piątek, 25 marca 2011

Ranne godziny

3.00, 4.00, 5.00. Godziny ranne.
Ciężko ranne, broczące wręcz ciszą i oczekiwaniem. Czas nie-ludzki, czas duchów, przywidzeń, marzeń, rojeń i lęków. Morfeusz objąć mnie nie chce więc leżę i czekam na... powiedzmy, że na dzień. Szczęśliwi ci, którym dany jest sen, zaprawdę powiadam wam.
Nad ranem wszystko wygląda inaczej, świat przyjmuje nowy kształt - supełki rzeczywistości puszczają i, jak diabeł z pudełka, wyskakują twory umysłu. Wyobraźnia zerwana z łańcucha produkuje wizje - niepożądane i zarazem pożądane bardziej niż da się opisać. Tajemnice radosne i bolesne. Chwalebnych nie jestem warta.
Nie żywię żadnych uczuć. Nie żywię, głodzę, tłukę bez litości a one są, trwają, szarpią się i zdechnąć nie chcą.
Zwijając się tak nadrannie jak uroczy motylek w gablocie przybity szpileczką, usiłuję znaleźć chociaż jedną rzecz w nadchodzącym dniu, na którą mogłabym z radością czekać.

Brak komentarzy: