Mąż wspomógł w zbożnym dziele farbowania (za co cześć mu i chwała), bo włosów mam tyle, że starczyłoby na trzy osoby i sama z tym gąszczem nie poradziłabym sobie za nic w świecie.
Kolor - czekoladowy brąz. Wyszedł prawie czarny, co mi szalenie odpowiada.
Małżonek, zapytany, jak wyglądam, wybucha zupełnie niedyplomatycznym śmiechem ;) ale mnie się efekt całkiem podoba. Może zostanę przy nim dłużej. Doszłam do wniosku, że wyglądam jak skrzyżowanie dziewczynki ze studni w "The ring" z Morticią Addams ;) Bardzo zadowalająco.
Zbawczy efekt nie utrzyma się długo więc myślę nad kolejnym etapem terapii antydepresyjnej, czyli tatuażem. Drzewo, albo piórko, a może koliber? Kwiatki? Hmm...