W moich obwodach nerwowych nastąpiło zwarcie. Strzeliło, zaiskrzyło i wybuchło. Nerwy puściły mi z hukiem. Zdążyłam tylko ewakuować dzieci z pola rażenia, więc obyło się bez ofiar (siebie nie liczę).
Dzięki Bogu za cud chemii organicznej.
I za moją ulubioną piosenkę Erica Claptona.
sobota, 19 stycznia 2013
piątek, 18 stycznia 2013
"Nie mam już siły"
Najczęściej powtarzane przeze mnie zdanie.
Po dwóch tygodniach nieobecności męża nadaję się na śmietnik. Jestem wrakiem. Działam na autopilocie, ledwie trzymając pion.
Z trudem udaje mi się zapamiętać co Zu życzy sobie na śniadanie. Ona prosi o kanapkę z serkiem i ogórkiem, ja jej przynoszę kanapkę z wędliną i keczupem. A w międzyczasie trzykrotnie się dopytuję, bo co chwila zapominam, co to miało być.
Idę do sklepu po olej i pomidory w puszce, wracam z bananami i pasztetem sojowym.
Nie ogarniam rachunków, dat, wydarzeń w szkole i przedszkolu - jakieś zebranie, jakiś bal, jakaś wycieczka, cholera, kiedy... Nawet jeśli wpiszę to sobie w kalendarz, i tak uda mi się zapomnieć.
Wlokąc się ulicą, opieram się na wózku. Nie dałabym już rady nieść Młodego w nosidle. Ledwie udaje mi się poruszać nogami a każda z nich waży tonę. Czasem muszę zatrzymać się na chwilę, bo nie jestem w stanie dalej iść. Młody zaczyna krzyczeć, ale jestem zbyt zmęczona, żeby zwrócić na to uwagę.
Zapominam ugotować obiad.
Zapominam o praniu w pralce.
Na myśl o sprzątnięciu czegokolwiek robi mi się słabo.
Płaczę z bezsilności, walcząc z ubieraniem Mateusza do wyjścia. Wyrywa się, wije, ucieka, rozbiera się, wierzga. Przygotowanie go do wyjścia to czasami pół godziny albo dłużej. A przecież Ani też trzeba pomóc. I sama muszę się ubrać. Oni krzyczą przy drzwiach podczas gdy ja pospiesznie narzucam na siebie cokolwiek. Jeszcze tylko siłą wsadzić kopiącego i prężącego się syna do wózka. Jego wrzaski odbijają się ogłuszającym echem na klatce schodowej. Zastanawiam się, co sobie myślą sąsiedzi. Wychodzę i łzy zamarzają mi na policzkach. Jak zwykle, w pospiechu zapomniałam rękawiczek. Odmrożone ręce zaczynają piec.
Kładę się na chwilkę, tylko na moment, tylko zamknę oczy. Mateusz natychmiast wpada w szał, rzuca się na mnie, gryzie, wyrywa garściami włosy, szczypie w powieki, usiłując mi je podnieść. Dziewczynkom natychmiast przypomina się, że są głodne. Właśnie teraz, już.
Siadam i usiłuję napisać listę rzeczy do zrobienia, ale mój umysł jest równie pusty jak kartka przede mną.
Każde popołudnie wlecze się niemiłosiernie, Boże, niech te dzieci idą w cholerę spać. Odliczam czas. Popadam w cichą a potem coraz głośniejszą rozpacz. Wynoście się z tego pokoju i przestańcie się drzeć! Mam dość! Wyjdźcie, błagam, wyjdźcie bo oszaleję...
Czy można zwariować ze zmęczenia?
Wolałabym, żeby mnie nie było. Wcale. Nigdy.
Po dwóch tygodniach nieobecności męża nadaję się na śmietnik. Jestem wrakiem. Działam na autopilocie, ledwie trzymając pion.
Z trudem udaje mi się zapamiętać co Zu życzy sobie na śniadanie. Ona prosi o kanapkę z serkiem i ogórkiem, ja jej przynoszę kanapkę z wędliną i keczupem. A w międzyczasie trzykrotnie się dopytuję, bo co chwila zapominam, co to miało być.
Idę do sklepu po olej i pomidory w puszce, wracam z bananami i pasztetem sojowym.
Nie ogarniam rachunków, dat, wydarzeń w szkole i przedszkolu - jakieś zebranie, jakiś bal, jakaś wycieczka, cholera, kiedy... Nawet jeśli wpiszę to sobie w kalendarz, i tak uda mi się zapomnieć.
Wlokąc się ulicą, opieram się na wózku. Nie dałabym już rady nieść Młodego w nosidle. Ledwie udaje mi się poruszać nogami a każda z nich waży tonę. Czasem muszę zatrzymać się na chwilę, bo nie jestem w stanie dalej iść. Młody zaczyna krzyczeć, ale jestem zbyt zmęczona, żeby zwrócić na to uwagę.
Zapominam ugotować obiad.
Zapominam o praniu w pralce.
Na myśl o sprzątnięciu czegokolwiek robi mi się słabo.
Płaczę z bezsilności, walcząc z ubieraniem Mateusza do wyjścia. Wyrywa się, wije, ucieka, rozbiera się, wierzga. Przygotowanie go do wyjścia to czasami pół godziny albo dłużej. A przecież Ani też trzeba pomóc. I sama muszę się ubrać. Oni krzyczą przy drzwiach podczas gdy ja pospiesznie narzucam na siebie cokolwiek. Jeszcze tylko siłą wsadzić kopiącego i prężącego się syna do wózka. Jego wrzaski odbijają się ogłuszającym echem na klatce schodowej. Zastanawiam się, co sobie myślą sąsiedzi. Wychodzę i łzy zamarzają mi na policzkach. Jak zwykle, w pospiechu zapomniałam rękawiczek. Odmrożone ręce zaczynają piec.
Kładę się na chwilkę, tylko na moment, tylko zamknę oczy. Mateusz natychmiast wpada w szał, rzuca się na mnie, gryzie, wyrywa garściami włosy, szczypie w powieki, usiłując mi je podnieść. Dziewczynkom natychmiast przypomina się, że są głodne. Właśnie teraz, już.
Siadam i usiłuję napisać listę rzeczy do zrobienia, ale mój umysł jest równie pusty jak kartka przede mną.
Każde popołudnie wlecze się niemiłosiernie, Boże, niech te dzieci idą w cholerę spać. Odliczam czas. Popadam w cichą a potem coraz głośniejszą rozpacz. Wynoście się z tego pokoju i przestańcie się drzeć! Mam dość! Wyjdźcie, błagam, wyjdźcie bo oszaleję...
Czy można zwariować ze zmęczenia?
Wolałabym, żeby mnie nie było. Wcale. Nigdy.
czwartek, 17 stycznia 2013
Ludzkim głosem
Nowy tydzień, nowy ból, nowe kłopoty. Nie mam siły pisać o tym jak jest niedobrze, więc napiszę o tym co dobre: Matju przemawia ludzkim głosem.
Oto słowniczek:
Neeeee - nie
Taaaaa - tak
Ułi ułi/uła uła - spacer, chodzić
niam niam - jedzenie
Daaajjjjjjj - daj
nalo - halo (telefonem jest wszystko, od talii kart po pilot do telewizora)
oooopppaaaa - na ręce/do nosidła
puuuupaaaaa - kupa ;)
eść - cześć
nej - hej
titi - pierś
epeeee - pępek
Całkiem sporo jak na niespełna półtorarocznego bobasa i to płci męskiej (chłopcy podobno uczą się mówić później :)
Jeszcze z cyklu "Ania powiedziała"
Ania: A Emilka nie moze nosić nic cięzkiego.
Ja: Tak, bo miała operację na przepuklinę.
Ania: Ahaaa! A w pseckolu chłopacki kibelek tez dostał psepukliny.
Ja: ???? O_O
Ania: Tak, bo jak dzieci lobią siku i kupę i nie spuscają wody to kibelek dostaje psepukliny i tseba zalepic taśmą! I chłopaki mają teraz jeden kibelek a dziewcyny dwa!
Ja: ...
:P
A to w ramach "tygodnia bez narzekania". Nie wiem, czy potrafiłabym odebrać sobie przyjemność marudzenia, ale przynajmniej próbuję myśleć pozytywnie ;)
Oto słowniczek:
Neeeee - nie
Taaaaa - tak
Ułi ułi/uła uła - spacer, chodzić
niam niam - jedzenie
Daaajjjjjjj - daj
nalo - halo (telefonem jest wszystko, od talii kart po pilot do telewizora)
oooopppaaaa - na ręce/do nosidła
puuuupaaaaa - kupa ;)
eść - cześć
nej - hej
titi - pierś
epeeee - pępek
Całkiem sporo jak na niespełna półtorarocznego bobasa i to płci męskiej (chłopcy podobno uczą się mówić później :)
Jeszcze z cyklu "Ania powiedziała"
Ania: A Emilka nie moze nosić nic cięzkiego.
Ja: Tak, bo miała operację na przepuklinę.
Ania: Ahaaa! A w pseckolu chłopacki kibelek tez dostał psepukliny.
Ja: ???? O_O
Ania: Tak, bo jak dzieci lobią siku i kupę i nie spuscają wody to kibelek dostaje psepukliny i tseba zalepic taśmą! I chłopaki mają teraz jeden kibelek a dziewcyny dwa!
Ja: ...
:P
A to w ramach "tygodnia bez narzekania". Nie wiem, czy potrafiłabym odebrać sobie przyjemność marudzenia, ale przynajmniej próbuję myśleć pozytywnie ;)
wtorek, 15 stycznia 2013
Okresowe pozbawienie wolności ;)
Pozbawionym wolności będzie Matju, albowiem zaopatrzono nas w składane więzienie dla dzieci AKA kojec.
Nie dość, że dostałam go za free, to jeszcze został mi dostarczony do domu i złożony :) Darczyńcom najserdeczniejsze DZIĘKI!!! I megawielkie dzięki Kasi - pomysłodawczyni i organizatorce operacji "kojec" :D
Pierwszy kontakt:
Wyglada na to, że nowość spotkała się z akceptacją, przynajmniej na razie ;) Jak znam życie i dziecięce upodobania, nowość szybko się znudzi, ale to już Kluska problem, nie mój ;)
Na razie rysuje się przede mną świetlana przyszłość - możliwość, na przykład, odkurzenia (podłoga już chrzęści pod nogami) bez towarzystwa wyjca, uwieszonego u kolan albo na plecach. Albo odrobienia lekcji z Zuzią, bez mateuszowego krzyku i wyrywania jej ołówka z ręki. Błogość.
No cóż, wiem, że ograniczanie dziecku wolności jest bardzo nie continuum i amazońskie oraz afrykańskie plemiona nie torturują w ten sposób swoich potomków. Jak tylko przeprowadzę się do dżungli i zamieszkam w lepiance z krowiego nawozu, natychmiast się więzienia pozbędę, słowo honoru. Tymczasem jestem bardzo zadowolona ;)
Nie dość, że dostałam go za free, to jeszcze został mi dostarczony do domu i złożony :) Darczyńcom najserdeczniejsze DZIĘKI!!! I megawielkie dzięki Kasi - pomysłodawczyni i organizatorce operacji "kojec" :D
Pierwszy kontakt:
Wyglada na to, że nowość spotkała się z akceptacją, przynajmniej na razie ;) Jak znam życie i dziecięce upodobania, nowość szybko się znudzi, ale to już Kluska problem, nie mój ;)
Na razie rysuje się przede mną świetlana przyszłość - możliwość, na przykład, odkurzenia (podłoga już chrzęści pod nogami) bez towarzystwa wyjca, uwieszonego u kolan albo na plecach. Albo odrobienia lekcji z Zuzią, bez mateuszowego krzyku i wyrywania jej ołówka z ręki. Błogość.
No cóż, wiem, że ograniczanie dziecku wolności jest bardzo nie continuum i amazońskie oraz afrykańskie plemiona nie torturują w ten sposób swoich potomków. Jak tylko przeprowadzę się do dżungli i zamieszkam w lepiance z krowiego nawozu, natychmiast się więzienia pozbędę, słowo honoru. Tymczasem jestem bardzo zadowolona ;)
poniedziałek, 14 stycznia 2013
SSDD
SSDD czyli Same Shit, Different Day. Ale zaczął się bardzo malowniczo.
Cierpię na chroniczny niedobór snu. Jestem śpiochem, istnym susłem, zawsze mogłam zasnąć w każdej pozycji, w każdym miejscu, o dowolnej porze na dowolnie długo. Stres, związany głównie z dziećmi, odebrał mi tę przydatną umiejętność. Jednak wygląda na to, że nie na zawsze ;)
Podjęłam dziś wszystkie możliwe kroki, żeby nie zaspać. I owszem, poderwałam zewłok z łóżka przed szóstą. Pełen sukces. Powlokłam się do kuchni, żeby przygotować dzieciom śniadanie. Zrobiłam kanapki. Czekając, aż zagotuje się woda na herbatę usiadłam przy stole, dosłownie na chwileczkę, tylko na momencik położyłam między talerzami zmęczoną głowę...
Obudziło mnie coś mokrego i lepkiego, cieknącego wprost do ucha. Czajnik wściekle gwizdał. Mateo siedział na stole, jedna nogą w kanapce z pasztetem i metodycznie polewał moją głowę sokiem Kubuś o składzie marchew-jabłko-banan.
Oczywiście zaspałam. Dzieci do szkoły zaprowadziła litościwa sąsiadka, znacznie lepiej ogarnięta ode mnie ;)
Włosy udało się umyć, ale w okolicach mojego lewego ucha nadal unosi się zapach soku ;)
Chyba potrzebuję porcji mocy. Umpa umpa patataj ;) Ambitniejsza muzyka musi się posunąć ;)
Lubię tę piosenkę, cały tekst składa się z trzech zdań, tyle mój skołowany mózg jeszcze jest w stanie przetworzyć ;)
"You're out of touch
I'm out of time
But I'm out of my head when you're not around"
;)
Cierpię na chroniczny niedobór snu. Jestem śpiochem, istnym susłem, zawsze mogłam zasnąć w każdej pozycji, w każdym miejscu, o dowolnej porze na dowolnie długo. Stres, związany głównie z dziećmi, odebrał mi tę przydatną umiejętność. Jednak wygląda na to, że nie na zawsze ;)
Podjęłam dziś wszystkie możliwe kroki, żeby nie zaspać. I owszem, poderwałam zewłok z łóżka przed szóstą. Pełen sukces. Powlokłam się do kuchni, żeby przygotować dzieciom śniadanie. Zrobiłam kanapki. Czekając, aż zagotuje się woda na herbatę usiadłam przy stole, dosłownie na chwileczkę, tylko na momencik położyłam między talerzami zmęczoną głowę...
Obudziło mnie coś mokrego i lepkiego, cieknącego wprost do ucha. Czajnik wściekle gwizdał. Mateo siedział na stole, jedna nogą w kanapce z pasztetem i metodycznie polewał moją głowę sokiem Kubuś o składzie marchew-jabłko-banan.
Oczywiście zaspałam. Dzieci do szkoły zaprowadziła litościwa sąsiadka, znacznie lepiej ogarnięta ode mnie ;)
Włosy udało się umyć, ale w okolicach mojego lewego ucha nadal unosi się zapach soku ;)
Chyba potrzebuję porcji mocy. Umpa umpa patataj ;) Ambitniejsza muzyka musi się posunąć ;)
Lubię tę piosenkę, cały tekst składa się z trzech zdań, tyle mój skołowany mózg jeszcze jest w stanie przetworzyć ;)
"You're out of touch
I'm out of time
But I'm out of my head when you're not around"
;)
niedziela, 13 stycznia 2013
Obsesje i obsesyjki
Każdy ma jakieś, większe lub mniejsze.
Na przykład Matju ma obsesję na tle przypraw kuchennych. Systematycznie włazi na stół, ściąga przyprawy z półeczki a następnie wysypuje je i na nich siada. Dziś znowu zastałam go w kuchni, prychającego i usadowionego tyłkiem na całkiem porządnie usypanej kupce słodkiej papryki i granulowanego czosnku. Alternatywnie może jeszcze po nich deptać. Zależy zapewne od nastroju.
Ania, z kolei, ma obsesję bakteriową. Kiedy, dajmy na to, obrany banan upadnie jej na stół (na STÓŁ, nie na podłogę), za nic w świecie go nie tknie, dopóki go nie umyję. Bo ma bakterie. Ja rozumiem, że może nasze mieszkanie nie przeszłoby testów Perfekcyjnej Pani Domu, ale no bez przesady...
Zuza na szczęście nie ma takich fiksacji i oprócz zupełnie normalnej obsesji na temat słodyczy, nic jej nie mąci samopoczucia.
Z moich obsesji, do omawiania na blogu nadają się chyba tylko te muzyczne.
Znowu obsesyjnie i kompulsywnie słucham Porków. Zwłaszcza tego kawałka. Mówi do mnie.
A Mateuszowi śpiewałam dziś, usypiając go w nosidle:
cudnie się przytulił i zasnął. Posapywał przez sen jak mały niedźwiadek, a ja szeptem śpiewałam dalej, bo nie mogłam przestać :)
Na przykład Matju ma obsesję na tle przypraw kuchennych. Systematycznie włazi na stół, ściąga przyprawy z półeczki a następnie wysypuje je i na nich siada. Dziś znowu zastałam go w kuchni, prychającego i usadowionego tyłkiem na całkiem porządnie usypanej kupce słodkiej papryki i granulowanego czosnku. Alternatywnie może jeszcze po nich deptać. Zależy zapewne od nastroju.
Ania, z kolei, ma obsesję bakteriową. Kiedy, dajmy na to, obrany banan upadnie jej na stół (na STÓŁ, nie na podłogę), za nic w świecie go nie tknie, dopóki go nie umyję. Bo ma bakterie. Ja rozumiem, że może nasze mieszkanie nie przeszłoby testów Perfekcyjnej Pani Domu, ale no bez przesady...
Zuza na szczęście nie ma takich fiksacji i oprócz zupełnie normalnej obsesji na temat słodyczy, nic jej nie mąci samopoczucia.
Z moich obsesji, do omawiania na blogu nadają się chyba tylko te muzyczne.
Znowu obsesyjnie i kompulsywnie słucham Porków. Zwłaszcza tego kawałka. Mówi do mnie.
A Mateuszowi śpiewałam dziś, usypiając go w nosidle:
cudnie się przytulił i zasnął. Posapywał przez sen jak mały niedźwiadek, a ja szeptem śpiewałam dalej, bo nie mogłam przestać :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)