Na miłych czynnościach
A teraz uwaga, będę się CHWALIĆ.
Kiedy nadszedl czas rozstania (chlip chlip) podjęłam męską decyzję - szacownego gościa należy odstawić do domu w możliwie najbardziej kulturalnych warunkach. Wzięłam więc kluczyki, wsiadłam za kółko mojej Niuni (szara Toyota Corolla rocznik 2002) i po raz pierwszy od prawie dwóch lat wyjechałam na ulicę. W 80-kilometrową trasę. I z powrotem :) Żeby nie było, że zmyślam - proszę, oto zdjęcie.
Nie będę ściemniać i robić z siebie WonderWoman, jako, że, łagodnie mówiąc, czułam sie niepewnie, a tak naprawdę to prawie sikałam po nogach ze strachu ;) wzięłam ze sobą do pomocy siostrę a siostra zabrała jeszcze kolegę. Do towarzystwa. Jechał z nami również porykujący Matju. Istny wesoły autobus ;) Siostra była nawigatorem i spełniła swoją rolę znakomicie :D Cel został osiągnięty i mimo paru khem khem... niedociągnięć nikt nie zginął, nie został ranny tudzież nie ucierpiało żadne mienie :D
Siostra wstawiła mi też samochód do garażu, bo po przejechaniu 160 kilometrów podjechałam pod osiedle, stanęłam, zgasiłam silnik i stanowczo odmówiłam dalszej współpracy :D Parkowanie zdecydowanie nie jest moją mocną stroną :P
Oczywiście, każdy doświadczony kierowca, na widok mojej niezdrowej ekscytacji własnym transportowym dokonaniem, dostanie bólu przepony ze śmiechu ;) Ale i tak jestem z siebie dumna :P