niedziela, 23 sierpnia 2015

Historia pewnej znajomości

Poznałam P w 2002 roku, kiedy, po studiach i 8 miesiącach rozpaczliwych poszukiwań przyjęto mnie do pracy do Dużej Firmy. Byłam wystraszona, zagubiona i początkująca, a P miała więcej doświadczenia i chętnie się nim dzieliła.

Była niepoprawną optymistką, zawsze uśmiechniętą, zawsze życzliwą i chętną do pomocy. Sama była na wskroś dobra i niezachwianie wierzyła, że świat jest dobry; lubiłam z nią przebywać, wtedy sama nasiąkałam jej pozytywną aurą. Dużo mówiła, często się śmiała, nie umiała żyć bez kawy, była bardzo ładna, bardzo zadbana i elegancka, miała świetne wyczucie stylu i słabość do butów, których nazbierała ogromne mnóstwo.

Miała urodziny w tym samym dniu, co mój Matju.

Życie nie było dla niej łagodne, sporo przeszła, ale wszystko znosiła pogodnie, cierpliwie i z humorem.

Mniej więcej dwa lata temu urodziła ślicznego synka. Poznałam go osobiście jeszcze przed urodzeniem, poklepując maminy brzuch i namawiając, żeby zechciał kopnąć ciocię. Przy kolejnym spotkaniu miał cztery miesiące i nie mogłam się od niego oderwać. Potem oglądałam zdjęcia i patrzyłam jak rośnie, słuchałam co już potrafi i podziwiałam jaki jest cudny i mądry i grzeczny.

Miała przyjaciół i znajomych znacznie bliższych niż ja, ale byłyśmy w stałym kontakcie i dzięki niej było mi w życiu jaśniej i cieplej.

Powtarzałyśmy sobie że musimy sie znowu spotkać, bo już za długo się nie widziałyśmy. Zawsze coś wypadało, a teraz już za późno.

W piątek, 21 sierpnia, nagle zmarła.

Powiedziano mi o tym wczoraj, w sobotnie popołudnie, i zupełnie nie radzę sobie z tą wiedzą.
Patrzę na jej ostatni komentarz na moim blogu, sprzed dwóch tygodni. Patrzę na nasz czat z zeszłej środy, kiedy jej synek, korzystając z nieuwagi mamy, spryskał mieszkanie płynem do mycia szyb. Śmiałyśmy się z tego. A dwa dni później już jej nie ma. Mały chłopczyk został bez mamy. Nie potrafię w to uwierzyć. Nie umiem się z tym pogodzić.
Świat nie stanął w miejscu, ale życie jednej rodziny się zatrzymało. A ja zatrzymałam się razem z nim. Żałoba jest samotnym zadaniem a smutek jest niepożądany towarzysko jak trąd. Będę więc płakać po cichu i może kiedyś dostrzegę w tym wszystkim jakiś sens.