czwartek, 27 sierpnia 2009

Home, sweet home..

We wtorek po południu wróciliśmy z wakacji. Po dwóch tygodniach spędzonych w jednym pokoju z mikroskopijną łazienką zachwyciłam się hektarami mojego pieknego, jasnego mieszkania. Czule pogłaskałam pralkę, przesłałam buziaka zmywarce i komputerowi :)
Było fajnie.
Białogóra jak zwykle piękna, jedzenie pyszne, plaża czysta. Byłoby idealnie, gdyby nie... no właśnie, ciasnota. Masakra, zwłaszcza przy małych dzieciach, z których jedno w dzień śpi a drugnie niekoniecznie. Poza tym pokój był na drugim piętrze, nabiegaliśmy się po stromych schodach z Anią i tobołami.
Pokój fajny, ale w łazience hmmm... śmierdziało z rur :) I to tak, że nie dało się wytrzymać. nie wiem czemu, ale większość łazienek, z którymi miałam do czynienia na wakacjach tak właśnie woniała. Ciekawe czym to jest spowodowane, może jakaś specyficzna konstrukcja? Bo nie o czystość chodzi, szorowaliśmy i zalewaliśmy domestosem i nic.
Ponadto - Zuzia się popsuła i codziennie zasikiwała pościel. Czasem dwa razy: pobudka z płaczem w środku nocy w wielkiej kałuży, szybkie przebieranie i zmiana pościeli (przy zgaszonym świetle, żeby nie obudzić Ani; albo przy akompaniamencie wrzasku obudzonej Ani) następnie pobudka o 6 rano znowu w zasikanej pościeli. Wspomniałam, że nie miałam pralki? Wszystko prałam ręcznie, w misce. Uroczo, nie?
Drzemkę dzienną Ania odbywała w wózku, podczas spaceru (po zatrzymaniu wózka natychmiast się budziła). W domu nie mogła spać, bo szalała Zuzia. Zuzia nie mogła sama wyjść na podwórko bo jest za mała. Ja nie mogłam z nią wyjśc bo usypiałam Anię. Tata nie mógł z nią wyjśc bo... nie wiem. Nie mógł i już. Nie zliczę kilometrów, które nabiłam krążąc z wózkiem po Białogórze i okolicznych lasach.
Noce były tragiczne - Ania budziła się średnio 8 razy, Zuzia tak ze trzy. Obie płakały, czasem jednocześnie.
Zuzia podczas pierwszego pobytu na plaży wykąpała się z tatą w morzu. Niestety, zalała ją fala i Młoda, po ataku cięzkiej histerii, przestała się zbliżać do wody.
Ania natomiast zachwyciła się piaskiem. Jadła go, wcierała sobie we włosy, oczy, nos i uszy. Miała go pod pachami, między palcami i w pampersie. Czołgała się, przesiewała piasek przez palce i zaśmiewała się do rozpuku. Próbowała chodzić na dwóch nogach, padała twarzą w piach, wstawała, kichała, pluła i z uśmiechem walczyła dalej. Aż miło bylo popatrzeć.
Ogólnie pierwsze 10 dni pobytu - sielanka. Ale potem dało o sobie znać zmęczenie, niewyspanie, nadmiar ruchu :) I odliczaliśmy dni do końca.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej :)
Kiedy ktoś mnie pyta: "wypoczęłaś sobie?", parskam śmiechem i proszę, żeby się nie wyzłośliwiał ;)