czwartek, 23 czerwca 2011

Szmatańskie pragnienia

Nie liczę na nawrót chustoholizmu (chyba mnie nie będzie stać;) , ale parę szmat by się przydało. Ponadto zakupy pomagają w odzyskaniu, choć na krótko, sensu życia. Wszystko mi jedno co kupuję, mogą być buty, mogą być torebki, mogą być i chusty.

Wewnętrzny będzie niemowlem jesienno-zimowym, więc stawiam na grzejącą, plamoodporną, sprężystą i supernośną (jak to się mawia w tzw. "środowisku"- nosi jak sz(m)atan) wełnę. Kinga z chusta.pl wprowadza coraz ciekawsze produkty, ostatnio wiązanki, właśnie z wełny, i to skośnokrzyżowej. Serce mi drgnęło na ten widok, portfel zapiszczał z przerażeniem bo przyjemność ta nietania jest, zaprawdę powiadam wam ;)
Po porodzie sobie pewnie nie odmówię, jakiś prezent z okazji dziecka matce się przeca należy za te wszystkie męki.



Wczorajsza wizyta u gina, połączona z kontrolą, że się tak dyplomatycznie wyrażę, podwozia ;) nie wykazała oznak przedwczesnego porodu. Moja paranoja jakby nieco przycichła, ale nie zamilkła, o nie...

środa, 22 czerwca 2011

Toczymy się

33tc. Wewnętrzny funduje mi coraz więcej atrakcji, począwszy od bólu pleców, przez skurcze, kończąc na okropnej zgadze... Błeee. W dwóch poprzednich ciążach nie wiedziałam co to zgaga, teraz za to doświadczam jej często i dokładnie. A kręgosłup czasem tak dokucza, że nie wiem jak mam się układać do snu, ratuje mnie moja cudowna przytulająca poducha.
Sześć tygodni, jeszcze sześć tygodni, wlokących się jak żółwi maraton. Matka Natura nieźle to obmyśliła, końcówka ciąży jest hmmm... bardzo nieprzyjemna ;), większość kobiet zgodziłaby się na wszystko, żeby się wreszcie pozbyć tego balastu ;) co wydatnie zmniejsza strach przed porodem ;P


wtorek, 21 czerwca 2011

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Nocą

Nie sypiam.
Hormony? A może to znużony organizm sam domaga się tego, o czym marzę nieustannie - chwili ciszy i spokoju? Godziny nadranne to jedyny czas, kiedy (zazwyczaj) szanowna rodzina śpi, nikt niczego się ode mnie nie domaga, nie wrzeszczy. Wielkie, kojące nic. I ja - nie mama, nie żona, nie sprzątaczka, służąca, kucharka, praczka i emocjonalny worek treningowy tylko wreszcie JA.
Teraz, dopiero po 6 latach spędzonych w domu, pojęłam słowa mojej teściowej, która często opowiadała mi jak to po ułożeniu synów w łóżkach zarywała noce, żeby mieć czas dla siebie. Nie mogłam tego zrozumieć, bo mój sen był zawsze święty, w objęciach Morfeusza spędzałam po 12 godzin dziennie i mogłabym duuużo więcej. Ale już wiem, że na pewnym etapie przestaje się liczyć wszystko oprócz rozpaczliwego łapania i zbierania tego, co jeszcze ze mnie zostało. A nie zostało wiele.

W sobotnią noc Zuzia była uprzejma obudzić mnie niedługo po północy. Po niecałych dwóch godzinach snu. Leżałam potem w łóżku, patrząc w sufit i myśląc o palmach na Teneryfie. Wstałam i ponurkowałam w necie. Otworzyłam balkon i wyszłam na świeże powietrze. Tuż przed moim nosem kołysał się w podmuchach wiatru  pajęczy desant ;) W innych okolicznościach wrzasnęłabym i uciekła, albowiem okropnie się boję pająków :) Ale nie chciało mi się. Wróciłam do pokoju, usiadłam przy biurku i... straciłam przytomność. Duch ochoczy, ale ciało mdłe, jako rzecze Dobra Księga ;) Wcale nie chciało mi się spać, a jednak zasnęłam. Z twarzą na klawiaturze laptopa :)
Ocknęłam się po kilkunastu minutach, półprzytomnie odkleiłam sobie klawisz enter spod oka ;) (kolejny raz przypomniało mi się, że klawiaturę trzeba w końcu wymienić;) i poczołgałam się do łóżka.

W weekendy robię za kierowcę, a mężowska cierpliwość już się wyczerpała, chwilami w samochodzie robi się średnio przyjemnie. W sumie to nie ma się czemu dziwić, jeżdżę kompletnie beznadziejnie a zasad działania jednego z rond w Wyszkowie nie pojmę chyba nigdy.

Dzisiejszej nocy nie było mowy o relaksie. Okropny, mdlący ból pleców nie dał mi ani się wyspać, ani zająć czymkolwiek miłym. Nie mogłam chodzić, bo ból promieniował na biodra. Nie mogłam długo leżeć ani siedzieć. Przysypiałam i budziłam się, zlana potem, popłakując z bezsilności. Nad ranem przeszło. Przede mną kolejny dzień obijania się o ściany, szarpania z codziennością i snów na jawie o palmach na Teneryfie i innych nieosiągalnych przyjemnościach. Znieczulenia upraszam... Smutno mi i źle. Może ma ktoś na zbyciu parę takich magicznych tabletek?  ;)

niedziela, 19 czerwca 2011

Ania powiedziała...

 - Ciem usiąść! Gdzie jeśt moje usiadło? (czyt: krzesło:)
- mamo, idyłam do ciebie!
- dzie pośła moja tata?
- nie ciem kwiatkowej siukienki, wyglądam gupio! (taaaa, nie mamy jeszcze trzech lat a już się kłócimy z mamą o stroje...)


Ania jest niezwykle grzeczna i dobrze wychowana ;) -
Ja: Aniu, chcesz jabłko?
A: Badzio chętnie, poplosię. Dziękuję mamuniu!

Mam nadzieję, że tak jej zostanie. Robi spore wrażenie na gościach ;)