszanki i taśmą izolacyjną bo NA LITOŚĆ BOSKĄ jest piąta rano?


Niedziela

Uświęcony tradycją dzień rodzinnych więzi.

Spędziłam właśnie prawie godzinę na czyszczeniu mieszkania z serka waniliowego, który Młody rozmazał, gdzie tylko sięgnął, włączając ciuchy w szafie.
Zajęło mu to jakieś 10 minut. Ja w tym czasie siedziałam i poprawiałam tłumaczenie.

Wstałam od komputera. Rozejrzałam się. Załamałam się. Nie wiem jak zdołał rozprowadzić jedno 230-gramowe opakowanie serka na tak dużej powierzchni. Wyraźnie się postarał.

Kiedy już udało mi sie posprzątać, Młody, który jest w trakcie odpieluchowywania, niefrasobliwie dostarczył mi kolejnej okazji do mycia podłogi. Nie, niestety nie była to kałuża. Coś bardziej treściwego.

I nagle doznałam olśnienia. Zaczęłam rozumieć TYCH LUDZI. Ich poczynania mają głęboki sens. W związku człowieka z laptopem nie może być komplikacji. Ani niedogodności. Ani serka na ścianie, i niespodzianek na dywanie ;)



Edit: Dzień się jeszcze nie skończył. Za to obiad się skończył. Miejsce, gdzie Młody jadł wyglądało tak:


Te białe cosie to puree z ziemniaków z masełkiem. Dość trudno się je zmywa, bo rozmazuje się i błyskawicznie przysycha. Młody zrobił katapultę z widelca a kawałki puree były pociskami.
Nawet nie mam siły się złościć, bo to w sumie drobiazg. Nie ma tego dużo.
Kiedy odskrobywałam resztki puree z podlogi, Młody udał się do łazienki, gdzie nasączył gąbkę wodą, zabrał ją do pokoju i wziął się za mycie ściany. Pod ścianą urosła wielka kałuża. Częściowo wypiły ją nasze bezklejowe panele, skutkiem czego lekko spuchły na brzegach, a podłoga jest na najlepszej drodze do wypaczenia. Nie chce mi się o tym myśleć.

W ogóle nie chce mi się o niczym myśleć. Przepełnienie stosu, zawiesiłam się.