sobota, 19 maja 2012

Rozważania znad deski do prasowania


Są momenty, kiedy przypominam sobie, jak proste było Życie Przed Dziećmi. Kiedy miałam ochotę spać - spałam. Kiedy miałam chęć wyjść - wychodziłam. Mogłam czytać o dowolnych porach. Mogłam gotować dowolnie skomplikowane i czasochłonne potrawy bez trzęsionki, że zaraz będę musiała lecieć uspokoić wrzeszczące dziecko a w międzyczasie coś mi się rozleje, wykipi albo przypali. Mogliśmy zaprosić gości na brydża z noclegiem. Dywany były wolne od zaskorupiałej ciastoliny a ściany od flamastrowych obrazków. Sprzątnięcie łazienki zajmowało godzinę a nie cztery i nie stanowiło przedsięwzięcia logistycznego, wymagającego planowania dwa dni naprzód. I była CISZA.
Ach, to se ne wrati...

Najmłodszy się pomalutku usamodzielnia, dzięki czemu błyska mi czasem jutrzenka wolności. Kilka stron książki, dwa kilo jabłek na szarlotkę, obranych jednym ciągiem, bez wybiegania w panice z kuchni. Ubrania wyprasowane staranniej, bo bez nerwów i pośpiechu. Swoją drogą to smutne - jak bardzo trzeba się zdegenerować, żeby prasowanie zaliczyć do spektrum wolności? Ale kiedy jesteś zakładnikiem małego wyjca, nawet to, co w Czasach Sprzed Dzieci było przykrym obowiązkiem, zaczyna wyglądać nieodparcie atrakcyjnie. Czasem przepychamy się z Małżonkiem o to, kto zajmie się pracami domowymi a kto potomstwem. Czy muszę wyjaśniać, która z tych opcji jest bardziej pożądana? ;)

Trzeba by pomyśleć o jakiejś pracy...

Jestem z wykształcenia italianistką, co oznacza, że mogłabym zarabiać na życie między innymi robiąc tłumaczenia. Poza tym, do pewnego stopnia władam także mową Szekspira, że się tak elegancko wyrażę. Kto wie, może w tej chwili nawet lepiej niż włoszczyzną.
Jestem z dziećmi od 6 lat, a od co najmniej czterech systematycznie wysłuchuję dobrych rad na przemian z uszczypliwymi uwagami, na temat rozpoczęcia pracy zarobkowej. "Przecież możesz tłumaczyć!" świdruje mi w głowie bez przerwy. Tak, dzięki za radę. Tylko wiecie, jest jeden mały szkopuł. A w zasadzie trzy. Małe, ruchliwe i bardzo głośne.
Mogę pracować w hałasie. Mogę pracować w nerwach i pod presją czasu. Mogę pracować przy dzwoniących telefonach, grającym radiu, rozmowach, podkurwionym szefie. Ale nie mogę i nie sądzę, żebym kiedykolwiek mogła, pracować przy dzieciach. W obecności bachorów włącza mi się tryb "mama", który kompletnie uniemożliwia skupienie na czymkolwiek. A kiedy dzieci widzą, że usiłuję się na czymś skupić, potrajają wysiłki, żeby mi w tym przeszkodzić. Wzbudza to we mnie czystą i nieskrępowaną chęć mordu.

Kilkakrotnie próbowałam zabrać się za tłumaczenia, które podrzucali mi znajomi. Za każdym razem dochodziłam do tego samego wniosku - nigdy, przenigdy więcej. Przełożenie strony A4 z polskiego na włoski, które normalnie zajęłoby mi maksymalnie pół godziny, męczyłam przez dwa dni, sfrustrowana, potwornie wściekła na przeszkadzające potomstwo, rozkojarzona i kompletnie zdekoncentrowana. Owszem, dzieci idą spać, ale ja też muszę spać, zwłaszcza, że w nocy czeka mnie kilka do kilkunastu pobudek. Owszem, mogę zarwać jedną noc, ale uczynić z tego regułę - nie. Za nic. Padłabym po pierwszym tygodniu.
Dochodzę do pesymistycznego wniosku, że etat przy dzieciach wysysa ze mnie czasochęć do pracy.
Nie wiem jak to robią inne matki. Wiem, że niektórym się udaje. Mnie chyba brak odpowiedniej konstrukcji psychicznej. Albo niani.

Żeby nie było całkiem pesymistycznie w ten weekend ;) : Piosenka o zachęcającym ;) tytule "Toe jam" :P



czwartek, 17 maja 2012

...

Nie wiem czy takiej starszej pani jak ja wypada jeszcze pochlipywać przy smutnych piosenkach, ale co tam...




środa, 16 maja 2012

Specjalista

Młody zdradza wyraźny pociąg do kabli i wtyczek. Jego Mekką jest przestrzeń pod naszym biurkiem, obfitująca w przewody, przedłużacze, zasilacze i temuż podobnież. Wpełza tam i szarpie za co się da, jest natychmiast wyciągany, ale zaraz leci ponownie w to samo miejsce.


 Kiedy mamunia jest zbyt leniwa, żeby ruszyć cztery litery i zabrać dziecko na spacer, Mat wypasany jest na balkonie, co szalenie mu się podoba. Zrzuca zabawki sąsiadce z dołu do ogródka.  Ciekawa jestem, kiedy skończy się jej cierpliwość.


Nauczył się otwierać szuflady. Kiedy tylko zawędruje do pokoju dziewczynek, jak po sznurku idzie do szuflady z rajstopami i bardzo dokładnie ją patroszy.


Najlepsza wiadomość na koniec - prezes wstał :)  Oczywiście nic z tego nie wynika, oprócz obolałego zadka (na którym systematycznie ląduje) i ciężkiej frustracji ;) Ale zawsze to jakieś osiągnięcie :)


poniedziałek, 14 maja 2012

Słuszny kierunek


W każdej wolnej chwili znikam ze świata żywych, chowając się w powieści Zafona "Cień wiatru". Istna kopalnia diamentów, właśnie natrafiłam na mądrość: "Miłość jest jak wędlina: jest salami i jest mortadela". ;) Oj, prawda.
Ale nie o tym chciałam.
Średnia, nie bacząc na fakt, że matka, zagłębiona w lekturze, ma na czole wypisane "nie zbliżać się", zażądała soczku, takiego czerwonego, i to już, natychmiast. Westchnęłam z rezygnacją, w myślach posłałam soczystą wiązankę złośliwemu losowi i już się zbierałam do wstawania, kiedy nagle z kuchni dobiegł mnie kojący głos Najstarszej: "Mamusiu, ja jej naleję, nie przejmuj się, CZYTAJ SOBIE!" :))
EPIC WIN.

Problem soczku został rozwiązany, ale nie miejcie złudzeń, Drodzy Czytelnicy, jako i ja ich nie mam - chwilę potem pojawił się szereg innych problemów, wymagających mojego rozstania z dobrą literaturą. Jednak, cytując wieszcza Młynarskiego, "Nic, że droga wyboista, ważne, że kierunek słuszny!" ;) Dzieci rosną, w takich momentach przyszłość rysuje się świetlanie :)


niedziela, 13 maja 2012

Raz na ludowo

Dziś, w pobliskim centrum handlowym, mieli "Weekend z The Avengers". Małżonek zabrał dziewczynki, żeby zażyły trochę ludowej rozrywki i zobaczyły Spidermana z bliska ;)

Wystawił je do konkursu tanecznego ;)


Potem wspinały się na pajęczynę i na czas ściągały zawieszone tam wstążeczki:



Obowiązkowe foty :)


Spiderman był full profeska, jak prawdziwy :P Avengersi mówili amerykańską angielszczyzną, co dodawało im wiarygodności :P



Nie wiem kto to, ale Małżonek utrzymuje, że Thor :))) Ja się nie znam ;) Fajne wdzianko :P


Ekipa w pełnym składzie (tylko zastanawiam się czemu nie ma tego zielonego pakowańca, Hulka czy jak mu tam...):



Zuzia ewidentnie rozumiała z tego wszystkiego więcej niż Ania, ale Ania też nieźle się bawiła ;)


Obie wróciły nafaszerowane po uszy słodyczami i w świetnych humorach :)