środa, 7 maja 2014

Grażyna Jagielska - "Anioły jedzą trzy razy dziennie. 147 dni w psychiatryku"

Była tam korporacyjna pani manager, kobieta sukcesu, która nie wytrzymała presji i pewnego dnia stłukła słoiczek kremu i nad umywalką obcięła sobie ucho.
Był Jezusek - człowiek bez granic. I bez swojego terytorium. Tak całkowicie oddany innym, że sam nie wiedział kim jest.
Była Królica, która wcale nie chciała się zmienić, bo miała dobre życie przecież, mieszkanie pięć minut od Opery Leśnej, spacery i koncerty, spokój, nie wiedziała czego od niej wszyscy chcą, tylko mąż ją opuścił i dzieci kazały jej zdechnąć pod płotem.
Była Karolinka, która wierzyła, że jest aniołem i nie wolno było z nią wygrać w chińczyka.
I Weterani z Afgana, każdy z własnym demonem z krwi, kości, zębów i trotylu.

Autorka, żona Wojciecha Jagielskiego, dziennikarza, korespondenta wojennego, spędziła pół roku w szpitalu psychiatrycznym. Ta książka to fabularyzowana relacja z tego, co widziała na oddziale "lękowych". Rodzaj autoterapii.
Nie wszystkim się podoba, recenzje są różne . Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że krytycy tej powieści cierpią na poważny niedorozwój empatii.
Dla mnie trudne przeżycie, musiałam kilka razy przerwac lekturę, żeby się uspokoić. Trochę przeraża, ale daje też odrobinę nadziei. Bardzo wzrusza.
Napisana spokojnie, bez gwałtu i brutalności, może przez to bardziej wymowna.
Teraz zamierzam przeczytać "Miłość z kamienia" tej samej autorki i już się szykuję na psychiczny szok. Dzięki Bogu za literaturę.

Azyl

Znalazłam to zdjęcie między propozycjami tła na gmailu. 
Podchodzę do komputera, żeby sobie na nie popatrzeć. Dla spokojności. Między jednym nerwostanem a drugim.
Tam na pewno jest bardzo cicho. I pachnie ładnie, lasem i nagrzaną trawą. I spokój jest. Chociaż na zdjęciach pooglądam spokój, żebym nie zapomniała, co to.


Ot, takie znieczulenie podane przez oczy.

Robótka

Znalezione w necie.
I oto mam kolejny cel w życiu - też sobie wyhaftuję taką makatkę :D


wtorek, 6 maja 2014

Skleroza

SMS od pani ze szkoły: "Zuzia po raz trzeci nie miała dziś książek do angielskiego, proszę o dopilnowanie, żeby włożyła ksiązki do plecaka"

No pięknie. O poprzednich dwóch razach nie wiedziałam. Namawiam ją, żeby zostawiała książki w domu, bo jej plecak chwilami ważył ponad 8 kilo :/
Ale nie zawsze pamiętam, żeby sprawdzić jakie ma lekcje. Ona też najwyraźniej nie pamięta.

Zastanawiało mnie, czemu codziennie nosi WSZYSTKO, łącznie z cymbałkami (chociaz ma muzykę 2x w tygodniu...). I już rozumiem. Żeby nie zapomnieć.

Może obie byśmy lepiej pamiętały, gdyby można było ksiązki zostawic na biurku, albo na półce. Wtedy rzucałyby się w oczy przy odrabianiu lekcji. Niestety, taka opcja odpada, bo Mateusz, jak tylko zauważy Zuzine książki/zeszyty, natychmiast sie na nie rzuca, wyrywa kartki i bazgrze mazakami. Ksiązki trzeba chować. Wszystko trzeba chować. Doprowadza mnie to do rozpaczy, bo nie ogarniam już zupełnie NIC.

Najwspanialej chyba wychowuje się dzieci w lepiance z gliny i krowiego nawozu, w której nie ma nic, oprócz paleniska. Tak przynajmniej wynikałoby z badań antropologów, etnologów i innych logów, którzy tlumaczą nam, jak to ludy pierwotne żyją szczęśliwie i nie mają egzystencjalnych rozterek a dzieci to dla nich wyłącznie błogosławieństwo i radość ;)


poniedziałek, 5 maja 2014

Wiersz na dziś

The Archipelago Of Kisses

We live in a modern society. Husbands and wives don't
grow on trees, like in the old days. So where
does one find love? When you're sixteen it's easy,
like being unleashed with a credit card
in a department store of kisses. There's the first kiss.
The sloppy kiss. The peck.
The sympathy kiss. The backseat smooch. The we
shouldn't be doing this kiss. The but your lips
taste so good kiss. The bury me in an avalanche of tingles kiss.
The I wish you'd quit smoking kiss.
The I accept your apology, but you make me really mad
sometimes kiss. The I know
your tongue like the back of my hand kiss. As you get
older, kisses become scarce. You'll be driving
home and see a damaged kiss on the side of the road,
with its purple thumb out. If you
were younger, you'd pull over, slide open the mouth's
red door just to see how it fits. Oh where
does one find love? If you rub two glances, you get a smile.
Rub two smiles, you get a warm feeling.
Rub two warm feelings and presto-you have a kiss.
Now what? Don't invite the kiss over
and answer the door in your underwear. It'll get suspicious
and stare at your toes. Don't water the kiss with whiskey.
It'll turn bright pink and explode into a thousand luscious splinters,
but in the morning it'll be ashamed and sneak out of
your body without saying good-bye,
and you'll remember that kiss forever by all the little cuts it left
on the inside of your mouth. You must
nurture the kiss. Turn out the lights. Notice how it
illuminates the room. Hold it to your chest
and wonder if the sand inside hourglasses comes from a
special beach. Place it on the tongue's pillow,
then look up the first recorded kiss in an encyclopedia: beneath
a Babylonian olive tree in 1200 B.C.
But one kiss levitates above all the others. The
intersection of function and desire. The I do kiss.
The I'll love you through a brick wall kiss.
Even when I'm dead, I'll swim through the Earth,
like a mermaid of the soil, just to be next to your bones.

Jeffrey McDaniel

niedziela, 4 maja 2014

Kangurzę

Matju nie spał dziś ani chwili i pod wieczór wpadł w stan histeryczno-agresywny. Włączyła mu się opcja "buntownik bez powodu". Na wszystko odpowiadał "NIEEEEEE!!!" i wybuchał płaczem, szczypał, bił, gryzł, kopał i za nic, ZA NIC W ŚWIECIE nie chciał położyć się do łóżka. Im bardziej był wymęczony, tym głośniej i żwawiej protestował.
Podeszłam go podstępem. Zaproponowałam przejażdżkę w nosidle. I ruszyłam w trasę po korytarzu, w tę i z powrotem, w tę i z powrotem... Przespacerowałam sie tak z 15 razy i proszę:


Myślę, że nasz tolkienowy Nubik będzie w częstym użytku, bo udało mi się zniszczyć wózek - nie zauważyłam że z jednej z opon zeszło powietrze i jeździłam na flaku, dziwiąc się, że tak ciężko się pcha i jakoś tak ściąga na lewą stronę... Aż w końcu, kiedy Mąż spojrzał męskim okiem i zauważył, że coś nie teges, już było za późno, bo opona rozpadła się na strzępy. I tak oto nie mam wózka :) Małżonek wyraził dobitnie swoje zdanie na temat mojej legendarnej spostrzegawczości ;)

Majówki dzień ostatni

I dobrze, bo wymiękam. Zimno, pada, wieje, dzieci sie nudzą.
W przystępie zaćmienia umysłu, wybraliśmy się dziś z dziećmi do Ikei. Na podobny pomysł wpadło zapewne pół Warszawy. Groza. Zostalismy tam tylko dlatego, że jak już wjechaliśmy na parking to wyjechanie z niego z powrotem zajęłoby spokojnie z godzinkę ;)
Trafiliśmy na malowanie twarzy. Zu i Ania nie mogły sobie odmówić.








Na drogach masakra, na parkingach masakra, w makdolcu czekałam na zamówienie 40 minut. Majówka, psiamać. Do lasu nie można bo zimno i mokro. Do kina nie można bo nie da rady się dopchać do kasy. Wszędzie tłumy i smród przypalonej kiełbasy z grilla. Bo deszcz nie deszcz, ale w majówkę grill musi być, choćby na balkonie ;)
Ale na całe szczęście, rytualny obłęd w tym roku trwał tylko cztery dni, zamiast, na przykład dziewięciu, jak się kiedys zdarzyło. Zawsze to jakiś plus ;)