sobota, 15 grudnia 2012

Zaraza

Małżonek znowu szykuje się do wyjazdu, więc oczywiste było, że coś się stanie. I stało się. Kluś dostał ospy wietrznej. Nie wiem skąd i jak i czemu. Ot, bum i już.
W ciągu kilku godzin pokrył się swędzącą wysypką. Nawet na powiekach. Drapie się, płacze, nie może spać. Jest rozkapryszony i marudny (nie ma się czemu dziwić). Nie schodzi mi z rąk, ale nawet na rękach płacze niemal cały czas...
Czeka nas kilka(naście) trudnych dni. Jeszcze nie wiem jak zorganizować odprowadzanie dziewczynek (nie chcę ich trzymać w domu, zwariuję z nimi wszystkimi na raz :/). Na pomoc rodziny niespecjalnie mogę liczyć, tydzień zapowiada się upojnie :/.



Coś czuję, że Kluś i ja solidarnie i solidnie naruszymy zapasy hydroksyzyny.

Skrzydełka mi opadły.

środa, 12 grudnia 2012

Terapia szydełkiem - czapka z pomponami

Zakupiony za psie pieniądze na Allegro motek błękitnej wełny łypał na mnie z koszyka i puszył się zachęcająco. Jak wiadomo, dziergactwo ma wymiar terapeutyczny, a, że nerwów do kojenia ci u mnie dostatek, zabrałam się za przetwarzanie go na zimową czapkę.

Ostatnio na ulicy widzę coraz więcej czapek z dwoma pomponami, więc też sobie zrobiłam taką ;) Niestety, błękitu starczyło mi li i jedynie na czapkę właściwą, na dodatki nie zostało nic, więc bąbelki są z białego moheru.
Następnie, żeby uzasadnić kolor bąbelków, odbiegający od koloru całości, wyhaftowałam tymże samym moherkiem gwiazdki.

Jest, khem khem, niezwykle słodziasto ;)


Ale całkiem mi się podoba ;) Ludziska na ulicy będą się gapić, ale co mi tam, przywykłam ;)


Zapasy

Ze wszystkiego jest pożytek.

Każdą urazę, żal, odrzucenie, złość, butelkuję szczelnie, opatruję etykietką i odstawiam na półkę w emocjonalnej spiżarni. Potem, w sytuacji kryzysowej, wystarczy tylko sięgnąć i już można cieszyć się dopływem czystej, negatywnej energii.

A kiedy zgromadzę za dużo zapasów i ilość gówna przekroczy masę krytyczną, wszystko skończy się wielkim "BUM!".


wtorek, 11 grudnia 2012

Chcę tam być

Zima bez niemowlęcia na stanie okazała się nie taka straszna :) Patrzę za okno i czuję jak wraca mi miłość do śniegu, mrozu, puchowych kurtek i ciepłych butów :) W czasie porannego spaceru do przedszkola Średnia dziczy na śniegu jak pijany zając, Kluś śpiewa w wózku, opędzając się od mokrych płatków, lecących mu na buzię (synek zdecydowanie moich lodowatych sympatii nie podziela ;) a ja cieszę się rześkim powietrzem i tym jedynym w swoim rodzaju zimowym spokojem.

Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby spędzić kilka dni na mroźnych wakacjach... Marzy mi się pobyt w lodowym hotelu :P Takim jak ten w Finlandii, w pobliżu Alty:




Kto wie, może jak dzieci podrosną ;) Mam dużo czasu, żeby przekonać mojego ciepłolubnego małżonka ;)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Teletubiś i śnieg

Nadeszła wiekopomna chwila - Matju po raz pierwszy w życiu został wypuszczony z wózka na spacerze. Tak wiem, to straszne ;), ale jakoś tak się złożyło, że kiedy nauczył się porządnie chodzić to już było zimno, a on nie miał butów i  nie było jak kupić; albo się spieszyłam kiedy wychodziliśmy, albo on był chory i nie wychodziliśmy, a głównie po prostu nie miałam siły szarpać się z dzieckiem, które notorycznie chce wędrować nie w tę stronę, w którą powinno i co chwila się przewraca. Przerobiłam to z dziewczynkami i wspominam z przerażeniem, więc Mateuszowe upodobanie do wózka jest mi bardzo na rękę.

Odprowadziliśmy dziś Anię do przedszkola, następnie wypuściłam Młodego przed przedszkolem, żeby się powypasał na śniegu.
Podobało mu się, ale szału nie było, co widać na poniższym filmiku ;)

Tuptał sobie i gadał, patrzył na śmieciarę, która robiła hałas gdzieś za moimi plecami. Potem bez problemu i protestów dał się wpakować do wózka i odtransportować do domu. Cudo, nie dziecko. 


niedziela, 9 grudnia 2012

Gusta i guściki

Chory Matju marudzi, jęczy i wyje. Najlepiej się czuje w nosidle na maminych plecach, pod warunkiem, że mama się energicznie przemieszcza. Na takie okazje zostawiam więc czynności domowe w stylu składania prania i roznoszenia go do szaf. Z wielkiego stosu ubrań skłębionych na kanapie wyciągam po jednej sztuce i zanoszę tam, gdzie trzeba. Trochę głupio się czuję, galopując przez całe (spore) mieszkanie z jedną parą majtek, ale pocieszam się tym, że przynajmniej dziecku jest dobrze.

Taką akcję mieliśmy właśnie dzisiaj - marudzący Kluś, zainstalowany w podaegi na moich plecach uspokoił się momentalnie i tak sobie tuptaliśmy tam i z powrotem, dopóki Młody nie spostrzegł w MTV poniższego teledysku Nicki Minaj... Zaczął piszczeć, wyrywać się i wyciągać ręce do telewizora. Wylogowałam go więc z nosidła i umieściłam przed odbiornikiem, gdzie zamarł, od czasu do czasu jedynie przytupując i podśpiewując (co w jego wykonaniu brzmi mniej więcej tak: "ijaijaijaaaaa ijaaaa ijaijaijaaaa"). Innymi słowy - dziecka nie było.



Doprawdy nie wiem co on widzi w Nicki Minaj... Być może, jak zasugerowała koleżanka na fejsie, sympatia wynika z faktu, że ona wygląda jak postać z kreskówki ;)
Ale mam na ten temat swoją teorię - po prostu Matju, jak każdy facet, ma wewnętrzną potrzebę gapienia się na gołe tyłki ;)