poniedziałek, 3 lutego 2014

Duże dziecko - duży problem

Zu ma jutro sprawdzian z angielskiego. Usiłowałam powtórzyć z nią wskazany przez nauczycielkę materiał. Pełna dobrych chęci siadłam z nią do kuchennego stołu...

Polecenie z książki - "powiedz coś o Londynie". Zuza wyje, powtarzam WYJE: "nie umieeeeem niee umieeeem!!!!!" trzęsąc przy tym stołem.
Pokazuję jej obrazki, proszę, żeby powiedziała co to jest, a co to tamto, jak się nazywa to, przeczytaj to zdanie... Powoli, powoli wykrztusiła ze trzy zdania na zadany temat. Została pochwalona. Zawsze jest chwalona jak coś zrobi dobrze, albo nawet niedobrze a widac, że się stara.

Weszła pod stół i tam się schowała, mówiąc, że nic nie umie i nie wyjdzie. Poczekałam chwilę, kazałam wyjść. Wyszła, krzywiąc sie i popłakując.
Napisałam zdanie po angielsku, poprosiłam, żeby przeczytała. Przeczytała, niewyraźnie mamrocząc pod nosem. Poprosiłam, żeby mówila glośniej. Przeczytała, wrzeszcząc na całe gardło.
Bardzo, bardzo się staralam zachować spokój i zimną krew i skupić się na nauce, w nadziei, że Zu się uspokoi i zacznie coś robić.

Miała czytać z książki. Czytała na stojąco, opierając sie o stół i skacząc, ostatnie wyrazy krzyczała ile sił w płucach.
Prosilam o przetłumaczenie kilku zwrotów, które będa na sprawdzianie, przetłumaczyła bez problemu, skacząc po kuchni i machając rękami. I krzycząc.
Poprosiłam, żeby usiadła. Usiadła i zaczęła płakać.
Napisałam zdanie na kartce, zostawiając puste miejsce i poprosiłam o uzupełnienie brakującego wyrazu. Zaczęła krzyczeć. Poprosiłam jeszcze raz. Spokojnie. Podskoczyła na krześle, krzesło łupnęło o podłogę aż zagrzechotały garnki na kuchence.

W tym momencie prawie dostałam zawału, wściekłam się, ze łzami w oczach kazałam pozbierać książki i oznajmiłam, że bardzo mi przykro, ale w związku z brakiem współpracy kończymy naukę. I wyszłam.

Zu zamknęła się na klucz w ciemnym pokoju. Po półgodzince zdecydowała się wyjść, przeprosić, obiecać, że już będzie spokojna. I faktycznie była. Ja również. Pouczyłyśmy się. Bardzo dobrze jej idzie.

Przez cały czas błyskało mi na czerwono przed oczami jedno krótkie zdanie: "CO JA TU, KURWA, ROBIĘ?"

Nie znam odpowiedzi. Ale jestem, kurwa, ZEN.


14 komentarzy:

Paulina pisze...

Nie jesteś sama :) kiedy próbuję pouczyć się ze Starszym (pierwszoklasista) pierwszą jego reakcją jest "nie umiem" i histeria "a jeśli pani nie zrozumie mojego obrazka?" najpierw muszę go uspokajać (a potem siebie ;)) nie rozumiem zjawiska, ale zaczynam dochodzić do wniosku, że sześciolatek nie radzi sobie emocjonalnie :(
Kurczę, uczę i studentów i przedszkolaków - może nie mam dobrego podejścia do własnego dziecka, bo to moje dziecko właśnie?

Cuilwen pisze...

No właśnie nie powinno się uczyc swoich dzieci podobno ;)

mąż wyjasnił, że tuz przed moim przyjsciem, Zu zażądała, żeby jej pozwolić pójśc do koleżanki, a ojciec wredny powiedział że nie, że ma się uczyć. Więc foch był na ten temat zapewne.

Zu ma 8 lat i też sobie nie radzi emocjonalnie... Ja mam 36 i tez sobie nie radzę. ;)

Paulina pisze...

czyli tak już nam zostanie... ;) ciekawe, że defetyzm mojego dziecka niepokojąco przypomina mój własny, moja pierwsza reakcja jest zwykle taka sama, tyle, że u dziecka mnie to przeraża... :(

Cuilwen pisze...

Owszem, dokładnie tak jak u mnie :D Ja tez od razu piszczę że nie umiem, nie dam rady i ejstem do dupy, ale jak widze to samo u dziecka to mam poczucie klęski

Paulina pisze...

Czy nasze dzieci mają takie nieszczęśliwe dzieciństwo? Czy my jesteśmy takie nieszczęśliwe? Skąd to się bierze? :(

Cuilwen pisze...

Nie wiem jak Ty, ale ja na pewno jestem nieszczęsliwa :) Może, nawet starając się robić wszystko najlepiej jak możemy, jakoś nieświadomie przekazujemy im taki felerny, że się tak wyrażę, "mindset". Nie mam pojęcia.

Staram się, chwalę moje dzieci, dziekuję im jak coś zrobią, mówię, że fajnie, że są, że jestem wdzięczna za to czy za tamto. Kiedy jestem w złym humorze, mówię im, że jestem w złym humorze i moge być nerwowa. I że jak krzyczę to z powodu swojej wlasnej zlości. Jak mają focha to usiłuję rozmawiac, nazywac emocje i tak dalej, cały ten komunikacyjny szajs.

I mimo wszystko, caly czas coś robię źle. To tak jak z katolicyzmem - jak byś się nie starał, nigdy nie będziesz dość dobry. Z macierzyństwem jest tak samo. Dlatego i jedno i drugie budzi moją szczerą niechęć oraz frustrację.

Paulina pisze...

Przyznam się szczerze, że często współczuję moim dzieciom ;) są jedynymi dzieciakami w mojej rodzinie,przebywają non-stop z dorosłymi (którzy wcale nie chcą się z nimi bawić - taka niedobra jestem), nie mają w pobliżu nikogo znajomego (Starszy chodzi do szkoły na innym osiedlu i tam mieszkają wszyscy jego koledzy, za daleko, żeby się odwiedzać, bez dowożenia przez rodziców). Jeśli my z mężem nie zorganizujemy im rozrywki to się nudzą, a wiadomo,jeśli pracujesz w domu jak to nigdy nie wychodzisz z pracy. Nie przepadam za ludźmi, nie jestem towarzyska,i co te biedne dzieciaki mają robić? Naprawdę, chyba im jutro wyrazy współczucia złożę ;)

Cuilwen pisze...

Hahahaha, no faktycznie dramat i tragedia :D
Moje też zasadniczo nie mają towarzystwa oprócz sąsiadów zza ściany i siebie nawzajem, ja też się nie bawię bo serdecznie nie lubię się bawić z dziećmi i nie umiem tego robić ;) Może i ja moim złożę wyrazy :D

Unknown pisze...

Bardzo podoba mi się ten Zen :)
Nie mam doświadczenia, obserwuję tylko znajomych dzieci i foch to chyba jest normalny w tym wieku. Mysmy pewnie też miały focha w tym wieku.
Anegdota o odrabianiu lekcji. Klasa V, biologia. Moja mama zleciła ojcu odrobienie lekcji z biologii ze mną. Moj ojciec wowczas doktor, podszedł do mnie jak do swoich studentów, przyniósł mi podręcznik naukowy Biologię Villego (pamietam do dziś), położył na stole i kazał mi zgłebiac wiedze. I wyszedł. To był jeden raz i ostatni kiedy odrabiał ze mną lekcje. :) Jego ułomność emocjonalna na całe szczescie nie miała wpływu na moje życie :) :)
Ten caly komunikacyjny szit i nazywanie meocji, chwalenie jest potrezbny, teraz nie widzisz owoców, za kilka lat to zaprocentuje. Bedziesz miała super empatyczne dzieci potrafiące współpracować ze swiatem, szczęśliwe, odważne i pewne siebie

Cuilwen pisze...

Ze mną tylko w pierwszej klasie mama odrabiała lekcje, nie przypominam sobie, zeby ktoś ze mną siedział potem. W ogóle w podstawówce i liceum nie odrabialam lekcji prawie wcale bo nie mialam warunków.

Cuilwen pisze...

W ogóle nie rozumiem tego, że z dziecmi trzeba siedzieć i zmuszać, nie pojmuję. Nie mieści mi się to w głowie.
nie rozumiem, że Zu nie lubi czytać i zasypia po dwóch stronach lektury.
W ogóle nic nie rozumiem i chciałabym nie musieć się tym przejmować.

Unknown pisze...

ja nie mam zdania, jednego dnia jestem zwolenniczką, drugiego przeciwniczką odrabiania lekcji z dzieckiem.
A czy Zu ma dobry wzrok ?

Kobieta blogująca pisze...

Moja metoda - stosowana w przypadku sześciolatka strzelającego focha przy odrabianiu lekcji: natychmiastowe przerwanie nauki, odesłanie w miejsce odosobnienia z zaznaczeniem, że jeśli się nie ogarnie w pół godziny (umowne), to za każde kolejne pięć minut szlaban na tv/tablet/słodycze na jeden dzień. Bardzo szybko załapał, że w jego interesie jest zgodnie współpracować z matką. A pół godziny to kosmos na ogarnięcie się emocjonalne. Po dwóch zarobionych kilkudniowych szlabanach spokój przy odrabianiu lekcji zapewniony.

Cuilwen pisze...

O, to jest bardzo dobra metoda i zdaje mi sie, że spróbujemy ją wdrożyć :D Dzieki