sobota, 12 października 2013

Motyw na tatuaż


Tak, ktoś ujął w słowa trapiący mnie problem. Nadinterpretacja, niedointerpretacja, skłonność do odczytywania wszystkich znaków na swoją niekorzyść, wyobraźnia jak eksplozja nuklearna.
W ten sposób tworzę sobie piekło, z którego nie umiem się potem wydostać.
A wystarczyłoby mieć wszystko w dupie.

Jose Saramago - "Miasto ślepców"

Jest miasto. Normalne ulice, sklepy, samochody, ludzie. Nienormalne jest to, że nagle, bez żadnej przyczyny, ludzie przestają widzieć. Z początku to tylko kilka osób. Ślepota roznosi się jednak jak zaraza i wkrótce robi się ich kilkadziesiąt, kilkaset...
Władze próbują zapobiec epidemii i zamykają grupę pierwszych zarażonych w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym, w nadziei, że to rozwiąże problem.
Szpital otoczono wojskiem. Żołnierze mają rozkaz strzelać do każdego, kto będzie chciał zbliżyć się do bramy. W budynku szpitala kilkuset ŚLEPYCH ludzi, pozostawionych samym sobie w nieznanym terenie, bez pomocy, niemal bez jedzenia, bez opatrunków, leków, środków czystości, sprawnych toalet i pryszniców.
To opowieść o kruchości człowieczeństwa. I o tym, że jednym do zezwierzęcenia bliżej, innym dalej. I że warto, mimo wszystko, zachować nadzieję.

Chyba instynktownie wybieram ponure książki, które pasują mi do obecnego stanu ducha, ostatnio nie najlepiej się trzymam. Czytając, płakałam przez cały czas. Nad bohaterami i nad sobą i nad tym, że w ich sytuacji nie zachowałabym się inaczej. Utrata widzenia przeraża mnie szczególnie mocno, jako, że mam dużą wadę wzroku i nie mam pewności, czy pewnego dnia nie obudzę się w ciemnościach.
Implikacje nagłego oślepnięcia większej części społeczeństwa mrożą krew w żyłach. Saramago nakreślił obraz apokaliptyczny, acz, niestety, całkiem prawdopodobny. Dlatego tak przerażający. Obserwujemy stado ludzi jak kolonię bakterii na szalce Petriego. Widzimy eskalację dramatu, w skali indywidualnej i globalnej, walkę o przetrwanie i rozpaczliwe próby zachowania godności.
Zmusza do myślenia, a wnioski niekoniecznie są optymistyczne.

czwartek, 10 października 2013

S.J. Watson - "Before I go to sleep"

Christine cierpi na zaburzenia pamięci. Codziennie rano budzi się, nie wiedząc gdzie się znajduje, kim jest ona sama i facet, który śpi obok. Codziennie przeżywa szok, widząc w łazienkowym lustrze nie młodą dziewczynę, a czterdziestosiedmioletnią kobietę.Codziennie na nowo poznaje swoją historię. I pamięta ją tylko, dopóki nie zaśnie.
Za radą życzliwego  lekarza zaczyna prowadzić dziennik. Dzięki swoim notatkom odkrywa, że na tym smutnym acz spokojnym obrazku, którym stało się jej życie, są jakieś rysy. Że dzieje się coś bardzo złego.

Ta książka mnie pożarła a ja pożarłam ją. Zaczęłam czytać dziś, późnym rankiem, wybrałam na chybił trafił z długiej (i ciągle rosnącej) listy Do Przeczytania.
Nie do końca pamiętam jak minął ten dzień. Robiłam co musiałam, ale wzrok od Kindla odrywałam tylko w przypadku najwyższej potrzeby. Gotowałam, sprzątałam, fejsbukowałam i odprowadzałam dzieci, czytając. Odłożyłam lekturę chyba tylko na czas polowania na wszy na Zuzinej głowie (tak, znowu wszy, zaczynam sie przyzwyczajać). Za każdym razem, kiedy musiałam rozstać się na chwilę z czytnikiem, byłam nieobecna duchem, powieść wzywała mnie wielkim głosem i nie bardzo wiedziałam co się wokół mnie działo. Jeszcze chwileczkę, tylko pięć minut, tylko jedna strona... MUSZĘ wiedzieć co było dalej... Czytałam z sercem w przełyku, ze łzami w oczach, z drżącymi rękami, autentycznie przejęta i wystraszona losem głównej bohaterki. Kiedy dzieci poszły spać i mogłam wreszcie na spokojnie połknąć ostatnie strony, byłam tak zaabsorbowana, że ledwie pamiętałam, żeby oddychać. Świat nieco się rozmył, zatracił kontury i zdecydowanie stracił na znaczeniu. Rzeczywistość jest przereklamowana.
W połowie książki wydawało mi się, że wiem, o co chodzi, rozwiązałam zagadkę, to było przecież takie oczywiste. A guzik. Nic nie wiedziałam do samego końca i tak powinno być. Mistrzostwo.

To smutna powieść. Smutna i chwilami straszna. Ale przy tym znakomita, wciągająca, przejmująca i niemożliwa do odłożenia. W tej chwili cierpię na bardzo satysfakcjonujący przypadek Książkowego Kaca. Jestem roztrzęsiona i zagubiona.
Jeśli istnieje raj, to IMO składa się z wygodnego fotela, gorącej i mocnej herbaty oraz nielimitowanego dostępu do takich właśnie opowieści...

środa, 9 października 2013

poniedziałek, 7 października 2013

Ania powiedziała

Natura wyposażyła moje dziewczynki w proste włosy, jak mnie. Szkoda, bo cóż jest piękniejszego od loczków? Ironia polega na tym, że i mój Mąż i Syn mają piękne blond loki (w przypadku Męża ścięte na zero, bo już nieco przerzedzone ;) )
Kobiety z prostymi włosami kręcą sobie loki. Kobiety z kręconymi - prostują. Tak już jest na tym świecie i nie ma co z tym walczyć.
Ania zażyczyła sobie, żeby zapleść jej na noc mokre włosy w warkoczyki. Bo tak robi mama koleżanki. Żeby były loki.
Wieczorem umyłam, rozczesałam, zaplotłam. Rano rozczesałam, zrobiłam kucyki.
Młoda pobiegła się obejrzeć w lustrze, aż westchnęła z zachwytu.
"Mamo, patrz, moje włosy są LOKANE!"

Są mało lokane, ale zawsze to coś... Obawiam się, że przy dwóch panienkach trzeba będzie kupić elektryczną lokówkę, albo udoskonalić technikę kręcenia loków prostownicą (co teoretycznie potrafię, cały czas próbuję, ale prawie nigdy mi nie wychodzi).