Anka oczywiście pojechała na moich plecach (nosidło 7panel jest niezastąpione...) a dla Zuzy przewidziałam wózek, no bo to daleko, i tyle gratów zabrać trzeba. A żeby mnie... za takie pomysły :) Maclaren quest sport ma beznadziejne hamulce (już o tym kiedyś pisałam), pod ciężarem Zuzi jakoś nie chcą działać, musiałam jedna ręką trzymać szalejący w autobusie wózek a drugą siebie. No i Ania na plecach, na szczęście większość wycieczki przespała. Męczące to było.
Przedszkole jak przedszkole. Nie zachwyciło mnie, ale narzekac nie będę, grunt, że się dostała.
Zuzia męczy mnie od paru dni "mamo, ja chcę do przedszkola!". Jak weszłyśmy do budynku, Zuza, jak gdyby nigdy nic, posznurowała od razu do jednej z sal i zaczęła się rozglądac po zabawkach ;) Z trudem ją stamtąd wyciągnęłam :)
Potem powrót i znowu siłowanie się z wózkiem. Nigdy więcej, zwłaszcza jak będziemy jechać w godzinach szczytu, szału bym dostała.
Po tej wycieczce jestem zdechnięta, ledwie sie ruszam. Nie chcę mysleć o tym, że niedługo będę tak popylać dwa razy dziennie.
Zanim urodziłam dzieci nie zdawałam sobie sprawy, że opieka nad nimi to wyczerpująca fizyczna praca. Moje młode są w dodatku wyjątkowo wielkie i ciężkie. Pod koniec dnia jestem sztywna ze zmęczenia a codziennie rano czuję zakwasy, jak po ostrym treningu :) Widzę coraz większe mięśnie rąk, plecy jak decha (ech, szkoda, że mięśni brzucha opieka nad dziećmi jakoś nie angażuje ;). Wnieść na piętro dziecko na plecach, torbę i cztery pięciolitrowe butle z wodą? Nie ma sprawy, łatwizna :) Aż się boję do czego to dojdzie za pare lat ;)