sobota, 16 lipca 2011

Sesja brzuszkowa

Nie jestem fotogeniczna, na zdjęciach bardzo rzadko wychodzę dobrze. Tym razem oddałam się w ręce profesjonalistów, stwierdziwszy, że jeśli oni nie pomogą to już nic nie pomoże :) Chciałam mieć pamiątkę z tej ciąży, chciałam poczuć się lepiej, zrobić coś miłego dla siebie. Udowodnić sobie, że ja też mogę ładnie wyglądać. Wprawdzie wymaga to nieco więcej pracy ;) ale jednak jest możliwe...
Akcja miała miejsce 5 czerwca. Zdjęcia robiła Ania, ze Studia Niezapominajka. Ona i jej mąż Jan dokonali cudu, po raz pierwszy w życiu nie miałam ochoty uciekać na widok aparatu :) Mają naprawdę znakomite podejście do płochliwych modeli ;)
Powiem więcej, miałam z tego sporo przyjemności i dobrze się bawiłam. No i kampinoskie plenery są fantastyczne. 
Ania też jest w ciąży, a jej termin porodu przypada dwa tygodnie przed moim. Nasi synowie spotkają się na sesji noworodkowej :)
Makijaż i włosy (jak ja bym chciała mieć takie na co dzień... ;) to też dzieło profesjonalistki, znajomej Ani. Z początku się nie poznałam, ale im dłużej patrzyłam, tym więcej w swojej twarzy widziałam siebie i... mojej mamy :) Dopiero teraz spostrzegłam jaka jestem do niej podobna :)









A TUTAJ link do sesji na blogu studia :)

Zachwycają mnie ich zdjęcia przyrodnicze. Cudne.

piątek, 15 lipca 2011

Splątanie

Remont prawie skończony, do zrobienia został tylko balkon. Łazienka nadaje się do użytku, co za rozkosz wziąć gorący prysznic we własnej wannie. Sprzątam, rozpakowuję, przesuwam regały, wieszam firanki i zasłony, czyszczę lustra, myję podłogi. Już niedługo. A potem się położę i będę robić nic.
Nie wiem czy to ze zmęczenia, czy od kiepskiej pogody, zamknięcia w domu z dziećmi i ich krzykiem oraz małżonkiem o kulach, czy to może hormony, ale czuję się jak pusta matrioszka.

Słucham sobie muzyki żeby zapchać dziury w rzeczywistości.
Na ogół z francuszczyzny lubię tylko sery, wino i filmy Luca Bessona, ale jest i kilka moich piosenek w tym niepięknym języku.
Lubię szalenie i tańczyć mi się przy niej chce (to ta z reklamy Cisowianki ;) )



Oczywiście jeszcze bliższa memu sercu jest wersja oryginalna, czyli włoska, gdzie dla odmiany rozumiem każde słowo ;) Słuchając, przypominam sobie czemu kiedyś zakochałam się w tym języku na tyle, żeby go studiować :)



Brel jest dobry na myśli samobójcze dla niezdecydowanych - po wysłuchaniu nic tylko się pociąć ;) Na mnie działa tak samo, niezależnie czy to oryginał, czy Julio Iglesias, Bajor (przepiękne wykonanie) albo też Edyta Górniak. Auć :)



A to takie neutralne, miłe dla ucha przy czynnościach domowych.

środa, 13 lipca 2011

36tc

36 tc. Na ten rozmiar nie znam już wystarczająco obrazowych określeń. Kaszalot brzmi jakby nieco za słabo.
Boli wszystko, od brzucha i ze zmęczenia, albowiem remont w pełnym rozkwicie. Nospa forte idzie jak cukierki, ale za to udało mi się doprowadzić do stanu używalności większą część mieszkania. Jutro mili panowie skończą salon, będę mogła odskrobać go z tej tony pyłu, która tam zalega. A potem kartony, milion kartonów do rozpakowania...
Sił już nie mam kompletnie, nie wiem jak to się dzieje, że chodzę, sprzątam, obsługuję rodzinę (mąż cały czas o kulach i jeszcze długo tak będzie). Nie wiem jak to możliwe, że jeszcze nie urodziłam. Nie wiem, czy taką harówą nie szkodzę Wewnętrznemu :( Wieczorami nie mogę się ruszać z wyczerpania, zwykła wyprawa do łazienki to wyzwanie, któremu ledwie mogę sprostać :/





Słabo u mnie z optymizmem, ale jakaś dobra wieść się znajdzie- wesołe miasteczko się definitywnie zwija. Dziś zostały na placu tylko niektóre tiry, po osie zakopane w błocie. Ryczą silnikami i smrodzą straszliwie, próbując z tego bajora wyjechać. Co oby im się udało jak najszybciej.

Life Truth


Pełna zgoda.

wtorek, 12 lipca 2011

...

Kolejny dzień bez nazwy i numeru szczęśliwie się zakończył.
Ania przeżyła sporą nieprzyjemność. Próbowała wspiąć się na łóżko, zabezpieczone z boku barierką z drewnianymi listewkami. Właśnie między tymi listwami uwięzło jej kolanko, nie mogła go wyciągnąć. Ja też nie mogłam. Wtedy po prostu strzeliły mi w głowie bezpieczniki i wpadłam w histerię. Zawiodłam, krótko mówiąc.
Małżonek był na miejscu, zachował zimną krew, udało mu się sprawnie uwolnić Anię. Nóżce nic się nie stało, oprócz porządnych siniaków. Kluska doszła do siebie w kilka minut.
Remont trwa, panowie idą jak burza, jutro pewnie skończą. Łazienka na razie ocalała, nie będzie kucia, chyba, że przecieki pojawią się ponownie w najbliższym czasie.
Jutro muszę przystosować do zamieszkania chociaż pokój dziewczynek i kuchnię.
Nie mam siły. Patrzę na świat jak zza szklanej szyby. Bez komórki chyba bym zginęła, ustawiam sobie przypominanie na wszystkie czynności, łącznie z gotowaniem obiadu, czesaniem dziewczynek i myciem im zębów. Jeśli czegoś nie zapiszę, zapominam o tym w kilka minut.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Dokumentacja foto

Nastał wieczór, nikogo nie muszę obsługiwać przez najbliższe 8 do 10 godzin. Błogość. Wewnętrzny jest spokojny, może aż nazbyt. Nie mam sił na walkę z atakami paranoi na różnych tłach, więc staram się myśleć pozytywnie, co wychodzi mi... średnio. W chwilach zmęczenia jestem mało odporna na wytwory własnej imaginacji, myślę za dużo, czuję za bardzo, przeżywam za mocno. I okropnie się denerwuję.
Za oknem muzyka z (nie)wesołego miasteczka, przerywana łomotem, stukaniem i pełnymi emocji "kuu**aaaaa! i " ja pier**lę!". Niektóre z maszyn są najwyraźniej składane do transportu. Czyżby promyczek nadziei? Może skargi do gminy przyniosły jakiś efekt? Uwierzę jak zobaczę.
Tymczasem kilka fotek z dzisiaj. Dziewczynki były trudne do zarządzania, ogólny, za przeproszeniem, burdel, bardzo im się podoba. Szalały na poskładanych materacach aż padły:


Próbka tego, jak wygląda teraz nasze mieszkanie. Wszędzie folia malarska, pył i syf. Panowie stwierdzili, że tak popękanych ścian jeszcze nie widzieli. A osiedle ma raptem dwa lata :/


 Nie mogłam się oprzeć - oto facet, z którym dziś spędzę noc :) Lubi pieszczoty, nie jest wymagający i szalenie miło się go przytula :) I sprawnie likwiduje pająki oraz inne robale, co ma niebagatelne znaczenie dla mojego dobrostanu.


Wątpię, żebym dziś dobrze spała, ostatnio systematycznie miewam koszmary, pewnie z nerwów. Dobrze, że mam takie miłe w dotyku towarzystwo :)

Kłębek

Zwinięta w kłębek nerwów trwam sobie to na kanapie u sąsiadów, to w zagraconym barłogu, w który zamieniło się łóżko w naszej sypialni. Z pozycji kłębka usiłuję opanować dzieci, którym zamieszanie okołodomowe kompletnie poprzewracało w głowach. Co chwila zrywam się, bo trzeba coś wytrzeć, podać, przenieść z lokalu do lokalu, przewinąć, umyć, pozbierać. W perspektywie być może kucie łazienki - przemaka ściana między łazienką a pokojem. Nie wiadomo jak długo to potrwa. W ogóle mało co wiadomo.
Atmosfera jest, łagodnie mówiąc, niezbyt dobra.
Ale staram się. Naprawdę się staram.

niedziela, 10 lipca 2011

Armageddon

Jutro zacznie się Armageddon na skalę mikro. Przychodzą panowie reperować nasze ściany. Dwa pokoje i kuchnia. Salon i pokój dziewczynek trzeba było opróżnić z rzeczy, popakować wszystko w kartony, upchnąć te kartony w jakimś ustronnym kącie. Wszystkie meble trzeba poodsuwać od ścian i zabezpieczyć folią.
Kuchnia będzie wyłączona z użytku przez 4 dni.
Na całe szczęście sąsiedzi okazali wielkie serce, pozwolili nam u siebie koczować, bo sami wyjechali na parę dni. Nie będę musiała spać z dziećmi w syfie i pyle. Tylko trzeba poprzenosić niezbędne rzeczy, więc dzisiejsze popołudnie spędzę kursując między dwoma mieszkaniami jako tragarz. Nie mam siły :( Od 7 rano siedziałam na, za przeproszeniem, tyłku zaledwie 20 minut a jest już 13.00. Pakowanie, dzieci a w międzyczasie jeszcze pranie, obiad, wszystkie kurodomowe obowiązki. Końca nie widać :/
Nadal nie mam spakowanej torby do szpitala :/
W czwartek teoretycznie powinni skończyć prace, wtedy zacznie się akcji część druga - sprzątanie i ustawianie wszystkiego z powrotem. Szczerze mówiąc, połowę tych rzeczy wywaliłabym natychmiast, niestety nie mam tu nic do powiedzenia.