piątek, 7 listopada 2014

Ciemno

Ciemno, trzecia w nocy. Niech to szlag, budzę się coraz wcześniej, coraz gorzej śpię. Nie otwieram oczu, leżę, a panika depcze mnie metodycznie jak łapy wielkiego kota. Mości się, ugniata, trzeszczą żebra, w końcu wali się na mnie całym ciężarem, wyciskając mi z płuc resztki powietrza. Poleżymy tak sobie do rana, moja panika i ja. Nikt nam nie przeszkodzi.
O czym myślę? O niczym. Nie da się myśleć, można tylko czuć, wszystkie komórki na pełnych obrotach ociekają lękiem, pływam w nim od czubka głowy po paznokcie. Pomyśleć o czymś, o czymś dobrym, bezpiecznym miejscu, tak mówią. A co to jest? Nie ma bezpiecznego miejsca, już dawno nie ma a nowego nie widać.
Kora przedczołowa podziękowała i wylogowała się z systemu a obowiązki przejęło ciało migdałowate i napierdala jak stachanowiec.
Na półce, wysoko w małej szufladce, poza zasięgiem dzieci, jest koło ratunkowe dla rozbitków, dar niebios i wielkiej farmacji, mała biała pigułka a imię jej alprazolam. Lata świetlne dwa metry ode mnie, za daleko, nie dopłynę. Wysiaduje mnie Buka i zanim się wykluję, miną jeszcze co najmniej trzy godziny.



czwartek, 6 listopada 2014

Nareszcie

Tak długo czekałam. Cheers, darlin'.

Strefa skażenia

W naszym osiedlowym wodociągu wczoraj wykryto bakterie e. coli. Nie można pić wody, nawet po przegotowaniu. Mycie też jest odradzane. Woda pitna dojeżdża beczkowozem. Dzieci myję w przegotowanej, mając nadzieję, że nic się nie stanie.

Żeby sprowadzić mnie na ziemię po zachwycie starszą córką, który przeżyłam kilka dni temu, dziś los zesłał mi SMSa od wychowawczyni. Prosiła, żeby uzupełnić z Zu zaległe prace domowe, których narasta coraz więcej...
Codziennie pytam czy ma coś zadane. Codziennie pilnuję żeby usiadła i odrobiła, stoję nad nią, pomagam, znoszę jęki i kilkugodzinne marudzenie. Pytam czy to już wszystko. Tak mamo, to wszystko. I okazuje się, że łże w żywe oczy, bo zwyczajnie jej się nie chce odrabiać lekcji.
Nawet w rozmowie z panią w szkole się dziś rozkosznie przyznała, że kłamie w domu bo jej się nie chce wszystkiego pisać.

Problem ten wystąpił już we wrześniu. Wydawało mi sie, że go rozwiązaliśmy. Najwyraźniej mi się wydawało.

To tyle, jeśli chodzi o moje kompetencje wychowawcze.

Tolerancja na jakiekolwiek dzieci spadła mi dziś do zera. Absolutnego.

Czytanka

środa, 5 listopada 2014

Samoświadomość

Najważniejsze to wiedzieć kim się jest. Gdybym miała wątpliwości, to ten obrazek mi przypomni.


Tak. Ciastki zamiast treningowania. Ale życie chłoszcze i czasem nie ma się siły chodzić a co dopiero biegać. Ciastki nie osądzają, ciastki rozumią.

wtorek, 4 listopada 2014

Szkoła uczy

Nasza szkoła ma miły zwyczaj urzadzania zebrań we wszystkich klasach jednocześnie. To znaczy, że danego dnia, najczęściej o 18.00 jest zebranie w klasie Starszej i dokładnie o tej samej porze, w innej sali, jest zebranie w klasie Średniej.
Jako, że jestem antyspołeczna, wrogo nastawiona, dzika i nietowarzyska, a okoliczność taka jak zebranie w szkole budzi we mnie organiczny sprzeciw, rodzinę reprezentuje Mąż. Zawsze udaje mu się jakoś być na obu zebraniach. Nie wiem jak to robi. Może ma dar bilokacji, jak niektórzy święci? To by się zgadzało, człowiek wytrzymał ze mną już 15 lat - zadatki na świętego niewątpliwie posiada.

Wczoraj przyniósł z zebrania wieści, dzieki którym przez chwilę przynajmniej poczułam się prawie jak człowiek i prawie jak kompetentna mama. Otóż okazuje się, że moje najstarsze dziecko jest uzdolnione i weźmie udział w konkursie matematycznym. Oraz w konkursie, uwaga, "czytania ze zrozumieniem". Tutaj lekko zwątpiłam, bo ogólna niechęć Zu do czytania jest już w naszej rodzinie legendarna i czasem zdaje mi się, że jedyne co jest w stanie przeczytać ze zrozumieniem i nie umrzeć przy tym od marudzenia, to napis na słoiku Nutelli. Ale co ja tam wiem ;)

Chwaliła również pani od chóru. Cóż, Zu jest nieodrodną córką swego ojca (ojciec - długie lata w Warszawskim Chórze Międzyuczelnianym - bas. Bardzo ładny bas :) Zu wprawdzie nie śpiewa basem, ale radzi sobie znakomicie ;)

Ponadto obsypano ją pochwałami za życzliwość i koleżeńską postawę. Pani przytoczyła sytuację, kiedy na w-fie któreś dziecko zaczęło panikować że czegoś nie umie, że się boi, że nie zrobi... Zu ze spokojem godnym mistrza zen wytłumaczyła, że ważne jest żeby się starać i że każdy robi jak umie, a kiedy się dużo ćwiczy to umie się coraz więcej. Czy jakoś tak. Ogólnie wielki plus i zachwyt.
Tutaj jestem dumna, ale mniej zdziwiona, bo już słyszałam pochwały od innych rodziców. Że Zu jest spokojna, opiekuńcza wobec młodszych, życzliwa, że nie ma durnych pomysłów i pilnuje innych, żeby też nie mieli ;) Nie wiem jak to się stało. Nie wiem czy to nasza zasługa. Nie wiem czy mogę być dumna? A może to oznacza, że popełniłam jakis kardynalny wychowawczy błąd? W dzisiejszych zwariowanych czasach rodzice nie mogą niczego być pewni.

W każdym razie na kilka godzin ogarnął mnie względny spokój i odpłynęły wieczne wątpliwości na tematy wychowawcze.

Ładny tekst w temacie matkowania.


A tymczasem w korpo...

Z dzisiejszego fejsa. Tekst wprawdzie stary ale bardzo zacny.

"Drodzy,

Po wnikliwych obserwacjach i wielu skargach od pracowników, zarząd naszej firmy postanowił wprowadzić zakaz używania wulgarnego języka w czasie pracy. Od dzisiaj nie wolno używać w komunikacji wewnątrz firmy słów powszechnie uznawanych za obraźliwe czy wulgarne. Drodzy pracownicy, musicie zdawać sobie sprawę, że bardzo często macie do czynienia z osobami o wiele wrażliwszymi od siebie i używając dość swobodnego języka możecie kogoś urazić czy spowodować u niego nieodwracalne zmiany psychiczne. Ten typ języka nie będzie już tolerowany, a kto się nie zastosuje do tego zarządzenia poniesie surowe konsekwencje. Aby ułatwić wszystkim "przejście" na akceptowalny dla wrażliwych uszu język zarząd przygotował podręczną listę zwrotów zamiennych pod nazwą: "LEPIEJ POWIEDZ..." Zwroty zostały tak opracowane, że sprawna wymiana pomysłów i informacji będzie możliwa bez straty czasu i wysokiej efektywności komunikacji. A oto przygotowana na podstawie wnikliwych obserwacji rozmów pracowników lista:

LEPIEJ POWIEDZ: Być może mógłbym dzisiaj zostać po godzinach.
ZAMIAST: Czyś ty ochuj‎ał‬? Co ja kurwa‬ domu nie mam czy co?

LEPIEJ POWIEDZ: Myślę, że w ten sposób nie uda nam się tego zrobić.
ZAMIAST: I tak kurwa do zajebania‬! Całe życie z kretynami!

LEPIEJ POWIEDZ: Może powinieneś jeszcze to sprawdzić...
ZAMIAST: No i weź tu kurwa tłumacz debilowi...

LEPIEJ POWIEDZ: Nie uczestniczę w realizacji tego projektu.
ZAMIAST: A ch#j mnie to obchodzi!

LEPIEJ POWIEDZ: Hmmm... To bardzo interesujące...
ZAMIAST: Co ty pier‎dolisz‬?

LEPIEJ POWIEDZ: Spróbujemy to jakoś rozplanować...
ZAMIAST: I kurwa dopiero teraz mi o tym mówisz?

LEPIEJ POWIEDZ: On nie jest zapoznany ze sprawą...
ZAMIAST: Jak zwykle był zajęty lizaniem czyjejś dupy!

LEPIEJ POWIEDZ: Przepraszam Pana...
ZAMIAST: I chuj ci w dupę...

LEPIEJ POWIEDZ: Jestem w tej chwili zawalony robotą...
ZAMIAST: I co kurwa jeszcze mam zrobić? Mam płacone na godzinę...

LEPIEJ POWIEDZ: Lubię wyzwania...
ZAMIAST: Poszukaj sobie kogoś głupszego od siebie do czarnej roboty...

LEPIEJ POWIEDZ: Nie za bardzo mogę ci w tej chwili pomóc.
ZAMIAST: Pojebało cię? Frajera szukasz?

LEPIEJ POWIEDZ: Ona jest agresywną i przebojową osobą.
ZAMIAST: To suka jakich mało!

LEPIEJ POWIEDZ: Mógłbyś więcej poćwiczyć robienie tego.
ZAMIAST: Przecież ty kurwa nie masz zielonego pojęcia jak to się robi!

LEPIEJ POWIEDZ: To jest dla mnie kłopotliwe...
ZAMIAST: Chyba cię kurwa pojebało!

Z góry dziękujemy za zastosowanie się do powyższego zarządzenia i życzymy miłej atmosfery w komunikowaniu się ze współpracownikami, mając nadzieję że nasz drobny wkład w postaci przygotowanej listy przyczyni się do zwiększenia efektywności pracy i usprawnienia komunikacji."

poniedziałek, 3 listopada 2014

Wszyscy



“When you love someone, you do not love them all the time, in exactly the same way, from moment to moment. It is an impossibility. It is even a lie to pretend to. And yet this is exactly what most of us demand. We have so little faith in the ebb and flow of life, of love, of relationships. We leap at the flow of the tide and resist in terror its ebb. We are afraid it will never return. We insist on permanency, on duration, on continuity; when the only continuity possible, in life as in love, is in growth, in fluidity - in freedom, in the sense that the dancers are free, barely touching as they pass, but partners in the same pattern.

The only real security is not in owning or possessing, not in demanding or expecting, not in hoping, even. Security in a relationship lies neither in looking back to what was in nostalgia, nor forward to what it might be in dread or anticipation, but living in the present relationship and accepting it as it is now. Relationships must be like islands, one must accept them for what they are here and now, within their limits - islands, surrounded and interrupted by the sea, and continually visited and abandoned by the tides.”
― Anne Morrow Lindbergh, Gift from the Sea

niedziela, 2 listopada 2014

Zakupy

Mąż: Nie ma mleka i jajek.
Ja: to weź Matju i jedźcie na zakupy...
Mąż [oburzony]: JA? JA JESTEM CHORY!
Ja: A, racja, sorry, dobra to ja pójdę.

Wokół biegają dzieci. Biją się o piłkę. RRRAAAA!!!! UAAAAA!!! DAWAAAJ! ONA MI ZABRAŁAAAAAA! ODDAAAAAJ! UAAAA!! RRRAAAAAAAAA!!!

Ja [po głębszym namyśle]: Wiesz, tak, zdecydowanie pójdę po zakupy. Ty nie możesz wychodzić, biedactwo, przeziębisz się jeszcze bardziej.
Ja [kontynuując]: Zakupy mogą mi zająć trochę dłużej niż normalnie, więc jakby co to nie martw się, że nie wracam.