sobota, 25 stycznia 2014

Majgull Axelsson - "Dom Augusty"

Ciężka powieść, ale bardzo satysfakcjonująca. Historia kobiet z jednej rodziny, ich uwikłania i błędów, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. I nieunikniona katastrofa, od której zaczyna się opowieść i na której się kończy.
Smutne, przerażające nawet, głęboko przejmujące.
Przy każdej książce Majgull A. zachwyca mnie chirurgiczna prezycja, z którą rozbiera swoich bohaterów na części pierwsze. Spokojnie, niemal beznamiętnie a z siłą kafara.
Nie wiem ile tracę, czytając w przekładzie, ale niespecjalnie mam inne opcje, nie sądzę, żebym w najbliższym czasie zdołała się nauczyć szwedzkiego w stopniu umozliwiającym swobodną lekturę ;)

Moje ulubione cytaty:

"Czy nie było raczej tak, że pocztówka dała jej to, czego najbardziej potrzebowała: przypomnienie, że w jej życiu istnieje taki pokój, do którego Lars nigdy nie będzie miał wstępu. Własny pokój.
Że przyjemnie jest mieć tajemnicę, wiedziała od dawna, ale nigdy wcześniej nie rozumiała, w jak dużym stopniu w tej przyjemności chodzi o władzę. Teraz to pojęła. Może i wyglądało na to, że tego lata jeszcze pokorniej znosi sarkastyczne uwagi Larsa, ale to tylko pozory. Na swój sposób rewanżowała mu się, mściła sie, uciekając spojrzeniem od jego wzroku, robiąc krok w tył, kiedy wyciągał do niej ramiona i zanurzając się we własnych myślach, gdy do niej mówił."

"Jego głos. Jej imię. Rozpuszcza się w niej niczym kropla krwi w szklance wody."

"No dobrze. Jak ma sie ubrać kobieta niemal sześćdziesięcioletnia na spotkanie z mężczyzną, który ją kiedyś porzucił? Gdzie znaleźć biżuterię, która będzie błyszczała tak oślepiająco, że zaćmi blaskiem jej poniżenie? Jak się uczesać, żeby ukryć swój ból, przesłonić poczucie beznadziei? Skąd wziąć ubranie, które ogrzeje ją teraz, kiedy nie tylko nie ma już w niej żaru, ale straciła też nadzieję, że żar może być w nim?"

"Radość jest matką smutku. Miłość matką nienawiści.
Na dnie czystej prawdy kulą się najbrudniejsze kłamstwa.
Wszystko zawiera w sobie swoje przeciwieństwo."

"Czasami Augusta zatrzymywała się w pół kroku na myśl, jak wiele ma do stracenia, i zamierała ze strachu. Niemożliwe, żeby komuś mogło być tak dobrze.
To się musi źle skończyć."

środa, 22 stycznia 2014

Apdejt

Akcja "uwolnij przestrzeń" nadal trwa w moim ciągle zagraconym domu, więc staram się unikać nabywania kolejnych zajmowaczy miejsca. Ten zakup, jednakowoż, został gruntownie przemyślany. 
Teraz nie wiem jak udało mi się przeżyć 36 lat bez podstawki pod książkę. Po co się tak męczyłam, tworząc konstrukcje z talerzy, szklanek i rozmaitych produktów spożywczych, by móc spokojnie poczytać przy śniadaniu (to jeszcze w czasach kiedy miałam możliwość czytania przy śniadaniu i skwapliwie z niej korzystałam).
Pół biedy, jeśli książka była zajechana, rozklapciana i splackowana, jak moja ukochana "Krystyna, córka Lavransa" na przykład. Taka książka grzecznie leży, tam gdzie pańcia zechce ją umieścić, uprzejmie daje się czytać, nie rusza się i nie próbuje stawiać oporu. Gorzej jeśli powieść jest gruba oraz dziewiczo sprasowana. Nie zliczę ile szklanek herbaty, slużących jako przytrzymajki, poleciało mi na takie oporne egzemplarze, które samowolnie decydowały, że właśnie teraz należy się zamknąć i już.

Kindel jest dużo prostszy/przyjemniejszy w obsłudze i, odkąd go mam, życie stało się lżejsze (tak, należę do tych bezdusznych, napędzanych elektroniką miłośników nowoczesności, którzy wolą ebooka od Prawdziwej Książki). Ale i Kindelkowi łatwiej stać w miejscu do tego stworzonym, już nie muszę opierać go o miskę i blokować jabłkami, co do tej pory było moim zwyczajem.


Ostatnio unikam internetu, bo całą energię pochłania mi użerka okołodziecięca. Ubieranie, rozbieranie, przyprowadzanie, odprowadzanie. Zamknięto jedną z dwóch ulic dojazdowych do naszego kombinatu. Na jedynej czynnej ulicy tworzą się upiorne korki. Znajoma, która zawozi Zu do szkoły razem ze swoim synem, musi wyjeżdżać dużo wcześniej, więc Zu zamiast o 7.25 musi czekać na nią o 7.05. Zerwanie półżywej ośmiolatki o 6 rano z łóżka i doprowadzenie jej do stanu nakarmionej i ubranej używalności jest, powiem wam, sporym wyczynem.

Swoją drogą, prawdą okazały się słowa doświadczonych rodziców, którymi pocieszali mnie jak płakałam z niewyspania - "poczekaj aż pójdzie do szkoły, z łóżka nie będziesz mogła ściągnąć". Potwierdzam.

Logistyka przedszkolna spadła na moje barki, bo mąż stoi w korkach i nie zdąża. Matju stawia czynny i donośny opór. Ania przebiera w odzieży i krzywi się kiedy skarpetki nie pasują do, za przeproszeniem, gaci (skąd jej się to wzięło, nie wiem, na pewno nie po mężu i nie po mnie). Wychodzenie do przedszkola zajmuje ze 2 godziny i masakruje moje struny głosowe.


Kiedy idziemy do przedszkola, bądź stamtąd wracamy, Matju chce CHODZIĆ. Chodziiiii! Mammaaaaaa! Nie ciem wózeeeek!  Wyrywa się, wije, wyje i robi ogólną manianę. Tak więc lecę po ulicy za żwawo pomykającym dzieckiem, ciągnąc za sobą wózek.
Kiedy wybieram się po nich BEZ wózka, Matju nagle nabiera ochoty na jazdę. Mamaaaa! Nie ciem chodziiiiii!!!! Wóziek! Ciem wóziek! Wózka nie ma, więc, zmęczona krzykiem i małymi łapkami czepiającymi się moich kolan, biorę niedźwiadka na ręce. I tak pełznę, holując za sobą Anię i próbując unieruchomić Młodemu wierzgające odnóża, żeby nie uświnił mi mojej pięknej BIAŁEJ kurtki. Matka w białej kurtce, chyba mi rozum odjęło. Trzeba było kupić coś w kolorze błota.

wtorek, 21 stycznia 2014

Auć.

Spotkałam się. To znaczy moja twarz się spotkała. Z nogą piętrowego łóżka. Nie do końca rozumiem jak to się stało, ale usiłowałam iść w kierunku Matju, który szalał na górnym łóżku, jednocześnie odwracając głowę w stronę Zuzi i tłumacząc jej coś odnośnie do pracy domowej. Multitasking nie jest moją mocną stroną.
Bum.
Ałaaaaa.
I teraz na lewej kości policzkowej mam śliczny, filmowy wręcz, błękitny siniec. Do tego gorączka, zawroty i ból głowy oraz mdłości. Czy można samemu sobie zafundować wstrząśnienie mózgu czy to tylko moja nadaktywna wyobraźnia?
Kiedy spotykam kogoś znajomego, zamiast "dzień dobry" słyszę "a co ci się stało, mąż cię bije? hahahahaha".
Zaiste hahahaha. Hahahałabym się, gdybym mogła ruszać twarzą.