czwartek, 20 czerwca 2013

Zwierzątka domowe

Zeszły tydzień miał być spokojny. Nic nie przygotowało mnie na mini apokalipsę. A było tak...

Po weekendzie spędzonym ze znudzonymi dziećmi w domu, w poniedziałkowy ranek wypchnęłam 2/3 potomstwa do placówek a nastepnie, lekko i radośnie, udałam się z Matju na zakupy.
Stałam właśnie w Carrefourze na dziale warzywnym, rozwiazując problem niesłychanej wagi (czy kupić zwykłe pomidory - 6 zł/kg, czy moje ulubione malinowe - 12 zł/kg), kiedy zadzwonił telefon.

- Halo?
- Dzień dobry, czy rozmawiam z mamą Zuzi?
- Tak, to ja, o co chodzi?
- Mówi pielęgniarka szkolna...

W tym momencie ugieły się pode mną kolana. Wyobraźnia strzeliła jak korek od szampana - Zu miała wypadek! Atak! Coś sobie złamała! Pogotowie! Szpital! OMATKOOO!
Wzięłam głęboki oddech.

- Tak, co się stało?
- Sprawdzałam dziś czystośc głów u dzieci i u Zuzi znalazłam WSZY.

Koszyk z kilogramem szklarniowych ogórków i pudełkiem jajek wypadł mi z ręki.

- WSZY? Omójboże. Jak to? Rano ją czesałam i nic nie zauważyłam...
- Wie pani, to się zdarza, mamy teraz sporo przypadków wszawicy w szkole.

Otrząsnęłam się z szoku, ustaliłam z pielęgniarką dalsze postępowanie i pognałam co prędzej do apteki, po środek na wszy (kurde, jaki obciach). Wzięłam OSTATNI szampon, który mieli na składzie. Podobno środki odwszawiające schodzą ostatnio w okolicy jak świeże bułeczki.
Pobiegłam do drugiej apteki, po jeszcze jeden szampon, tak na wszelki wypadek.
Mateo zrobił się śpiący. Wróciłam do domu, położyłam go do łóżka i zaczęłam myśleć.
Na początek sprawdziłam pościel. Na zuzinej poduszce siedział spasiony robal. O JEZU.
Posciel do prania. Koce. Pluszaki do prania. Ubrania, czapki, kapelusze. Wysterylizować szczotki, gumki, opaski, spinki. Odkurzyć.
Zadzwonił telefon. Wychowawczyni Zu prosi, żeby ją zabrać do domu. Co mam robić? Mateusz śpi, nie mogę go obudzić bo do wieczora wykończy mnie wrzaskiem a czeka mnie tyle roboty, że na samą myśl robi mi się słabo.
Pobiegłam do sąsiadki na górę i ubłagałam, zeby popilnowała śpiącego młodego a sama popędziłam do szkoły.
Przyprowadziłam dziecko, wsadziłam do wanny, potraktowałam szamponem. Potem gwóźdź programu - czesanie. Specjalny gesty grzebień, teoretycznie powinien sobie poradzić ze wszystkim, ale w praktyce trzeba przeglądać włosy kosmyk po kosmyku i wybierać zwierzynę ręcznie... Koszmarna robota, dziecko znudzone się wierci, jęczy, marudzi. Obudził się Matju i wyje, nie moge sie nim zająć bo muszę wyczesać Zuzi włosy póki są mokre. Wrzask z dwóch gardeł. Jeszcze kolejne pranie, stos rzeczy do sterylizacji zalega na podłodze w łazience. Muszę ugotować obiad. Ręce mi się trzęsą. dzieci się drą. Mąż, oczywiście, na wyjeździe, takie rzeczy zawsze się dzieją, kiedy go nie ma.
Mrozi mnie kolejna myśl - Ania. Pewnie też złapała zwierzątka.
Boże, pomóż, bo sama nie dam rady.
Pranie, sprzątanie, pranie, czesanie, mycie głowy, czesanie, pranie, prasowanie, pranie. Mateusz drze japę, rozrzuca wszystko, awanturuje się i doprowadza mnie do płaczu.
Po południu odbieram Anię z przedszkola. Sprawdzam włosy. No tak. Do jasnej cholery.
Mycie, czesanie.
Stos rzeczy do prania nie maleje. Pralka rzęzi. Suszarka ciągnie ostatkiem sił. Już nie mam gdzie wieszać mokrych ubrań.
Dzieci w domu, z zakazem wychodzenia na dwór. Stabilizuje się plan dnia - dwa razy dziennie mycie głowy i wyczesywanie. W międzyczasie pranie, prasowanie, gotowanie, odkurzanie, mycie podłogi plus normalne obowiązki służącej. Mateusz nie daje mi żyć. Jestem wykończona i zupełnie, zupełnie sama.
Któregoś wieczoru zasypiam na podłodze łazienki, wyciągając z pralki kolejny ładunek pościeli.

Pod koniec tygodnia sytuacja jest z grubsza opanowana. Sterta brudów nie sięga już powyżej kolan, obecności insektów nie stwierdzam. Ale nadal jestem półprzytomna ze zmęczenia.

I tak mi zostało do dziś. Wewnętrznie oklapłam, ciągła, nieustająca, natarczywa obecność dzieci plus ogrom fizycznej pracy dobiły mnie kompletnie. Przez tydzień nie odpaliłam komputera bo zwyczajnie, nie miałam siły. Z wyczerpania zaczęły mnie męczyć stany lękowe, bałam się wyjść nawet za róg do sklepu.
Mateo mnie wykańcza.
Marzę o odpoczynku.