sobota, 15 marca 2014

Gdzie ja jestem

Nie było mnie w nocy w domu. Całą noc spędziłam poza domem. Nie wróciłam na noc do domu.
Boże, jak to cudownie brzmi.
Chyba po raz pierwszy od ośmiu lat, albo i dłużej, byłam całą noc z dala od rodziny. SAMA.
Nawet moje wyjazdy do tej pory odbywały się albo z dzieckiem zainstalowanym w brzuchu, albo z dzieckiem uwieszonym u nogi/ręki/cycka bądź innej części ciała.
A dziś byłam SAMA.
Nocowałam u Siostry. Była cisza. Piwo było też. Pogawędki były długo w noc. I spałam na wielkim, wygodnym łóżku. SAMA (no, nie licząc siostrzanego psa wielkosci sporego cielaka, który grzał mnie w nogi  i wzdychał ;) Nikt nie przyszedł mnie obudzić o piatej rano, szarpiąc za włosy i krzycząc. Nikt niczego ode mnie nie chciał ani nie oczekiwał. Nic nie musiałam. To było jak sen, zaprawdę powiadam wam. Jak piękny sen. Wspominałam już, że było cicho? No bo było. Omójboże, taka piękna cisza. I spokój.

Sny mają to do siebie, że się kończą, niestety.
Mój sen skończył się około południa, kiedy w drzwiach przywitał mnie chóralny krzyk. Powrót do rzeczywistości jest, łagodnie mówiąc, trudny.

Matju: Ciem jajko.
Tata: Proszę, masz. [podaje jajko na twardo]
Matju: [rozkrusza jajko po talerzu]
Tata: zjesz to?
Matju: Nie ciem!
Tata: [zbiera kawałki jajka i zjada]
Matju: [zaczyna wrzeszczeć] Ciem jajkooooooo!!!!!!!



Jeśli moje życie miałoby dostać podkład muzyczny, to byłby motyw wiodący:

czwartek, 13 marca 2014

Widzialny przyjaciel

Zuza przyszła ze szkoły z kamieniem w plecaku. Takim, mniej więcej, wielkości pięści.

Ja: CO TO JEST???
Zu: Tomek. Mój przyjaciel. Lubi ciszę, i kiedy odrabiam lekcje to mi nie przeszkadza. Nie próbuje ze mną rozmawiać.
Ja: ...

Matju żywo się zainteresował kamieniem. Wziął go i zaczął nim rzucać w okolicach mojego komputera. Zabrałam kamulec, schowałam.

Zu: Mamo a gdzie schowałaś Tomka?
Ja: Schowałam, żeby Mateusz nie znalazł, bo jak rzuci w telewizor albo komputer to bedzie niefajnie.
Zu: Ale ja bym chciała wiedzieć, gdzie on jest, żebym mogła go odwiedzać...

Zastanawiam się, czy powinnam się zacząć martwić... ;)


poniedziałek, 10 marca 2014

Zdziwiaczki

Na Polibudzie w sobotę odbył się Robomaticon - turniej robotów mobilnych. Jako, że Małżonek jest dumnym absolwentem tejże alma mater na kierunku Automatyka i Robotyka, dał się bez problemu namówić na zabranie dziewczynek na tę imprezę.
Ja zostałam z Mateuszem, pieczołowicie inkubującym anginę.
Młodym się podobało, Mąż też nie narzekał. 
Moje kreatywne dzieci dorwały się do stanowiska dla kreatywnych dzieci ;) i z dostępnych tam materiałów (puszki, pudełka, kubki, folia aluminiowa i temuż podobnież) wykonały cztery "roboty" ;)


To jeden robot Zuzi. Mateusz mówi na niego "dziadek".


To drugi robot Zuzi, Matju nazywa go "babcia" ;)


 To jest niewiadomoco, wykonane przez Anię ;) Matju twierdzi, że samolot.


A to, jak widać, jest Robot Sprzątający :D Ma miotłę :D


Do gatunku zdziwiaczek zalicza się niewątpliwie to, co, tydzien temu, ujrzały me oczy w Ikei, w dziale sypialnym:


Otóż, jest to poduszka w kształcie ryby. Co więcej, w dotyku też przypomina oślizłą rybę.
Oniemiałam z zachwytu. Gdyby nie kosztowała 40 złotych to bym kupiła i powiesiła sobie na ścianie. :D

Zdziwiaczki językowe -
Mateusz nauczył się mówić "kurde". Dobrze, że nie gorzej, bo to różne rzeczy u nas czasem w powietrzu latają, prawdaż.

Ja: Mateusz, przestań chlapać!
Matju: Nie chlapać, tylko KUJDE!

Ja: Mati, chcesz kanapkę?
Matju: Nie kanapke tylko KUJDE!


Matju: Mama, powiedz kujde.
Ja: KuJde.
Matju: Nie kujde tylko KUJDE.
Ja KuJde.
Matju: Nie Kujde tylko KUJ-DE!
Ja: KuRde.
Matju: O tak, baldzo dobze. Dziękujem baldzo.

niedziela, 9 marca 2014

Update

Matju walczy z anginą i wygrywa.
Zu chodzi na basen i bardzo to lubi (dobrze, niech się uczy pływać, jakby co to bedzie mnie ratować od utonięcia, nie pływam - wodę w większych ilościach toleruję jedynie pod prysznicem i w jacuzzi).
Ania od miesiąca jest w stanie żałoby po utracie lalki szmacianki, która się była popruła i trzeba było ją wyrzucić.

Zazwyczaj Matju wstaje około 5 rano i przychodzi z płaczem do mnie. W piątek nie przyszedł. Spał. Obudziłam się z rozpędu o piątej i byłam wstrząśnięta ciszą. Leżałam i hodowałam w sobie nadzieję, że może uda się jeszcze zasnąć... Nagle - tup tup tup. Chlip chlip. To Ania przyszła, usiadła na moim łóżku i zapłakała "mamooo bo ja jestem taka smutna, że popruła się pupa mojej laleeeeczceeeeeeeee".
To by było na tyle, jeśli chodzi o spanie.

Poza tym, nie myślę. Nawet jeśli próbuję, to niespecjalnie mi wychodzi. Co ma swoje plusy - łatwiej zachować spokój i równowagę ducha.

To jeszcze wrzucę wskazówkę na Wielki Post:


Oraz filmik medytacyjny, który pomaga mi się ogarnąć mentalnie w chwilach emocjonalnej zapaści. Jeśli tylko mogę się wyizolować z rodzinnej tkanki i spędzić 20 minut ze słuchawkami na uszach. Co nie jest oczywiste.