sobota, 8 lutego 2014

"Erotic poems" - E.E. Cummings

Zbliżają się Walentynki, święto czerwonych pluszowych serduszek, zapchanych do granic przyzwoitości restauracji i zwiększonej sprzedaży prezerwatyw. Nie od rzeczy będzie więc wprowadzić się w nastrój.

Wieczór taki dziś spokojny... Wzięłam więc szklankę herbaty i niedawno nabytą książkę. Cieniutką. Erotyki E.E. Cummingsa. Ilustrowane szkicami autora. Równie mięsistymi jak wiersze.


"i like my body when it is with your
body.  It is so quite new a thing.
Muscles better and nerves more.
i like your body.  i like what it does,
i like its hows.  i like to feel the spine
of your body and its bones,and the trembling
-firm-smooth ness and which i will
again and again and again
kiss,  i like kissing this and that of you,
i like,slowly stroking the,shocking fuzz
of your electric fur,and what-is-it comes
over parting flesh....And eyes big love-crumbs,

and possibly i like the thrill

of under me you so quite new"

A teraz po polsku, w tłumaczeniu Barańczaka (oczywiście wolę oryginał, ale tłumaczenia Barańczaka są świetne):

"lubię swe ciało, kiedy jest przy twoim
ciele. Robi się z niego rzecz zupełnie nowa.
Każdy nerw, każdy mięsień dwoi się i troi.
Lubię twe ciało.  lubię to co robi,
lubię jego sposoby.  lubię pod twą skórą
wyczuć palcami kości i kręgosłup drobny
i czuć, jak drży ta cała jędrna gładkość, którą
wciąż od nowa całować, całować, całować
chciałbym;  lubię całować twoje to, a też
i tamto, z wolna głaskać elektryczną wełnę
twoich kędzirorów, kiedy ciało rozchylone
ulega temu czemuś…. I oczy, ogromne

 okruszyny miłości; i lubię ten dreszcz

 pode mną ciebie tak nowej zupełnie"

Bjutiful.

Jaki korzeń taka nać...

... taka córka, jaka mać ;)

Jestem susłem, spać mogę zawsze, wszędzie i w każdej pozycji (zdarzyło mi się, np wczoraj, zadrzemać na stojąco w autobusie). Budzę się rozbita, z dużą niechęcią oraz niesmakiem.
Są ludzie, którzy otwierają oczy, przeciągają się i już są gotowi do działania, napędzani albo optymizmem, albo codziennym stresem. Nie ja. Rano potrzebuję czasu na rozruch. Muszę wypić jakąś budzącą ciecz - kiedyś kawę, obecnie raczej herbatę albo yerbę. Muszę usiąść i ponownie nawiązać rozerwane połączenia ze światem rzeczywistym. Tłumaczę dzieciom: "nie mów do mnie, kochanie, ja jeszcze śpię i w ogóle cie nie rozumiem". Im dzieci starsze, tym więcej pojmują. Rozbroiło mnie, kiedy w pewien weekendowy poranek kiwałam się przy stole nad kubkiem kawy, Ania zaczeła coś mówić i żywo tłumaczyć, Zu, flegmatycznie żując swoją kanapkę, trąciła ją łokciem w bok: "cicho bądź, nie widzisz, że matka jeszcze kawy nie wypiła?". No właśnie, dziecinko. Dziękuję ci. O to mi chodzilo :D

Zu nie odziedziczyła po mnie susłowatości. Nie lubi wstawać rano (bo kto lubi), marudzi, jęczy, że nie chce iśc do szkoły, że chce spać, że nie wstanie... Ale po kilku minutach wstaje i współpracuje. Podniesienie jej z łóżka około 6.00 rano nie jest wielkim problemem.
Ania natomiast... O tak, to niezaprzeczalnie moja krew. Gdybym musiała budzić ją o 6.00, trzebaby chyba polewać ją wodą albo wywlekac z łóżka za nogi i potrząsać.
"Aniu wstawaj". Ania śpi jak kamień. "Aniuuu, wstajemy!". Ania nic. "Dziecinko, czas wstawać!". Zero reakcji.
Ściągam z niej kołdrę. Dziecko odruchowo zwija się w kłębek wokół przytulanej maskotki. Śpi dalej. Lekko szturcham w boczek. Łaskoczę. Głaszczę po głowie. Cały czas mówię. Nic, zero reakcji.
Dopiero po kilku minutach intensywnych działań Ania otwiera jedno oko. Zamyka. Leży jeszcze chwilkę. Krzywi buzię. "mamusiuuu ja nieee chcęęęęę wstaaawaaaać." Ziewa. "Chcę jeszcze spaaaać."
W końcu przyjmuje pozycję wertykalną. Niestety, nie ma z nią kontaktu :D "Aniu, co chcesz na śniadanie?"
Ziew. Zero reakcji. "Aniu, co byś zjadła na śniadanie?" Nieprzytomne spojrzenie. "Nie wieeeem...".
Trzeba ją zostawić w spokoju na kilka minut, nadzorując tylko, żeby nie zapadła z powrotem w sen. Dopiero po jakimś czasie dziecko zaczyna działać ;)

Podobnie jest w przedszkolu. Kiedy odbieram ich z Matju zaraz po drzemce, Ania wychodzi z sali z półprzymkniętymi oczami, siada w szatni i, na przykład, zaczyna zakladać rękawiczki na stopy :D

Wczoraj ciocia przedszkolna opowiedziała nam, ze Ania, obudzona z drzemki, wstała, kompletnie nieprzytomna, wzięła arkusz papieru do rysowania i... wytarła w niego nos. Ciocia zaczęła się śmiać i mówi "Aniu, ale do nosa to chusteczka, nie papier :D". Ania spojrzała na nią nieobecnym wzrokiem i... ponownie wytarła nos w arkusz papieru do rysowania. :D

Moja krew, nie wyprę się, no! :D

A TUTAJ ŚWIETNY ARTYKUŁ O TYM, ŻE BRAK SNU JEST NIEBEZPIECZNY.

Wskutek wieloletniego niedosypiania, spowodowanego macierzyństwem, doświadczyłam większości problemów wymienionych w powyższym tekście, łącznie z halucynacjami. Wszystko prawda, kurczę blade.




czwartek, 6 lutego 2014

Smutna prawda

Zasadniczo, na wszystko jest już za późno.

Pani z powyższego tekstu ujęła sprawę bardzo trafnie.
Nie znam niepracującej matki, która nie zalecałaby swoim córkom trzymania sie pracy zawodowej.
Ja również będę to zalecać moim i wspierać je wszystkimi siłami.
Czy żałuję? Tak i nie. Czasami. Kiedy patrzę na sukcesy innych. A przez "sukcesy" rozumiem rozwojową, satysfakcjonującą pracę. Kiedy w przelocie muskają mnie czyjeś rozpostarte pędem skrzydła ;) Podnoszę głowę znad zalanej soczkiem podłogi i zamyślam się na chwilę.
Mogłam wybrać inaczej?  Mogłam, ale nie chciałam. Moja kariera zawodowa zaczęła się marnie. Pracę w dużej firmie przypłaciłam nerwicą i kilkumiesięcznym leczeniem neurologicznym.
Na oklapłym rynku pracy nie było szans na zmianę. Przyszedł czas na decyzję o dziecku, z ulgą zaszłam w ciążę, mając poczucie misji i doniosłości tego co robię, nie wiedząc, że w pewnym sensie maszeruję z deszczu pod rynnę. Bo nikt nie przyjmie do nowej pracy matki małego dziecka (jeśli matka nie jest wykwalifikowanym ekspertem w jakiejś dziedzinie, a ja nie jestem). A potem już poszło. Drugie dziecko, trzecie, nawrót depresji.
I oto jestem tu, gdzie jestem. Czegoś brak, ale kiedy myślę, analizuję i rozważam, przypominam sobie nieustannie, że zrobiłam to, co w danej sytuacji uważałam za najlepsze.
Wybaczyłam sobie. Po to, żeby móc ze sobą żyć.
A że smutno? Mój Boże, życie rzadko jest radosne. Niech będzie, jak jest. I tak wszyscy skończymy tak samo, niezależnie od życiowych osiągów.



wtorek, 4 lutego 2014

Pamiętajcie...


Uśnij wreszcie

Najnowsza obsesja Matju - piosenka z Misia Uszatka. Śpiewamy co wieczór przed zaśnięciem. Jakieś 10 razy ja, potem 2 razy on, i znowu 10 razy ja :D
Następnie płynnie przechodzimy do recytacji Entliczka Pentliczka (przeciętnie 3 razy).
Potem 2 razy bajka o Czerwonym Kapturku.

Potem Matju wstaje i decyduje, że on jednak nie chce jeszcze spać.

Za 15 minut przychodzi do łóżka i powtarzamy całą procedurę :)




poniedziałek, 3 lutego 2014

Duże dziecko - duży problem

Zu ma jutro sprawdzian z angielskiego. Usiłowałam powtórzyć z nią wskazany przez nauczycielkę materiał. Pełna dobrych chęci siadłam z nią do kuchennego stołu...

Polecenie z książki - "powiedz coś o Londynie". Zuza wyje, powtarzam WYJE: "nie umieeeeem niee umieeeem!!!!!" trzęsąc przy tym stołem.
Pokazuję jej obrazki, proszę, żeby powiedziała co to jest, a co to tamto, jak się nazywa to, przeczytaj to zdanie... Powoli, powoli wykrztusiła ze trzy zdania na zadany temat. Została pochwalona. Zawsze jest chwalona jak coś zrobi dobrze, albo nawet niedobrze a widac, że się stara.

Weszła pod stół i tam się schowała, mówiąc, że nic nie umie i nie wyjdzie. Poczekałam chwilę, kazałam wyjść. Wyszła, krzywiąc sie i popłakując.
Napisałam zdanie po angielsku, poprosiłam, żeby przeczytała. Przeczytała, niewyraźnie mamrocząc pod nosem. Poprosiłam, żeby mówila glośniej. Przeczytała, wrzeszcząc na całe gardło.
Bardzo, bardzo się staralam zachować spokój i zimną krew i skupić się na nauce, w nadziei, że Zu się uspokoi i zacznie coś robić.

Miała czytać z książki. Czytała na stojąco, opierając sie o stół i skacząc, ostatnie wyrazy krzyczała ile sił w płucach.
Prosilam o przetłumaczenie kilku zwrotów, które będa na sprawdzianie, przetłumaczyła bez problemu, skacząc po kuchni i machając rękami. I krzycząc.
Poprosiłam, żeby usiadła. Usiadła i zaczęła płakać.
Napisałam zdanie na kartce, zostawiając puste miejsce i poprosiłam o uzupełnienie brakującego wyrazu. Zaczęła krzyczeć. Poprosiłam jeszcze raz. Spokojnie. Podskoczyła na krześle, krzesło łupnęło o podłogę aż zagrzechotały garnki na kuchence.

W tym momencie prawie dostałam zawału, wściekłam się, ze łzami w oczach kazałam pozbierać książki i oznajmiłam, że bardzo mi przykro, ale w związku z brakiem współpracy kończymy naukę. I wyszłam.

Zu zamknęła się na klucz w ciemnym pokoju. Po półgodzince zdecydowała się wyjść, przeprosić, obiecać, że już będzie spokojna. I faktycznie była. Ja również. Pouczyłyśmy się. Bardzo dobrze jej idzie.

Przez cały czas błyskało mi na czerwono przed oczami jedno krótkie zdanie: "CO JA TU, KURWA, ROBIĘ?"

Nie znam odpowiedzi. Ale jestem, kurwa, ZEN.


Mam marzenie

Żeby Matju wreszcie wyzdrowiał i poszedł do przedszkola. Amen.