sobota, 10 sierpnia 2013

Less is more

Za dużo, za dużo wszystkiego. Stosy zbędnych przedmiotów utrudniają życie, wprowadzają chaos w głowie i poza nią. Sprzątanie to udręka, zwłaszcza przy dzieciach. Ciągle coś ginie i znajduje się dopiero wtedy, kiedy jest niepotrzebne. Ale szukając, znajdujemy mnóstwo innych rzeczy, równie niepotrzebnych.
Lubię KUPOWAĆ, zakupami leczyłam sobie doraźnie stany depresyjne. Jednak nie lubię MIEĆ. Nie przywiązuję się do przedmiotów, wyrzucam bez sentymentu.
Każdą życiową przemianę zaczynam od gruntownej czystki. Segreguję, oddaję, wynoszę do śmietnika. Im mniej zostaje, tym lepiej.
Okazuje się, że takie nastawienie jest zdrowe i wskazane, jak sugeruje Dominique Loreau w "Sztuce prostoty". Niczego nowego się z tej ksiązki nie dowiedziałam, ale miło się czyta peany na cześć swoich poglądów ;)
Moje najnowsze postanowienie - codziennie w śmieciach ląduje jedna zbędna rzecz. Nawet mała. Oraz - zakaz kupowania. Chyba, że coś jest rzeczywiście potrzebne a zakup gruntownie przemyślany. Tym niemniej bilans musi być ujemny - więcej ubywa niż przybywa ;)
Być może do końca roku uda mi się osiągnąć pożądany stan lekkości bytu. Ale nie mam wielkiej nadziei - mój mąż, wychowany przez zapobiegliwych rodziców, w gospodarce niedoborów, uważa, że wszystko się przyda. Czasem wpędza mnie to we frustrację, graniczącą z rozpaczą, ale nic na to nie poradzę. Między innymi dlatego potrzebuję kawałka swojego terytorium - żeby nie atakował mnie chaos cudzych rzeczy, na które nie mam żadnego absolutnie wpływu.

Klusek bardzo pomaga mamusi. Sporo dupereli poległo z jego ręki ;)




czwartek, 8 sierpnia 2013

Ten dziwny moment...

... kiedy masz chęć uciekać na widok artykułu o ciąży, wyskakujacego na fejsbukowym newsfeedzie.

Serio, ktoś ze znajomych wrzucił artykuł, obok niego zdjęcie z brzuchem, a ja na ten widok o mało nie rzuciłam laptopem.
Nie tylko ciążą można mnie wystraszyć. Również reklamy dziecięcych ubrań (obowiązkowo nieróżowych bo to wiocha i obowiązkowo kosztujących więcej niż 50 zyla za tshirt z durnym napisem albo jakimś nadrukowanym robalem bo to takie awangardowe, wbrew komercji i cool), posty na temat genderowo neutralnych książeczek, zabaw kreatywnych z kartonem i sznurkiem od ekokaszanki, artykuły o tysiącu jedynie słusznych linii wychowawczych, według których co byś, rodzicu, nie zrobił, i tak będzie źle i masz przejebane i zbieraj na psychologa - wszystko to budzi we mnie odruchową niechęć, graniczącą z odrazą. Mam bardziej niż dość, wystarczy, że siedzę w domu z dziećmi cały czas i pisuję o nich bloga. 
Przestało mnie obchodzić czy w ciąży mozna jeść serek brie i czy lepszy jest poród lotosowy czy rodzenie w zwisie z gałęzi szczególnie rzadkiego gatunku jabłoni, w towarzystwie etniczno-plemiennej położnej obwieszonej koralikami i mamroczącej mantry. Ohmmmmmm.

Z przyjemnością pochłaniam wszystko, co nie dotyczy dzieci. 

Unikam przebywania na placu zabaw, bo zmuszona byłabym socjalizować się z mamusiami i słuchać opowieści o tym, gdzie można kupić takie wspaniałe buciki z my little pony i że Madzia ma dwa latka i juz chodzi na angielski i synku nie bij chłopczyka bo się spocisz a na allegro można taniej dostać te zabawki z reklamy. Jakby mi było potrzeba więcej chińskiego plastiku w domu.
Po prostu już nie mogę. Zupełnie, absolutnie nie mogę. Mam tak mało czasu i sił, że marnowanie ich na te pierdoły wydaje mi się barbarzyństwem. Na myśl o tym, że mogłabym, na wzór Dobrych Matek Polek z Piaskownicy się ograniczyć do okołodzieciowych tematów wzbogaconych jedynie analizą dziennego menu, wpadam w panikę.
Nastąpiło zmęczenie materiału.





Misja niemożebnaja

Misja - ugotować leczo i zrobić klopsiki na obiad.

Kroję paprykę. Matju wyje oppa opppa mniam mniam. Dostaje serek. Zjada dwie łyżeczki, resztę serka wypierdziela na podłogę i chodzi po tym. Serkowe, lepiące ślady. Sprzątnąć, umyć.
W kuchni ze 30 stopni.
Obieram i kroję pomidory. Matju, za moimi plecami, wyciąga z szuflady kilogramową paczkę yerba mate, otwiera i połowę rozsypuje. Odwracam się i widzę jak siedzi na kupie suszu i gmera w nim łyżką. Zostawić pomidory, zabezpieczyc przed ściągnięciem na podłogę, umyć ręce, posprzątać.
Obieram cukinie. Matju wyje "jajojajojajojajoooo". Rzucam warzywa, zaczynam smazyć mu jajko sadzone. Podaję, sadzam go w foteliku, idę wstawić pranie. Warzywa na leczo czekają.
Wracam z łazienki i widzę w pokoju, przy foteliku, pudełko z mąką, przywleczone z kuchni. Matju stoi przy swoim foteliku i za pomocą łyżki posypuje obficie mąką nietknięte jajko.
Dookoła leżą rozwalone ubrania, które ściągnął z suszarki. Również posypane mąką i polane wodą z butelki. Warzywa na leczo czekają. Upał straszny, chce mi się płakać, ledwie się ruszam i nie mam siły. trzeba to wszystko posprzątać.
Sprzątam. Warzywa więdną na kuchennym blacie.
Mateusz wyciąga z szafki paczkę kaszy jęczmiennej, wysypuje ją na podłogę, bierze łyżkę i zaczyna rzucać kasza jak z procy. Coraz bardziej opadają mi ręce. Zabieram go do kojca, wrzeszczy i kopie.
NIENIENIENIENIENIENIEIIIOOEEEEIIIINIEEEE!!!!!

Jestem tak wypluta, że mam, za przeproszeniem, kompletnie wyjebane na jego wrzaski. Dopiero przedpołudnie a już mogłabym iść spać. Albo iśc gdziekolwiek i nigdy nie wracać.
O tu, na przykład. To domek w Montanie. Ładny.



wtorek, 6 sierpnia 2013

Dobranocnie

Rytuału zasypiania brak. I jestem teraz w kłopocie, bo nie mam doświadczenia z takimi dziećmi jak Matju. Zuzia zasypiała ze smoczkiem. Ania, po odstawieniu od piersi, zasypiała tam gdzie stała. Matt jest ogólnie PRZECIW zasypianiu.
Moze pewną rolę odgrywają tu kły, które własnie wyrzynają mu się w liczbie sztuk: cztery.
Wszystko jedno co jest przyczyną - Klusek na hasło "spać" ogłasza wielki sprzeciw.

Położyłam go dziś do łóżka, przekonana, że zaśnie bez problemu, bo ma za sobą tylko jedną półgodzinną drzemkę w ciągu dnia. Niestety.
Zawrzeszczał, obrzucił mnie poduszkami, skopał, a gdy to nie poskutkowało, chwycił się starego, dobrego sposobu "na potrzeby".
Najpierw zawołał o picie. Przyniosłam wodę. Napił się. Patrzył na mnie wyczekująco, więc nieustepliwie zapędzałam go do spania. Próbował dalej - zawołał o jedzenie. "Mniam mniaaaam!!!". Tu skumałam, że to tylko fortel, i kazałam spać. Matju poczuł jak sytuacja wymyka mu sie spod kontroli i rozpaczliwie zawył:
"mniam mniaaaaam!" "mniaaaam!!!" "jajo jajo jajo JAAAAJOOOOO!!!!!" (zagustował w sadzonych i domaga się ich co chwile, zjada same bialka, żółtkiem pluje).
Po dokładnie siedniu minutach "jajojajojajojajoooooooo!!!!", wywrzeszczanego mi do ucha, poddałam się.
Dwulatek, który wstał o 6 rano i od tamtej pory spał tylko pół godzinki, nadal rześki i żwawy dziczy po domu i się drze.
Gdzie są te dzieci co śpią 15 godzin na dobę, ja pytam??? Dlaczego nie u mnie???

Tak.




poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Zwierz

Są ludzie psi i ludzie koci. Moja kochana Siostra jest zadeklarowaną psiarą, ja natomiast zdecydowanie wolę koty. Dobrze się składa, bo opiekuję się kocicą sąsiadów, kiedy są na wakacjach. Sierściuch w domu się nudzi, więc przychodzi do nas w odwiedziny. Matju kwiczy z radości ;)




Zwierzyna w domu zdecydowanie poprawia humor. Gdybym nie była taka okropnie leniwa, namówiłabym Męża na kota. Wielkiego, włochatego maine coona.

Tymczasem zadowalam się moim nowym gadżetem. Dostałam, nieco przedwcześnie, prezent urodzinowy:

Dręczyłam Małżonka o jakiś podstawowy, lekki sprzęt grający od paru lat. Za każdym razem, kiedy jechaliśmy do sklepu po coś odpowiedniego, wracaliśmy z czym innym, raz nawet z żelazkiem, bo przecież kobiecie żelazko bardziej się przyda niz boombox, prawdaż? ;) W końcu się złamał, pojechaliśmy do sklepu, gdzie uprzejmie poprosiłam, żeby się powstrzymał od wyrażania opinii i sama se wybrałam co chciałam ;) Mąż milczał dyplomatycznie ;)
Teraz mogę śmiało powiedzieć, że moi sąsiedzi słuchają muzyki. Nie wiem, czy chcą, ale słuchają :P :P



niedziela, 4 sierpnia 2013

A tak

Dzień minął mi na obijaniu się :) Chciałam czegoś dokonać wieczorem, zdobyć się, zmobilizować, osiągnąć, ale tak mi błogo, że chyba pozostanę w stanie słodkiego nieróbstwa. Bez wyrzutów sumienia.
Gram w Candy Crush (uzależniłam się, cholera jasna ;)), zza okna wieje mi ciepłym, słodko pachnącym powietrzem (siano mam pod blokiem czy co, bo pachnie cudnie) a w radiu gra Sylwia Grzeszczak i Liber:


Lubię to.

2 lata

Matju kończy dziś dwa latka :)
Dostał samochodziki (moim zdaniem będzie kiedyś kierowcą rajdowym, bo lubi szybką jazdę, autka to jego ukochane zabawki, pcha się na siedzenie kierowcy w samochodzie i już zaczyna przekręcać kluczyki w stacyjce ;), oraz mnóstwo czekolady. Jest szczęśliwym urodzinowym dzidziusiem :D

A ja sie po cichu cieszę, że zdrowy, że rośnie, że mówi, że jest coraz mądrzejszy i obłędnie słodki (oczywiście kiedy tylko nie daje rodzicom w kość ;) )

. Taki był dwa lata temu (kocham to zdjęcie, piękny facepalm):

A taki jest teraz:


Wszystkiego najlepszego, Synku :)