czwartek, 28 lutego 2013

Stare ale zawsze na czasie :)


Z pozdrowieniami dla wszytkich mam domowych :D Głask głask :)

"Samo życie:
Mąż wrócił z pracy i zobaczył, jak trójka jego dzieci siedziała przed domem, ciągle ubrana w piżamy i bawiła się w błocie wśród pustych pudełek po chińszczyźnie, porozrzucanych po całym ogródku. Drzwi do auta żony były otwarte, podobnie jak drzwi wejściowe do domu i nie było najmniejszego śladu po psie. Mężczyzna wszedł do domu i zobaczył jeszcze większy bałagan. Lampa leżała przewrócona, a chodnik był zawinięty pod samą ścianę.
Na środku pokoju głośno grał telewizor na kanale z kreskówkami, a jadalnia była zarzucona zabawkami i różnymi częściami garderoby. W kuchni nie było lepiej: w zlewie stała góra naczyń, resztki śniadania były porozrzucane po stole, lodówka stała szeroko otwarta, psie jedzenie było wyrzucone na podłogę, stłuczona szklanka leżała pod stołem, a przy tylnych drzwiach była usypana kupka z piasku.
Mężczyzna szybko wbiegł na schody, depcząc przy okazji kolejne zabawki i kolejne ciuchy, ale nie zważał na to, tylko szukał swojej żony. Zaniepokoił się, że może jest chora, albo że stało się coś poważnego. Zobaczył, że spod drzwi do łazienki wypływa woda. Zajrzał do środka i zobaczył mokre ręczniki na podłodze, rozlane mydło i kolejne porozrzucane zabawki. Kilometry papieru toaletowego leżały porozwijane między tym wszystkim, a lustro i ściany były wymalowane pastą do zębów.
Przyspieszył kroku i wszedł do sypialni, gdzie znalazł swoją żonę, leżącą na łóżku w piżamie i czytającą książkę. Spojrzała na niego, uśmiechnęła się i zapytała jak mu minął dzień. Popatrzył na nią z niedowierzaniem i zapytał:
- Co tu się dzisiaj działo?
Uśmiechnęła się ponownie i odpowiedziała:
- Pamiętasz, kochanie, że codziennie jak wracasz z pracy do domu, to pytasz mnie, co ja do cholery dziś robiłam?
- Tak - odpowiedział z niechęcią.
- Więc dziś tego nie zrobiłam."

Ja też dziś tego nie zrobiłam i dobrze mi z tym :P



Niechciej

Nic mi się nie chce, nic mnie nie obchodzi. W każdej wolnej i półzajętej chwili wlepiam oczy w "True Blood" na laptopie. Muszę przyznać, że taki stan rzeczy mi odpowiada.


poniedziałek, 25 lutego 2013

Master of Disaster

Otóż właśnie zadzwoniła Teściowa... I okazuje się że nieprędko zechce gościć u siebie wnuki po raz kolejny. Mateusz dał taki popis swoich możliwości, że Babcia sprzątała mieszkanie po wczorajszej wizycie do 3 nad ranem. Złożyła mi wyrazy głebokiego współczucia.
I chyba trudno jej było uwierzyć, że nie rozpieszczam syna i nie pozwalam mu na wszystko. Że on po prostu TAK MA.
Tak ma, że wyrywa mi włosy do krwi, gryzie, rzuca okularami, rozwala wszystko, czego dopadnie, wchodzi wszędzie. Że nie dziala na niego żaden sposób, cywilizowany czy nie.
Oto na moich oczach pierdolnęła z hukiem ostatnia nadzieja na odrobinę spokoju. Już nie ma gdzie ich zabierać :) Dziewczynki jeszcze może, w ostateczności, zwłaszcza Zu, ale Matju broń Boże.

Cóż mogę rzec?
Fuck My Life.



Przepaść

Małżonek powrócił na łono rodziny po tygodniowej nieobecności. Wrócił w sobotę, a już w niedzielę, Wyrodna Żona postawila sprawę jasno - człowieku, zabierz te dzieci z domu, idźcie gdzieś... Albo dzwoń do Tworek i rezerwuj pokój bez klamek. Małżonek, acz zmęczony i dręczony jet lag'iem, nie protestował (zapewne mój wygląd zniechęcał do protestów). Po południu dzieci zostały na cztery godziny zabrane do Babci Eli. Babcia (czyli moja droga Teściowa), oprócz tego, że jest atrakcją sama w sobie, posiada dodatkowy atut w postaci Baldura - przynależnego do mojego szwagra, wielkiego kota rasy Maine Coon. Dzieci kochają go ganiać. Biedny sierściuch niedługo będzie potrzebował kociego psychiatry ;)
Tak oto zostałam sama w domu.
Przygodę z samotnością rozpoczęłam od sporządzenia wielkiej michy tiramisu. Nastepnie zasiadłam przed komputerem i oglądalam True Blood odcinek za odcinkiem, z krótkimi przerwami.

W pewnej chwili złapałam się na nasłuchiwaniu płaczu dziecka. I SŁYSZAŁAM. Już byłam gotowa zerwać się i lecieć, ale przypomniałam sobie, że przecież żadnego dziecka nie ma. To tylko nerwy.

Dawno zapomniałam jak to jest - móc robić, co chcę i nie oglądać się na boki.

Usiadłam z powrotem i naszła mnie po raz kolejny ta sama, niewesoła refleksja. Uswiadomiłam sobie, że moje życie jest dalekie od "normalności". Że od innych ludzi, szczególnie bezdzietnych, dzieli mnie PRZEPAŚĆ nie do pokonania. Bo jak ktoś nieuwiązany do dzieci może pojąć tę frustrację? Zmęczenie? Uziemienie? Nie da się opisać jak bardzo odczłowieczona się czuję - wystarczy wspomnieć, jak to kilka miesięcy temu złamałam palec u nogi i chodziłam ze złamanym dopóki sam się nie zrósł, bo NIE BYŁO JAK iść do lekarza, nie mówiąc o szpitalu i prześwietleniu. Prześwietlenie zrobiłam dopiero kilka tygodni po fakcie, i owszem, pokazało zrośnięte złamanie. I tyle. Bolalo, owszem, ale matka nie ma czasu na bóle. Dzieci mają gdzieś takie problemy.
Nie wiem, naprawde nie wiem, co byłoby, gdyby stało mi się coś poważnego, wymagającego natychmiastowej wizyty na przykład na pogotowiu.
Po prostu nie mam siły. Myśl o jakimkolwiek nadprogramowym wysiłku załamuje mnie kompletnie.






[edit] Z drugiej strony czytam sobie takie COŚ i zastanawiam się, czy naprawdę chcę być jak ci "normalni".