Matki okularnice mają ciężkie życie (no dobra, może nie wszystkie, ale ja owszem). Bo cóż fajniejszego dla małego bąbla niż ściągnąć mamie okulary i ciepnąć je z rozmachem na podłogę. A mama bez okularów jest jak ślepe szczenię we mgle. Piszcząc, porusza się po omacku.
Moje nieszczęsne bryle były wielokrotnie rzucane, przydeptywane, obśliniane, gryzione, szarpane. Obie dziewczynki razem nie skrzywdziły ich tak bardzo jak sam Młody. W końcu zarysowań było tyle, że utrudniały mi widzenie, więc zmuszona byłam postarać się o nowy sprzęt. Tak się mniej więcej prezentują:
Zamierzam ich bronić przed Młodym za wszelką cenę. Może i jestem wyrodna, że przedkładam dobro okularów nad dobro Syna, ale powiadam Wam, taniej jest zrobić nowe dziecko, niż nowe okulary ;)
A tu proszę, z dedykacją dla bratnich okularniczych dusz.
Właśnie tak zareagowałam 27 lat temu, kiedy pierwszy raz założyłam szkła na nos :)
Tak robię :P