piątek, 18 stycznia 2013

"Nie mam już siły"

Najczęściej powtarzane przeze mnie zdanie.
Po dwóch tygodniach nieobecności męża nadaję się na śmietnik. Jestem wrakiem. Działam na autopilocie, ledwie trzymając pion.

Z trudem udaje mi się zapamiętać co Zu życzy sobie na śniadanie. Ona prosi o kanapkę z serkiem i ogórkiem, ja jej przynoszę kanapkę z wędliną i keczupem. A w międzyczasie trzykrotnie się dopytuję, bo co chwila zapominam, co to miało być.

Idę do sklepu po olej i pomidory w puszce, wracam z bananami i pasztetem sojowym.

Nie ogarniam rachunków, dat, wydarzeń w szkole i przedszkolu - jakieś zebranie, jakiś bal, jakaś wycieczka, cholera, kiedy... Nawet jeśli wpiszę to sobie w kalendarz, i tak uda mi się zapomnieć.

Wlokąc się ulicą, opieram się na wózku. Nie dałabym już rady nieść Młodego w nosidle. Ledwie udaje mi się poruszać nogami a każda z nich waży tonę. Czasem muszę zatrzymać się na chwilę, bo nie jestem w stanie dalej iść. Młody zaczyna krzyczeć, ale jestem zbyt zmęczona, żeby zwrócić na to uwagę.

Zapominam ugotować obiad.

Zapominam o praniu w pralce.

Na myśl o sprzątnięciu czegokolwiek robi mi się słabo.

Płaczę z bezsilności, walcząc z ubieraniem Mateusza do wyjścia. Wyrywa się, wije, ucieka, rozbiera się, wierzga. Przygotowanie go do wyjścia to czasami pół godziny albo dłużej. A przecież Ani też trzeba pomóc. I sama muszę się ubrać. Oni krzyczą przy drzwiach podczas gdy ja pospiesznie narzucam na siebie cokolwiek. Jeszcze tylko siłą wsadzić kopiącego i prężącego się syna do wózka. Jego wrzaski odbijają się ogłuszającym echem na klatce schodowej. Zastanawiam się, co sobie myślą sąsiedzi. Wychodzę i łzy zamarzają mi na policzkach. Jak zwykle, w pospiechu zapomniałam rękawiczek. Odmrożone ręce zaczynają piec.

Kładę się na chwilkę, tylko na moment, tylko zamknę oczy. Mateusz natychmiast wpada w szał, rzuca się na mnie, gryzie, wyrywa garściami włosy, szczypie w powieki, usiłując mi je podnieść. Dziewczynkom natychmiast przypomina się, że są głodne. Właśnie teraz, już.

Siadam i usiłuję napisać listę rzeczy do zrobienia, ale mój umysł jest równie pusty jak kartka przede mną.

Każde popołudnie wlecze się niemiłosiernie, Boże, niech te dzieci idą w cholerę spać. Odliczam czas. Popadam w cichą a potem coraz głośniejszą rozpacz. Wynoście się z tego pokoju i przestańcie się drzeć! Mam dość! Wyjdźcie, błagam, wyjdźcie bo oszaleję...

Czy można zwariować ze zmęczenia?
Wolałabym, żeby mnie nie było. Wcale. Nigdy.

13 komentarzy:

Małgorzatka pisze...

Boże;(((((((((((

weź, przecież się wykończysz!!
kurwano! To ubieranie młodego,mam to samo, po kilka razy zostawiam go wyjącego,bo nie chce się ubrać, Hela stoi w ubraniu, ja spocona w ubraniu (jego ubieram na końcu,bo potem nie ma szans na ubranie się) LITOŚCI! czasem nie wychodzę kilka dni,bo się nie da go ubrać, ale Ty musisz, współczuję:((((buuu ,przytulam:(

GOSIA pisze...

Ewcia, a może uda Ci się z mężem ustalić ze za każdym razem jak ma dłuższy wyjazd to codziennie lub co drugi dzień zwala się do was babysitterka a ty wybywasz...
to już nie twoje widzimisię tylko kwestia bhp!

Cuilwen pisze...

Gosia, ostatnio przez jakiś czas sięgneliśmy takiego dna finansowego, że sama piekłam bułki, bo nie stac nas było na pieczywo ;) Gotowałam z tego co mialam w domu. Nie stać nas na babysitterkę :/ Właśnie po to jestem w domu, a że nawalam to już mój problem :(

Cuilwen pisze...

Tak Małgorzatko droga, wiedziałam, że zrozumiesz :)
W najgorsze dni wychodziłam 3-4 razy dziennie, i wtedy szłam i plakałam ze zmęczenia. To jest kurwa ponad ludzkie siły, bachory sa koszmarne.

Małgorzatka pisze...

matkoświnta!:(3-4 x dziennie, na samą myśl mi słabo. Przecież tak się nie da:( ileż można?? ja pierdzielę:( dziś wyszłam nie wytrzymałam 15min na spacerze, nie dość że zimno to dzieci się drą jak posrane. Mężowi też już się odechciewa tych spacerów. Noale zawsze jaknarzekam to przychodzi jakaś choroba albo inne gównowięc tfu tfu i już siedzę cicho:P

spektrum koloru pisze...

OJP... współczuję nie wiem co mogę jeszcze...
ja nie wychodze w domu. nawet jak z mężem mam isc z nimi to i tak zostaje. ciężka ta zima psychicznie...
za rok podziele Twój los...

kaszka pisze...

zima to taki chujowy czas, ja odmawiam wychodzenia z domu z niechodem, który rzuca się na śnieg w samych skarpetach, bo butów nie ma mowy założyć.
ale po tym co przeczytałam to stwierdzam, że mam lajcik i że w zasadzie lubię siedzieć w domu. po jednym Twoim dniu bym usiadła w kącie i zaczęła się bujać. po dwóch tygodniach raczej nie byłoby czego ze mnie zbierać. Ewa, oby do wiosny......

Cuilwen pisze...

Już niedługo :) Dwa miechy i będzie lepiej...
Dziekuję, lepiej mi, bo już myślalam, że jestem taka niedorobiona i jak zwykle przesadzam :/

GOSIA pisze...

nawalasz??? co Ty sobie wyobrażasz??? jesteś na dyżurze 24 on 24, pierzesz, prasujesz, sprzątasz, gotujesz, karmisz, robisz zakupy, odprowadzasz/przyprowadzasz,pomagasz w lekcjach, kąpiesz, czeszesz, czytasz do snu, zabawiasz, szukasz skarpetek do pary, negocjujesz w konfliktach, przewijasz, podcierasz, chodzisz na wywiadówki I NAWALASZ!!!!!!!!!!??????????
przecież tak to może jeszcze ma przemycona do pracy na czarno azjatka zamknięta w szafie...
pisałaś ze krucho z pieniędzmi ale Twój mąż musi coś wymyślić! Ciężko to znieść tydzień po tygodniu, rok po roku bez deprechy a co dopiero z nią. Ja jestem 2 rok w domu NA WŁASNE ŻYCZENIE ale 1. różnica wieku u dzieci większa (9, 7 + 1,5), 2. raz na 2 tyg pani przyjdzie i ogarnie chałupę łącznie z prasowaniem, 3. mam 2 babcie i 2 dziadków co to przeważnie do szkoły zawiozą, do domu przywiozą, a jak trzeba to od czasu do czasu posiedza przez godz czy 2 z dzieciakami, 4. nie mam depresji a i tak mam momenty mega zmęczenia i wypalenia! Ewka, pzyjeżdzaj do mnie na Wyścigi, ja zostanęz dziećmi a Ty po sąsiedzku pójdziesz do kina/ empiku/ etc. w Galerii Mokotów! Ratuj się dziewczyno!!

Cuilwen pisze...

Gosia :* :*
Jak mąż jest to lepiej, bo on przejął część obowiązków, Anię zawozi do przedszkola i odbiera chociażby, kładzie dziewczyny spać, zakupy większe robi.
Ale jak go nie ma to faktycznie z dziećmi jest kanał, sam Klusek potrafi wykończyć dwie dorosłe osoby w godzinkę, a jak jestem z nim sama to czasami chcę umrzeć, żeby wreszcie odpocząć bez jego wycia.
Ja jestem w domu siódmy rok ;) Na początku na własne życzenie, potem z konieczności. I przyznaje, że się zastanawiam jak sobie radzą matki czwórki, piątki, szóstki dzieci... Nie wiem, serio, to jakiś kosmos.

Mniej więcej rok temu uslyszalam od kogoś bliskiego: "urodziłas trzecie dziecko bo ci się nie chciało do roboty iść" i te słowa dźwięczą mi w głowie cały czas. Bo, jak wiadomo, matka trójki dzieci leży do góry pepkiem i nic nie robi.

Cuilwen pisze...

Gosia, mieszkasz przy wyścigach??? Ale fajnie :D
Jak się sezon zacznie w kwietniu to przyjade do Ciebie, sprzedam Ci dzieci i pójdę grać :P Dwanaście lat temu wygrałam stówę na wyścigach i chciałabym powtórzyć ten sukces :D :D

GOSIA pisze...

no to zapraszam!!!
ps. ja wygrałam najwięcej 16pln;(
ps2. a ta bliska Ci osoba co to stwierdziła że nie chce Ci sie do roboty to z Marsa, Venus czy Naboo lub Gwiazdy Śmierci???

Cuilwen pisze...

hahahahahahahahahahahah :D

Pójdziemy razem na wyścigi i dzieciom każemy obstawiać :P Za pierwszym razem się wygrywa :D Tako rzecze mądrość hazardzistów koniarzy i prawdą jest :P