Mózg tonący w bagnie po jakimś czasie zaczyna wdrażać samoobronę. Ucieka mianowicie w wyobrażenia, fantazje absolutnie najwyższej klasy, szalony chemiczny taniec, który sprawia że czujesz się jak w niebie, lepiej niż na najlepszym haju. Nic nie jest niemożliwe, stoisz przy garach, smażąc kotlety i nawet nie musisz zamykać oczu, żeby widzieć swoje życie takim, jakie sobie wymarzyłaś. Mówisz do ludzi, których obok ciebie nie ma, zaśmiewasz się z dowcipów, które sama sobie opowiadasz, każdy drobiazg cieszy, masz MOC i zrobisz co zechcesz, a wszyscy padną do twych stóp. Świat jest twój, wszystko będzie dobrze.
Potem neuronalne baterie sie wyczerpują i następuje powrót do rzeczywistości. Dość szybki i brutalny. Miażdżąca świadomość, że to wszystko złuda, że nie masz najmniejszej szansy na spełnienie marzeń, że cokolwiek zrobisz nie ma nadziei, a tak naprawdę to nie zrobisz nic, bo jesteś zerem, niepotrzebnie zajmującym zbyt duży kawałek przestrzeni. Czujesz się jak nic niewarty śmieć i chcesz zniknąć, oszczędzić światu swojej żałosnej obecności. Wstyd ci za swoje rojenia. Nikt cię nie chce, nikt cię nie potrzebuje, nikt cię nie dostrzega, nikt nie zauważy jeśli znikniesz. Może oprócz dzieci, którym nie będzie miał kto usłużyć. Pogódź się z tym, kretynko, powtarzasz sobie.
I jeden stan i drugi nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Nie jest i nie będzie tak dobrze jak byś chciała, ani tak źle jak się obawiasz. Co z tego, kiedy neuroprzekaźniki wiedzą lepiej. Czym innym jest wiedzieć a czym innym czuć, a ten ból czujesz całą sobą.
I tak codziennie, czasem po kilka razy. W górę i w dół. Za każdym razem upadek jest coraz gorszy.
Najrozsądniej unikać snów na jawie, trzymać się realiów, nie gubić w myślach. Tak łatwo, tak przerażająco łatwo jest, rozważając, zrobić jeden krok za dużo i znaleźć się w Krainie Urojonego Szczęścia.
I tak trudno jest uczepić się tego co istnieje, widzieć i doceniać rzeczy takimi, jakie są, kiedy jesteś zamknięta tygodniami w czterech ścianach z wrzeszczącymi dziećmi i własną samotnością. A samotność akurat jest realna i namacalna, jak stos naczyń do umycia, brudny sedes i obolałe więzadła rozpychanej najmłodszym dzieckiem macicy.