sobota, 22 września 2012

Misja niemożebnaja

Weszłam do łazienki i rozejrzałam się z niesmakiem. Zapaskudzone lustro, szklana półka cała w plamach, wanna zmieniła kolor z białego na brunatny, na sedes spuśćmy zasłonę miłosierdzia... Podsumowując: trzeba posprzątać. Misja na popołudnie - odskrobać łazienkę. Zakładam rękawiczki i...
Do mojej nogi przyczepia się wrzeszczący Matju. Daję mu do zabawy szczoteczkę do zębów i zaczynam zdejmować butelki z kosmetykami z wanny. Ustawiam je w jednym miejscu. Matju porzuca szczoteczkę i zaczyna grzebać w szamponach i żelach pod prysznic. Otwiera jedną z butelek i wylewa zawartość na siebie i podłogę. Wzdycham. Przebieram dziecko, ścieram lepką kałużę i wracam do oprawiania wanny.
Spryskuję płynem do czyszczenia. Zapach wierci w nosie. Matju jest zaintrygowany. Wsadza łapsko do wanny, przejeżdża po spryskanej powierzchni i wkłada do buzi. Mniam. Chyba mu smakuje, bo próbuje to zrobić jeszcze raz. Biorę go pod pachy, myję łapki i wystawiam za drzwi. Ryk i bębnienie pięściami, bo jakże to tak... Wpuszczam go. Zabieram się do szorowania. Matju otwiera którąś szufladę i wyrzuca zawartość. Chce podejść do mnie, potyka się, ryk. Uspokajam go, wracam do czyszczenia. Spłukuję wannę prysznicem. Matju atakuje znienacka i wsadza ręce pod prysznic. Cały mokry. Wzdycham. Przebieram go. Spłukuję dalej. Matju bierze jeden z szamponów, otwiera klapę sedesu i wrzuca szampon do środka.
Wyjmuję. Ryk. Ustawiam kosmetyki z powrotem na miejscu, poza jego zasięgiem. Ryk.
Spryskuję lustro. Wyciągam rolkę papierowych ręczników. Matju wyciąga ręce. Daj mama! Nie daję. Ryk. Uspokajam go, zabieram się za lustro. Matju łapie ręczniki, rozwija rolkę  i drze część na kawałki. Wzdycham. Zabieram mu to co zostało. Ryk. Uprzątam strzępki papieru i wrzucam do kosza. Błąd. To zwróciło jego uwagę na kosz. Zaczyna w nim grzebać, wyciąga zużytego pampersa i żuje. Zabieram. Ryk. W furii łapie za kosz i wyrzuca zawartość na podłogę. Zbieram śmierdzące pieluchy i inne apetyczne rzeczy. Zawiązuję worek i idę po nowy do kuchni. W tym czasie Matju robi dziurę w worku i zawartość znowu ląduje na podłodze. Zbieram. Matju ryczy. Uspokajam go i wracam do lustra. Zrobione, alleluja. Coś co zajęłoby mi normalnie max piętnaście minut, teraz zabrało czterdzieści.
Idźmy dalej. Zdejmuję rzeczy z umywalki. Matju łapie mydło i gryzie. Zabieram. Ryk. Czyszczę umywalkę, w tym czasie Matju wyłącza pralkę. Odsuwam go, resetuję program. Odwracam się, Matju wyłącza pralkę ponownie. Litości. Odsuwam go, resetuję. Ryk.
Uspokajam, wracam do sprzątania. Cisza... Podejrzane. Odwracam się, Mat siedzi na kupie proszku do prania. Skąd on go wziął?! Zabieram dziecko, otrzepuję, odsuwam na bok. Ryk. Przynieść odkurzacz, posprzątać proszek. Mat wyrzuca na podłogę zawartość kosza z brudnymi ubraniami. Wzdycham. Wkładam ubrania na miejsce. Ryk.
Dalszych przejść oszczędzę Szanownym Czytelnikom. Dość powiedzieć, że istnieje ważki powód, dla którego moja łazienka/kuchnia/cokolwiek nie jest sprzątana częściej.
Czuję się jakbym przerzuciła tonę węgla. No co ja robię cały dzień, co?






Czemu dzieci płaczą

Wiadomo czemu płaczą niemowlęta - bo nie umieją mówić. Ale co z dzieckiem, dajmy na to, czteroletnim, które mówić umie a wyje jak upiór? Co powoduje taką reakcję?
Na przykład:
- rajstopki są zielone a ja chciałam niebieskie!
- nie chcę zamykać szafy, ty zamknij!
- ja chciałam nacisnąć guzik w windzie!
- Ja chciałam podać ci łyżkę, a wzięłaś sama, połóż i ja ci podam jeszcze raz!
- daj mi zgasić światło!
- nie chcę być cicho, chcę być głośno!
- ja chciałam być pierwsza w drzwiach, chcę wyjść i wejść jeszcze raz!
- ja chciałam to powiedzieć! Zapytaj jeszcze raz!
- nie chcę tej kanapki, spod dżemiku widać chlebek!

Po każdym z powyższych zdań następuje przeciągłe, rozdzierające, wiercące w mózgu "uaaauaaaauaaaaa" i potok łez.

I tak cały dzień.

Ludzie się dziwili, że posyłałam Anię do przedszkola całe wakacje. Gdyby posiedzieli z nią w domu kilka godzin, przestaliby się dziwić. To jest autentycznie, boleśnie, niezaprzeczalnie NIE DO ZNIESIENIA.

Małżonek wybył do Kraju Kwitnącej Wiśni. Przede mną dwa weekendy sam na sam z potforami. Wyznam, że dziś już odliczam godziny do wieczora, a kiełkujący w tyle głowy ból nie podnosi bynajmniej mojej dziecioodporności.


piątek, 21 września 2012

Matka też człowiek

Ranek. Za oknem ciemno. Mateo od dawna nie śpi, niecierpliwie łazi po mnie i gulgocze coś w swoim języku. Szczypie. Gryzie w ucho. Litości, ja chcę spać. Nic z tego... Trzeba wywlec zewłok z łóżka i rozpocząć ten nowy, piękny dzień.
Dziewczynki też już na nogach. Dzięki Bogu za Cartoon Network.
Kiedy tylko mnie widzą, obłażą mnie jak stado makaków. Mamo, a zrób mi na śniadanie kanapkę z chałką i miodem. Albo nie, ja mogę zmienić zdanie, to ja chcę serek. Albo się zastanowię. Mamo, a gdzie jest mój miś? Poszukaj mojego misia. A ja chcę założyć spódniczkę. Ale nie tę, ta ma guziczki, one są brzydkie. Chcę bez guziczków. Nie założę tych rajstop, chcę inne. Daj mi soczek. Nie w tym kubeczku, chcę w tym zielonym. I rurkę mi daj. Nie wypiję bez rurki. Daj mi do szkoły batonik. Nie ma batonika? Eeeeeeeeee, ja chcę batonik, daj mi! Chcę!
Mikroskopijny, poranny zapas cierpliwości bardzo szybko się wyczerpuje. Dzieci, dajcież mi się za przeproszeniem wysikać w spokoju!!!! Boli mnie głowa, muszę się napić herbaty. Jestem głodna. Muszę się ubrać. Muszę zebrać myśli. Muszę się uczesać. O prysznicu nie ma co marzyć, ale chociaż twarz bym umyła...
Hałas narasta. Mamo, ona mnie szczypie! Ale ona mnie uszczypnęła pierwsza! Matju piszczy. Mamo, czy różowy pasuje do brązowego? A zrób mi warkoczyki! Ja też chcę warkoczyki! Albo nie, zrób mi kucyki. Trzy!
Bum. Cierpliwość szlag trafił. Ostatkiem sił powstrzymuję się przed pogonieniem towarzystwa na cztery wiatry. Powoli odwracam się i nie reagując na krzyki, kieruję się w stronę kuchni. Wstawiam wodę na herbatę. Konsekwentnie ignoruję wszystkie żądania. Szybko robię kanapkę, siadam, jem. Pociągam łyk earl greya i czuję jak pomalutku wsącza się we mnie życie. Ubieram się. Jeszcze łyk herbaty. Trzy głębokie wdechy. Dokładnie osiem minut zajęło mi przejście ze stanu "zombie" do trybu operacyjnego. Jestem innym człowiekiem. Nie pozwolę sobie dać się zadeptać małym stópkom.
Dobra, dawajcie mi tu ten dzień. Dam radę.


środa, 19 września 2012

Prawie idealnie

Jęczący Klusiński w objęciach Babci.
Panienki zajęte zabawą.
Na ekranie kurs programowania dla początkujących ;)
W szklance czerwone wino.
W słuchawkach:



Wszechświat mnie ostatnio pogłaskał ;)



Zoologia

Zuzia z Babcią grają w "Zagadki Smoka Obiboka".

Babcia czyta zagadkę: Trzeba ją wydoić by apetyt na mleko zaspokoić.
Zuzia: BYK????

:P
Nie mogłam się oprzeć skojarzeniu z TYM AMBITNYM UTWOREM. ;)

wtorek, 18 września 2012

Etap


Już trzeci raz przechodzimy ten etap. Tym razem w miarę spokojnie, choć z lekkim zniecierpliwieniem.
Nic nie jest bezpieczne. Małe łapki sięgają coraz wyżej.
Nie wiem już gdzie mam upychać rzeczy z biurka. Brakuje miejsca na książki. Drżę o moje ukochane elektroniczne gadżety.
Zafascynowana, obserwuję normalnych ludzi (czyli nieposiadających małych dzieci albo zgoła żadnych dzieci), jak beztrosko stawiają szklanki z herbatą na krawędzi stołu, książki na dolnych półkach, komputer na podłodze.
To musi być bardzo przyjemne, móc kłaść swoje rzeczy tam, gdzie się chce. Prawie tak przyjemne jak spanie, kiedy ma się ochotę. Tak mi się wydaje. Bo nie wiem. Zapomniałam :)

poniedziałek, 17 września 2012

Oto dlaczego...

... nie opalam się topless.


:)

Wczoraj włosy zostały wyrównane, umyte...



A dziś wyglądamy tak:



Na szczęście moje dziecko jest śliczne, najpiękniejsze na świecie, więc nawet szalona grzywka nie popsuje jej wizerunku ;)

niedziela, 16 września 2012

Salon fryzjerski u jasnej cholery


Niedziela. Odliczam godziny do końca weekendu. Mateo śpi. Dziewczynki bawią się w swoim pokoju.
Nagle przychodzi do nas Ania. Coś bierze i wychodzi.
Zaraz, chwileczkę... Córko, pokaż no się...
KTO DO JASNEJ CHOLERY CI TO ZROBIŁ?!?!?!
Zuzia miała taki pomysł... Nożyczkami...
Zuza! Chodź tutaj! Coś ty zrobiła!
Ale Ania się zgodziła!

Opadły mi ręce.


Zuzia obcięła Ani grzywkę. 
Przysięgam, nie mam siły. Gdzie tutaj jest wyjście ewakuacyjne??