Wśród szeregów dni szarych, zaplątanych, gryzących boleśnie zdarzają się czasem perełki. Spędziłam pięć godzin z jednym tylko dzieckiem. Anię odstawiłam rano, sąsiadka zabrała Zuzę do szkoły a potem ją przyprowadziła, dzięki czemu ominął mnie maraton szkoła-dom z płaczącym wózkiem. Ucisk pod żebrami jakby nieco zelżał, lżej mi się oddycha, nawet udało mi się zakrzątnąć wokół prac domowych, leżących do tej pory odłogiem. Wprawdzie Mateusz płacze niemiłosiernie i niemal bez przerwy, ale cóż to jest w porównaniu z rykiem trójki dzieci na raz...
Ja wiem, to wszystko przejściowe trudności, minie. Razem z życiem ;)
piątek, 2 września 2011
czwartek, 1 września 2011
Dzień jak codzień
6.30 - otwieram zapuchnięte oczy. Mateusz stęka. Ania wchodzi do sypialni i scenicznym szeptem oznajmia, że się wyspała.
6.30 - 7.00 - umyć Anię, przewinąć wrzeszczącego Mateusza, nakarmić wrzeszczącego głodnego Mateusza, umyć Zuzię, ponosić wrzeszczącego zarzyganego Mateusza, ubrać Anię, przewinąć wrzeszczącego Mateusza, ubrać Zuzię, przebrać wrzeszczącego zalanego mlekiem Mateusza, uczesać Anię, ponosić wrzeszczącego Mateusza, uczesać Zuzię, nakarmić wrzeszczącego Mateusza. W międzyczasie umyć się i ubrać w ciuchy w miarę do siebie pasujące, uczesać się. Na makijaż nie ma już szans. Śniadanie na szczęście robi małżonek.
7.00-7.15 - zgromadzić aniną wyprawkę przedszkolną, załadować na wózek, ubrać Mateusza, ubrać Anię do wyjścia, przewinąć Mateusza bo zrobił kupę, złapać Anię zanim ucieknie na klatkę schodową, pokarmić Kluska, bo przy przewijaniu się wkurzył, wyjść.
7.15-7.30 - droga do przedszkola. Ania śpiewa radośnie "idem do kikoja idem do kikoja, bedem sie bawila" :) Mateusz zasypia. Chyba się zmęczył intensywnym porankiem.
7.30 -7.45 - Przedszkole. Zaparkować wózek przed budynkiem (do środka się nie zmieści), wyciągnąć zaspanego Mateusza z wózka, załadować do chusty, wziąć wszystkie torby, wejść do środka. Ania zostaje płynnie przejęta przez miłą "ciocię" i nawet się nie ogląda, żeby mamie powiedzieć "papa".
7.45-8.00 - powrót do domu. Mateo wyje.
8.00-8.30 - galop po szybkie zakupy.
8.30-9.00 - czynności okołodomowe, przerywane efektami akustycznymi made by Mateusz.
9.00 - 9.30 - droga z Zuzą do szkoły.
9.30-10.00 - Szkoła. Przed budynkiem skłębiony tłum dzieci i rodziców, hałas, zamieszanie. Mateusz wyje w wózku, Zuzia chce natychmiast siku, mąż poszedł się rozejrzeć i nie mam z kim zostawić wózka z zawartością, Zuzia coraz bardziej chce siku już natychmiast teraz, na szczęście jak istny deus ex machina pojawia się sąsiadka. Galop w poszukiwaniu toalety. Przemówienie Pani Dyrektor, Mateusz wyje jak syrena przeciwmgielna, tłum, nie ma gdzie usiąść spokojnie, więc wyciągam go z wózka, zawijam w kocyk i zatykam smoczkiem. Wędruję tam i z powrotem z uczepioną spódnicy szalejącą Zuzią i wierzgającym Kluskiem na rękach, usiłując pochwycić strzępki ogłaszanych informacji. Dzięki Bogu za sąsiadkę, ona zapisze co trzeba. Dzieci zbierają się w grupach, idziemy do sali (szkoła świetna, świeżo zbudowana, zerówki w osobnym skrzydle, sale z łazienkami i szatniami, zabawki, stoliki jak w przedszkolu, czysto, świeżo, panie b. miłe).Klusek zasypia. Kilka minut pogadanki dla rodziców, potem dzieci zostają w sali na pierwsze zajęcia.
10.00-12.00 - czekam na zakończenie zajęć pod salą. Mąż jedzie kupować wyprawkę zerówkową. Klusek śpi. Z dużym wyczuciem chwili budzi się głodny akurat wtedy, kiedy schodzą się rodzice poodbierać dzieci, więc siedzę w szatni świecąc cycem, dopóki się nie naje. Zuzia szaleje wokół. Litości.
12.00-12.30 - powrót do domu. Mateusz szczęśliwie śpi, Zuzia wlecze się pięć kroków za mną i jęczy że jest głodna, ale było fajnie, boli ją brzuch, jest zmęczona, jutro też pójdzie do szkoły, chce usiąść, chce lody, mamo chodźmy kupić lody, bo jak nie to ci nie będę pomagać przy braciszku mamo, czy mogę iśc na plac zabaw, ja chcę na trampolinę mamo, teraz, a pójdziemy po Anię, ja chcę z tobą pójśc po Anię. Boli mnie gardło. Jestem za lekko ubrana, marznę. Bolą mnie nogi. Nie chce mi się ust otwierać i powtarzać sto razy tego samego, Dobry Losie czy to dziecko nie mogłoby na chwile zamilknąć?
12.30-13.00 - dopiero co weszłam do domu i złapałam kanapkę, małżonek pyta czy aby robię obiad. Nie, ale mogę zacząć. W międzyczasie nakarmić i przewinąć Mateusza.
13.00-13.30 - galop z Mateuszem w wózku do apteki, potem po Anię do przedszkola. Ania nie chce wyjśc ona będzie śpić, niech mama przyjdzie później. Wychodzę. Goni mnie wychowawczyni - Ania zmieniła zdanie. Tylko ci mozie wziąć kjójika? Może. "Mam kjójika, mam kjójika, bedziem ź nim śpić!"
13.30-13.45 - powrót do domu. Bez jęków, marudzenia, narzekania. Jak to jest, że Ania rzadko marudzi? Chyba starsza siostra wyrabia normę za dwie.
Mateusz po porannych traumach wisi na piersi non stop, usiłuję zrobić cokolwiek, dom tonie w bałaganie i syfie, ale nic mi się nie udaje. Wizyta teściów. Późnym popołudniem Klusek rozpacza już na wysokich obrotach i nie daje się uspokoić niczym. Boli mnie głowa, z minuty na minutę coraz bardziej. Butelka hydroksyzyny w szafce kusi. Wypiłabym wszystko na dwa łyki, i obudziłabym się za kilka dni. Albo nie.
Jest wieczór, słaniam się na nogach, z głodu pewnie też, bo nie zdążyłam dziś zjeść nic oprócz trzech kanapek. Ale ogólnie dzień można uznać za udany. Dziewczynki zadowolone, może nie będą stawiać oporu systemowi edukacji. Jutro będzie lepiej. Musi być :)
6.30 - 7.00 - umyć Anię, przewinąć wrzeszczącego Mateusza, nakarmić wrzeszczącego głodnego Mateusza, umyć Zuzię, ponosić wrzeszczącego zarzyganego Mateusza, ubrać Anię, przewinąć wrzeszczącego Mateusza, ubrać Zuzię, przebrać wrzeszczącego zalanego mlekiem Mateusza, uczesać Anię, ponosić wrzeszczącego Mateusza, uczesać Zuzię, nakarmić wrzeszczącego Mateusza. W międzyczasie umyć się i ubrać w ciuchy w miarę do siebie pasujące, uczesać się. Na makijaż nie ma już szans. Śniadanie na szczęście robi małżonek.
7.00-7.15 - zgromadzić aniną wyprawkę przedszkolną, załadować na wózek, ubrać Mateusza, ubrać Anię do wyjścia, przewinąć Mateusza bo zrobił kupę, złapać Anię zanim ucieknie na klatkę schodową, pokarmić Kluska, bo przy przewijaniu się wkurzył, wyjść.
7.15-7.30 - droga do przedszkola. Ania śpiewa radośnie "idem do kikoja idem do kikoja, bedem sie bawila" :) Mateusz zasypia. Chyba się zmęczył intensywnym porankiem.
7.30 -7.45 - Przedszkole. Zaparkować wózek przed budynkiem (do środka się nie zmieści), wyciągnąć zaspanego Mateusza z wózka, załadować do chusty, wziąć wszystkie torby, wejść do środka. Ania zostaje płynnie przejęta przez miłą "ciocię" i nawet się nie ogląda, żeby mamie powiedzieć "papa".
7.45-8.00 - powrót do domu. Mateo wyje.
8.00-8.30 - galop po szybkie zakupy.
8.30-9.00 - czynności okołodomowe, przerywane efektami akustycznymi made by Mateusz.
9.00 - 9.30 - droga z Zuzą do szkoły.
9.30-10.00 - Szkoła. Przed budynkiem skłębiony tłum dzieci i rodziców, hałas, zamieszanie. Mateusz wyje w wózku, Zuzia chce natychmiast siku, mąż poszedł się rozejrzeć i nie mam z kim zostawić wózka z zawartością, Zuzia coraz bardziej chce siku już natychmiast teraz, na szczęście jak istny deus ex machina pojawia się sąsiadka. Galop w poszukiwaniu toalety. Przemówienie Pani Dyrektor, Mateusz wyje jak syrena przeciwmgielna, tłum, nie ma gdzie usiąść spokojnie, więc wyciągam go z wózka, zawijam w kocyk i zatykam smoczkiem. Wędruję tam i z powrotem z uczepioną spódnicy szalejącą Zuzią i wierzgającym Kluskiem na rękach, usiłując pochwycić strzępki ogłaszanych informacji. Dzięki Bogu za sąsiadkę, ona zapisze co trzeba. Dzieci zbierają się w grupach, idziemy do sali (szkoła świetna, świeżo zbudowana, zerówki w osobnym skrzydle, sale z łazienkami i szatniami, zabawki, stoliki jak w przedszkolu, czysto, świeżo, panie b. miłe).Klusek zasypia. Kilka minut pogadanki dla rodziców, potem dzieci zostają w sali na pierwsze zajęcia.
10.00-12.00 - czekam na zakończenie zajęć pod salą. Mąż jedzie kupować wyprawkę zerówkową. Klusek śpi. Z dużym wyczuciem chwili budzi się głodny akurat wtedy, kiedy schodzą się rodzice poodbierać dzieci, więc siedzę w szatni świecąc cycem, dopóki się nie naje. Zuzia szaleje wokół. Litości.
12.00-12.30 - powrót do domu. Mateusz szczęśliwie śpi, Zuzia wlecze się pięć kroków za mną i jęczy że jest głodna, ale było fajnie, boli ją brzuch, jest zmęczona, jutro też pójdzie do szkoły, chce usiąść, chce lody, mamo chodźmy kupić lody, bo jak nie to ci nie będę pomagać przy braciszku mamo, czy mogę iśc na plac zabaw, ja chcę na trampolinę mamo, teraz, a pójdziemy po Anię, ja chcę z tobą pójśc po Anię. Boli mnie gardło. Jestem za lekko ubrana, marznę. Bolą mnie nogi. Nie chce mi się ust otwierać i powtarzać sto razy tego samego, Dobry Losie czy to dziecko nie mogłoby na chwile zamilknąć?
12.30-13.00 - dopiero co weszłam do domu i złapałam kanapkę, małżonek pyta czy aby robię obiad. Nie, ale mogę zacząć. W międzyczasie nakarmić i przewinąć Mateusza.
13.00-13.30 - galop z Mateuszem w wózku do apteki, potem po Anię do przedszkola. Ania nie chce wyjśc ona będzie śpić, niech mama przyjdzie później. Wychodzę. Goni mnie wychowawczyni - Ania zmieniła zdanie. Tylko ci mozie wziąć kjójika? Może. "Mam kjójika, mam kjójika, bedziem ź nim śpić!"
13.30-13.45 - powrót do domu. Bez jęków, marudzenia, narzekania. Jak to jest, że Ania rzadko marudzi? Chyba starsza siostra wyrabia normę za dwie.
Mateusz po porannych traumach wisi na piersi non stop, usiłuję zrobić cokolwiek, dom tonie w bałaganie i syfie, ale nic mi się nie udaje. Wizyta teściów. Późnym popołudniem Klusek rozpacza już na wysokich obrotach i nie daje się uspokoić niczym. Boli mnie głowa, z minuty na minutę coraz bardziej. Butelka hydroksyzyny w szafce kusi. Wypiłabym wszystko na dwa łyki, i obudziłabym się za kilka dni. Albo nie.
Jest wieczór, słaniam się na nogach, z głodu pewnie też, bo nie zdążyłam dziś zjeść nic oprócz trzech kanapek. Ale ogólnie dzień można uznać za udany. Dziewczynki zadowolone, może nie będą stawiać oporu systemowi edukacji. Jutro będzie lepiej. Musi być :)
środa, 31 sierpnia 2011
W blokach startowych
Wyprawka przedszkolna przygotowana. Wyprawka szkolna dla Zuzi nie przygotowana, bo szkoła nie była uprzejma oświecić rodziców co będzie na jutro potrzebne.
Zuzia rozumie, że idzie do szkoły, trochę się denerwuje, ale uspokaja ją świadomość, że nie będzie sama.
Ania nie wiem co rozumie, bo zapytana, zazwyczaj odpowiada od rzeczy.
Mateusz nic nie rozumie, nawet tego, że w nocy się śpi. Obudził się o północy, nie spaliśmy do 3.30, potem między 3.30 a 6.00 rano budził się jeszcze 3 razy. Niedługo po 6.00 musiałam wstać, bo dziewczynki były głodne.
Jestem na granicy histerii ze zmęczenia i poczucia kompletnego braku sensu.
"Nessuno mi vede, nessuno mi sente, ma non per questo io non rido piu'
io sono qui in un mondo che ormai
gira intorno a vuoto"
Zuzia rozumie, że idzie do szkoły, trochę się denerwuje, ale uspokaja ją świadomość, że nie będzie sama.
Ania nie wiem co rozumie, bo zapytana, zazwyczaj odpowiada od rzeczy.
Mateusz nic nie rozumie, nawet tego, że w nocy się śpi. Obudził się o północy, nie spaliśmy do 3.30, potem między 3.30 a 6.00 rano budził się jeszcze 3 razy. Niedługo po 6.00 musiałam wstać, bo dziewczynki były głodne.
Jestem na granicy histerii ze zmęczenia i poczucia kompletnego braku sensu.
"Nessuno mi vede, nessuno mi sente, ma non per questo io non rido piu'
io sono qui in un mondo che ormai
gira intorno a vuoto"
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
Logistyka macierzyńska czyli survival w miejskiej dżungli
Brutalne i bezwzględne życie zmusiło mnie do zakupu nowych spodni. Wszystkie te, które mam schodzą mi już z, za przeproszeniem, tyłka, bez rozpinania. Właśnie dziś rzucili w naszym okolicznym Tchibo całkiem przyzwoite ciuchy w nieodstręczających cenach, więc wzięłam głęboki oddech, spojrzałam grozie w twarz i zdecydowałam - a wezmę samochód i pojadę. Sama. Bez krzepiącej mężowskiej obecności na fotelu pasażera :) A co...
Wolni ludzie w takich razach wychodzą i jadą. Matki nie mają tak lekko.
Wykłóciłam się z dziewczynkami (mamooo, my chcemy oglądać bajkę/iść na plac zabaw/ iśc do cioci/ iśc na hulajnogę/ zostać w domu/cokolwiek innego), przekupując je obietnicą lodów u Grycana i obiadu w Makdolcu. Przewinęłam Mateusza, nakarmiłam go, przewinęłam jeszcze raz i przebrałam bo dokumentnie się, excusez le mot, obrzygał. Nakarmiłam ponownie i co prędzej zadokowałam w foteliku. Zmusiłam starsze do ubrania się, skorzystania z toalety oraz założenia butów, wszystko przy akompaniamencie wrzasków Mateo, który najwyraźniej uważa przebywanie w foteliku za wymyślną torturę.
Wzięłam fotelik z wrzeszczącą zawartością, na ramię zarzuciłam dwie torby z okołodzieciowymi przydasiami, złapałam Anię za rękę, bo uciekała. Zuzia, na szczęście, jest już sterowana głosem. Inaczej musiałabym chyba założyć jej smycz, bo trzeciej ręki nie posiadam. Tak wyekwipowana ruszyłam na parking. Moje auto stoi na innym osiedlu, więc obarczona bagażem i potomstwem musiałam przeczłapać dość długi dystans ulicą, budząc spore zainteresowanie. Mateusz ciążył, Ania ciągnęła, torby wrzynały się w ramię, Zuzia marudziła, a wszystko razem doprowadzało mnie do ciężkiej cholery.
Dotarliśmy na parking. Zuzia zobaczyła samochód i z lekkim zaniepokojeniem spytała - "a gdzie tata?". Odrzekłam, że taty niet, dziecino, w pracy jest. To mama będzie jechać. Zuzi zaniepokojenie wyraźnie wzrosło ;) - "mamusiu, a czy ty na pewno dasz sobie radę?" ;P
Uciszyłam wątpliwości, zapewniając, że ależ tak kochanie, mamusia na pewno da sobie radę, chociaż ręce mi z lekka drżały ;) Zapędziłam do fotelików, przypięłam, Mateo szczęśliwie zamilkł i zasnął.
Dojechałam do CH Targówek z sercem na ramieniu, wkurzając prawdopodobnie wszystkich na drodze, bo uparcie jechałam baaardzo powoli ;) Ale niech się uczą cierpliwości piraci jedni, zielony listek mam więc mogę jechać zgodnie z przepisami ;)
Zakupy przebiegły względnie bez zakłóceń, nie licząc wyjącego Kluska.
Powrót takoż.
Klusek wył jak kojot na tylnym siedzeniu, Zuza z Anią przekrzykiwały się nawzajem a ja usiłowałam się połapać który pas prowadzi dokąd i gdzie mam skręcić. Usilnie powstrzymując się od barwnych przekleństw we wszystkich znanych mi językach :)
Z parkingu trzeba było przetransportować to co zwykle + zakupy. Klusek wył. Zuzia marudziła, Ania zawisła na mojej ręce, prawie wyrywając ją ze stawu, torby niemal odpiłowały mi ramię :) Dopełzłam do domu ociekając potem i zgrzytając zębami.
Podsumowując, coś co dla normalnego człowieka stanowi rzecz zupełnie, niezauważalnie zwyczajną, albo miłą rozrywkę, dla matki z trójką małych dzieci jest istną harówą, do tego szarpiącą nerwy. Jeśli ktoś mnie jeszcze raz zapyta: "A ty co, SIEDZISZ w domu?" (z przekąsem sugerując leniwe pierdzenie w stołek) niech będzie przygotowany na spotkanie z moim prawym sierpowym. Howgh.
Wolni ludzie w takich razach wychodzą i jadą. Matki nie mają tak lekko.
Wykłóciłam się z dziewczynkami (mamooo, my chcemy oglądać bajkę/iść na plac zabaw/ iśc do cioci/ iśc na hulajnogę/ zostać w domu/cokolwiek innego), przekupując je obietnicą lodów u Grycana i obiadu w Makdolcu. Przewinęłam Mateusza, nakarmiłam go, przewinęłam jeszcze raz i przebrałam bo dokumentnie się, excusez le mot, obrzygał. Nakarmiłam ponownie i co prędzej zadokowałam w foteliku. Zmusiłam starsze do ubrania się, skorzystania z toalety oraz założenia butów, wszystko przy akompaniamencie wrzasków Mateo, który najwyraźniej uważa przebywanie w foteliku za wymyślną torturę.
Wzięłam fotelik z wrzeszczącą zawartością, na ramię zarzuciłam dwie torby z okołodzieciowymi przydasiami, złapałam Anię za rękę, bo uciekała. Zuzia, na szczęście, jest już sterowana głosem. Inaczej musiałabym chyba założyć jej smycz, bo trzeciej ręki nie posiadam. Tak wyekwipowana ruszyłam na parking. Moje auto stoi na innym osiedlu, więc obarczona bagażem i potomstwem musiałam przeczłapać dość długi dystans ulicą, budząc spore zainteresowanie. Mateusz ciążył, Ania ciągnęła, torby wrzynały się w ramię, Zuzia marudziła, a wszystko razem doprowadzało mnie do ciężkiej cholery.
Dotarliśmy na parking. Zuzia zobaczyła samochód i z lekkim zaniepokojeniem spytała - "a gdzie tata?". Odrzekłam, że taty niet, dziecino, w pracy jest. To mama będzie jechać. Zuzi zaniepokojenie wyraźnie wzrosło ;) - "mamusiu, a czy ty na pewno dasz sobie radę?" ;P
Uciszyłam wątpliwości, zapewniając, że ależ tak kochanie, mamusia na pewno da sobie radę, chociaż ręce mi z lekka drżały ;) Zapędziłam do fotelików, przypięłam, Mateo szczęśliwie zamilkł i zasnął.
Dojechałam do CH Targówek z sercem na ramieniu, wkurzając prawdopodobnie wszystkich na drodze, bo uparcie jechałam baaardzo powoli ;) Ale niech się uczą cierpliwości piraci jedni, zielony listek mam więc mogę jechać zgodnie z przepisami ;)
Zakupy przebiegły względnie bez zakłóceń, nie licząc wyjącego Kluska.
Powrót takoż.
Klusek wył jak kojot na tylnym siedzeniu, Zuza z Anią przekrzykiwały się nawzajem a ja usiłowałam się połapać który pas prowadzi dokąd i gdzie mam skręcić. Usilnie powstrzymując się od barwnych przekleństw we wszystkich znanych mi językach :)
Z parkingu trzeba było przetransportować to co zwykle + zakupy. Klusek wył. Zuzia marudziła, Ania zawisła na mojej ręce, prawie wyrywając ją ze stawu, torby niemal odpiłowały mi ramię :) Dopełzłam do domu ociekając potem i zgrzytając zębami.
Podsumowując, coś co dla normalnego człowieka stanowi rzecz zupełnie, niezauważalnie zwyczajną, albo miłą rozrywkę, dla matki z trójką małych dzieci jest istną harówą, do tego szarpiącą nerwy. Jeśli ktoś mnie jeszcze raz zapyta: "A ty co, SIEDZISZ w domu?" (z przekąsem sugerując leniwe pierdzenie w stołek) niech będzie przygotowany na spotkanie z moim prawym sierpowym. Howgh.
niedziela, 28 sierpnia 2011
Dobry dzień?
Starość nie radość, chciałoby się rzec. Czemu starość? Bo jak inaczej nazwać stan, w którym człowiek, obudziwszy się rano, cieszy się, że dziś nic go nie boli? Takiej przyjemności dane mi było dzisiaj doświadczyć.
Gdybym była wolnym człowiekiem, zaparkowałabym się w taki dzień na balkonie, jak jaszczurka absorbując pozytywną odsłoneczną energię i wygrzewając stare kości, najchętniej z książką w ręku i muzyką na uszach ;) Nie dla mnie jednak takie przyjemności, smycz mam za krótką.
Szukam innych powodów do uśmiechu, tu w sukurs przyszedł mi niezawodny Tuwim :P Perełka.
Gdybym była wolnym człowiekiem, zaparkowałabym się w taki dzień na balkonie, jak jaszczurka absorbując pozytywną odsłoneczną energię i wygrzewając stare kości, najchętniej z książką w ręku i muzyką na uszach ;) Nie dla mnie jednak takie przyjemności, smycz mam za krótką.
Szukam innych powodów do uśmiechu, tu w sukurs przyszedł mi niezawodny Tuwim :P Perełka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)