piątek, 16 kwietnia 2010

Pomoc dla rodziny pozostawionej bez środków do życia

W katastrofie pod Smoleńskiem zginął Janusz Krupski, mąz Joanny Krupskiej, szefowej Związku Duzych Rodzin Trzy Plus. Osierocił siedmioro dzieci, rodzina pozostała bez środków do zycia.
Gdyby ktoś miał ochotę pomóc to TUTAJ są szczegóły.

Ot...

Można i tak

Ciszej nad tą trumną

"Wawel dzieli, nie łączy", "Wawel dzieli Polaków". Takie tytuły zalewają media elektroniczne i nie tylko. Spór o pogrzeb prezydenckiej pary został rozdmuchany do granic możliwości. TV pokazuje energiczne protesty w Krakowie, papierowe korony, transparenty, istny odlot.
Jeden z głównych zarzutów to "dzielenie narodu". Ot, zacytować mozna choćby pana Wajdę : "Decyzja ta wywołuje poważne protesty i może spowodować najgłębsze od odzyskania niepodległości w 1989 roku podziały polskiego społeczeństwa".
Jakie, pytam, "dzielenie", jakie "podziały" do jasnej... ? Czy naród jest tworem homogenicznym, zgadzającym się zawsze i wszędzie? Naród jest podzielony ze swojej natury, na kobiety, męzczyzn, miłośników piwa, lekarzy, śmieciarzy, hodowców paprotek i tak dalej. KAZDA decyzja ma swoich zwolenników i przeciwników. Czynienie z tego zarzutu jest zbrodnią przeciw zdrowemu rozsądkowi.
Przypomina mi to niedawne czasy, kiedy na pytanie "a czemu tak nie lubisz Kaczyńskich?" najbardziej wyrafinowana intelektualnie odpowiedź, którą usłyszałam to "bo są niscy i dzielą ludzi". Tak bo tak.

A tu linka do trafnego komentarza w Rzepie

środa, 14 kwietnia 2010

Menda

W Salonie24 blogger o nicku Menda napisał świetny tekst na nurtujący mnie od soboty temat. Lepiej bym tego nie ujęła, po prostu nie mogę nie zalinkować tego tekstu.

Mediom. I ludowi.

Wiersz autorstwa Marcina Wolskiego.

Mediom

Prawdę mając na ustach, a kłamstwo w kieszeni,
będąc zgodni ze stadem, z rozumem w konflikcie,
dzisiaj lekko pobledli i trochę stropieni,
jeśli chcecie coś zrobić, to przynajmniej milczcie!

Nie potrzeba łez waszych , komplementów spóźnionych
Waszej czerni, powagi, szkoda słów, nie ma co,
dzisiaj chcemy zapomnieć wszystkie wasze androny
wasze żarty i kpiny, wylewane przez szkło.

Bo pamięta poeta, zapamięta też naród
wasze jady sączone, bez ustanku dzien w dzień.
Bez szacunku dla funkcji, dla symbolu, sztandaru...
Karlejecie pętaki, rośnie zaś Jego cień!

Od Okęcia przez centrum, tętnicami Warszawy.
Alejami, Miodową i Krakowskim Przedmieściem
jedzie kondukt żałobny, taki skromny choć krwawy.
A kraj czuje - prezydent znowu jest w swoim mieście

Jego wielkość doceni lud w mądrości zbiorowej.
Nie potrzeba milczenia mącić fałszu mdłą nutą
Na kolana łajdaki, sypać popiół na głowę
Dziś możecie Go uczcić tylko wstydu minutą!



Tym, którym Marcin Wolski jedzie zbyt zgrzebną i pastewną prostotą, zacytuję Wieszcza:

Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie,
Że ci ze złota statuę lud niesie,
Otruwszy pierwéj...

Coś ty Italii zrobił, Alighiery,
Że ci dwa groby stawi lud nieszczery,
Wygnawszy pierwéj...

Coś ty, Kolumbie, zrobił Europie,
Że ci trzy groby we trzech miejscach kopie,
Okuwszy pierwéj...

Coś ty uczynił swoim, Camoensie,
Że po raz drugi grób twój grabarz trzęsie,
Zgłodziwszy pierwé j...

Coś ty, Kościuszko, zawinił na świecie,
Że dwa cię głazy we dwu stronach gniecie,
Bez miejsca pierwéj....

Coś ty uczynił światu, Napolionie,
Że cię w dwa groby zamknięto po zgonie,
Zamknąwszy pierwéj.....

Coś ty uczynił ludziom, Mickiewiczu?...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2
Więc mniejsza o to, w jakiej spoczniesz urnie,
Gdzie? kiedy? w jakim sensie i obliczu?
Bo grób twój jeszcze odemkną powtórnie,
Inaczej będą głosić twe zasługi
I łez wylanych dziś będą się wstydzić,
A lać ci będą łzy potęgi drugiej
Ci, co człowiekiem nie mogli cię widziéć...

3
Każdego z takich, jak ty, świat nie może
Od razu przyjąć na spokojne łoże,
I nie przyjmował nigdy, jak wiek wiekiem,
Bo glina w glinę wtapia się bez przerwy,
Gdy sprzeczne ciała zbija się aż ćwiekiem
Później... lub pierwéj...
C.K. Norwid

Jednym z najczęściej wpisywanych w Google haseł jest ostatnio "Katyń massacre". Świat spojrzał na Katyń, tak jak tego chcieli ci, którzy wybierali się tam dla uczczenia pamięci ofiar mordu NKWD. Ale przy tym nie mogę zapomnieć, nie mogę wyrzucić z głowy świadomości ile dzieci teraz płacze tęskniąc za rodzicami, tak jak 70 lat temu płakały inne dzieci.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Lech i Maria – zwyczajna para prezydencka

Tekst z "Rzeczpospolitej".

Lech i Maria – zwyczajna para prezydencka

Agnieszka Rybak 10-04-2010, ostatnia aktualizacja 10-04-2010 23:12

Kilka miesięcy temu jedna z kolorowych gazet zamieściła ich pozowane zdjęcia na tle zdobionych mebli, złotych kandelabrów. Trudno było się oprzeć wrażeniu, że po czterech latach mieszkania w Pałacu przepych ich przytłacza

Nie musieli niczego udawać. Stanowili harmonijną pierwszą parę. Prezydent: majestatyczny, traktujący swoją funkcję poważnie. I ona, Maria Kaczyńska, filigranowa, zawsze taktowna i stonowana. W stroju, gdy uparcie odmawiała noszenia za strojnych kapeluszy. I w zachowaniu.

Lecha Kaczyńskiego urząd onieśmielał. Człowiek, który był duszą towarzystwa, erudytą, zaskakiwał pamięcią i wnikliwością, usztywniał się przed kamerami. Maria Kaczyńska funkcję pierwszej damy sprawowała dyskretnie, stojąc pół kroku za mężem, by go nie przesłonić. Bywało, że gdy on zasiedział się ze znajomymi do późna, ona pojawiała się w drzwiach. Wtedy prezydent przepraszał, zostawiał towarzystwo, życzył miłej zabawy i znikał.


Kraj nie dla aktora

Gdyby nie trudna historia Polski, Lech Kaczyński być może zostałby aktorem. Z bratem bliźniakiem udanie zadebiutował przecież w filmie „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Po latach wspominał jednak, że nieustanne powtarzanie scen wtedy, gdy osioł nie chciał zrzucać ich z grzbietu, bardzo go zniechęciło. Postanowił, że zostanie politykiem.

Jako dziecko inteligentów z warszawskiego Żoliborza wraz z bratem wszedł do opozycji dość naturalnie. Wydarzenia marcowe, biuro interwencji KOR. Po ukończeniu Wydziału Prawa na UW karierę naukową mógł kontynuować tylko na Wybrzeżu. Dzięki tej przeprowadzce poznał żonę. Pochodzili z podobnych rodzin. Rajmund Kaczyński był żołnierzem AK, Jadwiga łączniczką Szarych Szeregów. Rodzina Marii przyjechała zaś z Wilna, ojciec walczył w wileńskiej AK, jeden wuj pod Monte Cassino. Drugi zginął w Katyniu. Tradycje rodzinne powodowały, że mieli tę samą wrażliwość.

Choć Maria nie działała w opozycji, wspierała w tym męża. Gdy latem 1980 r. jako doradca znalazł się w Stoczni Gdańskiej. I kiedy w stanie wojennym został internowany na prawie rok. Wtedy musiała sama utrzymać dom. Udzielała korepetycji z angielskiego i francuskiego, tłumaczyła.

Po wyjściu na wolność Lech znów zaangażował się w działalność w „Solidarności”. Tamte doświadczenia były dla niego bardzo ważne. I pozwalały zachować sympatie nawet do oponentów politycznych, na przykład prof. Bronisława Geremka, którego cenił już od czasu strajków w Stoczni Gdańskiej.


Dwa razy uśmiech losu

Po 1989 r. los uśmiechnął się do niego dwa razy. W 1992 r. został prezesem Najwyższej Izby Kontroli i dzięki sprawnemu pełnieniu tej funkcji wyrobił sobie opinię rzetelnego urzędnika. Kolejny dar losu otrzymał w 2000 r., gdy Jerzy Buzek – premier tracącego poparcie rządu AWS – zaproponował mu funkcję ministra sprawiedliwości. Kaczyński szansę wykorzystał. Opowiadając się za zaostrzeniem polityki karnej, w tym przywróceniem kary śmierci, szybko zbudował wizerunek twardego szeryfa, który potrafi przywrócić ład i sprawiedliwość w kraju. Choć po roku odszedł z rządu Buzka, popularność potrafił przekuć na wyborcze poparcie, gdy w 2001 r. powstało Prawo i Sprawiedliwość, partia, która wyniosła go do prezydentury.

Ale najpierw, w 2002 r., partia wystawiła Lecha Kaczyńskiego w wyborach na prezydenta stolicy. Trochę nieoczekiwanie wygrał i musiał bardzo szybko stworzyć ekipę. Ku wściekłości niektórych działaczy nie oparł się na członkach PiS. – Ściągnął ludzi młodych, dobrze wykształconych, i dał im szansę – wspomina Mirosław Kochalski, w ratuszu jeden z najbliższych współpracowników Lecha Kaczyńskiego, a po jego wyborze na prezydenta RP – komisarz miasta.

Jako prezydent Warszawy Lech Kaczyński wybudował Muzeum Powstania Warszawskiego i przywrócił obchodom rocznicy jego wybuchu godny charakter, co docenili nie tylko kombatanci. – Wiedział, czego chce, i jak to robić – opowiada Kochalski.

Z początku był zawalony dokumentami. By rozładować stres, Kaczyński udawał, że ruga swoich współpracowników: – To wszystko powinno wyglądać zupełnie inaczej! Jest oczywiste, że jako prezydent miasta stołecznego Warszawy nie powinienem robić nic innego, niż przyjmować z balkonu owacje spontanicznie gromadzących się tłumów wdzięcznych warszawiaków – mówił z kamienną miną Bustera Keatona. – No, w przerwach mógłbym ostatecznie przyjmować jeszcze paradną musztrę straży miejskiej. Rzecz jasna, prowadzoną osobiście przez komendanta Witolda Marczuka! – I tu z udawaną powagą łypał okiem na samego komendanta.


Lech to nie Jarosław

Gdy w 2005 r. wbrew sondażom Lech Kaczyński wygrał wybory prezydenckie, sam przyznawał, że jest zaskoczony. Żartem zameldował bratu „wykonanie zadania”. Jeszcze przed zaprzysiężeniem fotoreporterom czekającym na prezydencką parę udało się uchwycić ich zwyczajność: prezydentową na spacerze z psem Tytusem.

Często pisano o nim w liczbie mnogiej, zestawiając z bratem bliźniakiem. Ale ci, którzy go lepiej znali, podkreślali, że mimo podobieństw między braćmi były duże różnice.

Lech Kaczyński bardziej lubił życie towarzyskie. Szybko zaprzyjaźniał się z ludźmi, z którymi pracował. Bliskie relacje nawiązywał i z ochroną, i z kierowcami. Wbrew protokołowi starał się zawsze usiąść nie na tylnym siedzeniu, lecz obok kierowcy – by była okazja do pogawędki.

Z domu wyniósł szarmancki stosunek do kobiet. Kiedy dowiedział się, że jeden z jego dyrektorów zajechał na parkingu drogę swojej koleżance, nieszczęśnik długo się tłumaczył z tej zbrodni.

Prezydent potrafił też publicznie zrugać – i to ostro! – współpracowników, którym zdarzyło się w pośpiechu przywitać się najpierw z nim, a dopiero potem z obecnymi kobietami.

Nie tolerował wulgaryzmów, zresztą sam ich nie używał. W sytuacji, w której nikt już nie powstrzymałby się od użycia grubego słowa, on potrafił wykrzyknąć coś w rodzaju: „Zwisa mi to martwym kalafiorem”.

Kochał zwierzęta i pozwalał im na wszystko. Pies Tytus słynął na przykład z porywczości i trudnego charakteru. Lech Kaczyński historyjkami o nim zabawiał towarzystwo. Z dumą opowiadał, że terier potrafi tak go ugryźć, że prezydent zwija się w „chińską ósemkę”.


Z Powiśla do Pałacu

Gdy Lech Kaczyński został prezydentem, Maria długo zwlekała z przeprowadzką do Pałacu Prezydenckiego. Mieszkanie na warszawskim Powiślu bardziej jej odpowiadało. Była zaprzyjaźniona z panią w kiosku i sprzedawczynią z warzywniaka.

Jako pierwsza dama Maria Kaczyńska okazała się bardzo samodzielna. Swobodnie posługiwała się angielskim i francuskim, co bardzo pomagało podczas wizyt międzynarodowych. Śmiało potrafiła wygłaszać swoje opinie. Podczas dyskusji o wpisaniu do konstytucji zakazu aborcji opowiedziała się przeciw. Zaprosiła wtedy do Pałacu Prezydenckiego przedstawicielki mediów, co wywołało gwałtowne reakcje środowiska Radia Maryja. Była wizytówką prezydenta. Nie miała własnej fundacji – wyciągnęła wnioski z perypetii swej poprzedniczki. Angażowała się jednak w działalność charytatywną. W 2007 r. otrzymała specjalnego Wiktora (nagrodę telewidzów) za wrażliwość ponad podziałami.

– Dziękuję mojemu mężowi, bo bez niego nie byłoby mnie tutaj – mówiła wówczas.

Lech Kaczyński funkcję prezydenta traktował niezwykle poważnie. Rozumiał, jak ważna jest dla społeczeństwa pamięć historyczna. Przywracając pamięć o zapomnianych bohaterach, chciał przekazać jasne przesłanie: „warto żyć przyzwoicie”.

Dzięki nowej polityce przyznawania orderów satysfakcję u schyłku życia uzyskiwały w Pałacu Prezydenckim matki więzione w stalinowskich więzieniach, cisi bohaterowie „Solidarności”, sędziowie, którzy odmawiali skazywania działaczy opozycji w stanie wojennym, Sprawiedliwi wśród Narodów Świata.

Latem 2008 r. stanął w Tbilisi na czele zebranej pospiesznie delegacji państw regionu i otwarcie zaprotestował przeciw rosyjskiej interwencji w Gruzji. Udowodnił, że wolność i niepodległość – także innych narodów – ceni bardziej niż własne bezpieczeństwo i życie.


„Mój Maluszku”

Maria wspierała go zawsze. Troszczyła się, by mąż wypadał dobrze w mediach, by „lepszym” profilem stanął do kamery. By na klapie marynarki nie było nawet pyłku. On nie przywiązywał do stroju i wyglądu żadnego znaczenia. Jeszcze w czasach pełnienia funkcji prezydenta Warszawy potrafił zadowolony z siebie chwalić się współpracownikom, że udało mu się założyć do garnituru „te mokasyny, których nie wolno nosić”. Po prostu „skorzystał z nieuwagi Marylki” – jak nazywał żonę. Ona zaś zwracała się do prezydenta „Leszku”.

Ciekawskie kamery wyłapały kiedyś czułość prezydenckiej pary, gdy Lech Kaczyński delikatnie przywołuje żonę: „Maleństwo, mój Maluszku”.


Lech Kaczyński od lat młodzieńczych był zaangażowany w opozycję, związany z „Solidarnością”.

W 1989 r. opowiedział się za Okrągłym Stołem. W 1990 r. w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy jako sekretarz stanu odpowiadał za BBN. W 1992 r. został szefem NIK, w 2000 r. ministrem sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka. W 2001 r. wraz z bratem tworzył PiS. W 2003 r. wygrał wybory na prezydenta stolicy. To stanowisko utorowało mu drogę do najważniejszego urzędu w państwie: w 2005 r. został prezydentem RP. Miał 60 lat.

Maria Kaczyńska, studiowała transport morski na Uniwersytecie Gdańskim, pracowała w Instytucie Morskim.

W 1978 r. poślubiła Lecha Kaczyńskiego. Po urodzeniu córki Marty odeszła na urlop wychowawczy i do pracy zawodowej już nie wróciła. Nie angażowała się w politykę, ale podzielała poglądy męża.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Krajobraz po burzy

W całej tej zawierusze, która przetacza się teraz przez media uderza mnie jedno.
Jeszcze tydzień temu, kiedy zdarzało mi sie powiedzieć w "towarzystwie", ze głosowałam na Lecha Kaczyńskiego, rozmówcy prezentowali szeroki wachlarz reakcji negatywnych - w najlepszym wypadku lekką kpinę i niedowierzanie (młoda, wykształcona, zamozna i nieprzesadnie głupia, no jak to...) w najgorszym - cięzką pogardę.
A teraz mozna juz śmiało sie przyznać, śp Prezydent robi się trendy. Dzięki mediom, które nagle sobie przypomniały, ze mozna go tez pokazać w dobrym świetle.
Szkoda, ze tak późno :(

[']

I chyba nie tylko ja tak myślę...