Dość wczesnym rankiem zostawiam dzieci z Małżonkiem i wychodzę do piekarni. Nie spieszę się. Cisza. Niewielu ludzi decyduje się opuścić ciepłe wnętrza o tej porze i wywędrować na 15-stopniowy mróz.
Idę powoli, nasłuchuję skrzypienia śniegu pod butami. Oddycham głęboko, powietrze szczypie w nos i pachnie dymem. Przez chwilę skupiam się na ruchu, przemieszczaniu się po powierzchni ziemi. Na oddechu. Na dźwięku. Na płatkach śniegu, spadających mi na czerwone od mrozu policzki. I na tę krótką chwilę ogarnia mnie spokój. Jestem tu i teraz, idę. Nie trzeba nic więcej.
Umysł, jednakowoż, zaprogramowany jest na aktywność. Na "działanie", nie "bycie". Rozwiązywanie problemów, planowanie, znajdowanie wyjaśnień. Myśl przykleiła mi się do listy zakupów, zahaczyła o niewykupione recepty, zręcznym susem przeskoczyła na dzieci, święta, i już oswojone przygnębienie zgrabnie wskoczyło na swoje miejsce. Czar prysł.
Spokój znikł. Ale może wróci.
"I walk the streets of Dublin town
It's 1842
It's snowing on this Christmas Eve
Think I'll beg another bob or two
I'll huddle in this doorway here
Till someone comes along
If the lamp lighter comes real soon
Maybe I'll go home with him
Maybe I can find a place I can call my home
Maybe I can find a home I can call my own
The horses on the cobbled stones pass by
Think I'll get one one fine day
And ride into the country side
And very far away.
But now as the daylight disappears
I best find a place to sleep
Think I'll slip into the bell tower
In the church just down the street
Maybe I can find a place I can call my home
Maybe I can find a home I can call my own
Maybe on the way I'll find the dog
I saw the other night
And tuck him underneath my jacket
So we'll stay warm through the night
And as we lie in the bell tower high
Ad dream of days to come
The bells o'er head will call the hour
The day we will find a home."