czwartek, 11 czerwca 2015

Katarzyna Bonda

Przyznaję, że to nazwisko było mi zupełnie obce. Aż pewnego dnia na fejsie wyskoczyło mi zdjęcie z Targów Książki, na którym moja sympatyczna koleżanka z pewnego wydawnictwa uśmiechała się radośnie w towarzystwie jakiejś promiennej blondynki, zwanej "Królową" oraz okładki książki, której, jak domniemywałam, blondynka była autorką. Sprawdziłam kto zacz i tak oto odkryłam (mocno poniewczasie) Królową Polskiego Kryminału.
Merlin.pl miał promocję, więc czem prędzej zaopatrzyłam się w kilka książek. Przeczytałam i stwierdzam, że monarszy tytuł nie jest na wyrost - książki były bardzo zacne. Bardzo.


Na pierwszy ogień poszedł "Pochłaniacz", część pierwsza tetralogii o profilerce Saszy Załuskiej. Dziełko słusznych rozmiarów - ponad 600 stron. Ciasno napchanych treścią, od której trudno sie oderwać. Katarzyna Bonda jest świetną opowiadaczką. Gawędziarką. Jej książki to witraże opowieści, każda postać ma swoją historię, żywą i interesującą, nawet jeśli nakreśloną w zaledwie kilku zdaniach. Historie zazębiają się, wyrastają jedna z drugiej, dopełniają się nawzajem. Bohaterowie są wyraziści, dopracowani, intryga odpowiednio zawikłana, wątki poprowadzone precyzyjnie, nic się nie rwie, nic nie ginie. Zakończenie całkiem zaskakujące (chociaż w sumie trudno mi to ocenić, nie jestem koneserką kryminałów).
Królowa zajmuje sie również nauczaniem kreatywnego pisania i, trzeba przyznać, zna swój fach. Bardzo zacna literatura rozrywkowa.

Następnie wzięłam się za "Okularnika". Tu było jeszcze lepiej. I dłużej - coś koło 800 stron. Akcja rozgrywa się w Hajnówce, w rodzinnych stronach autorki. Byłam w Hajnówce nie raz i nie dwa, ale nigdy bym nie przypuszczała, że można o tamtych okolicach TAK pisać.  "Okularnika" umiejętnie dosmaczono konfliktami na tle narodowościowym: Polacy kontra Białorusini. Długa historia koegzystencji, nie zawsze pokojowej, tradycje, zwyczaje, życie codzienne - wszystko to przykuwa uwagę i nadaje powieści bardzo szczególnego charakteru. Przyznaję, byłam zachwycona.
Odniosłam wrażenie, że w "Okularniku" było jakby brutalniej, okrutniej, smutniej i bardziej bezwzględnie. Ale też piękniej. Szczegółów nie zdradzę, bo szkoda psuć przyjemność z lektury. Czekam na dwie kolejne części.

Nastepnie łyknęłam "Polskie morderczynie". To już literatura faktu, perełka, w której pani Bonda pokazuje się od najlepszej strony jako dziennikarka (pracowała kiedyś jako sprawozdawca sądowy).
Na książkę składają się wywiady z kobietami skazanymi za zabójstwo. Każdy rozdział zaczyna opowieść samej skazanej, w drugiej części natomiast Bonda przedstawia fakty z akt sądowych, dotyczące popełnionej zbrodni.
Książka zwala z nóg. Jest tak obiektywna, jak to tylko możliwe, autorka ustrzegła się czarnobiałości, grania na emocjach i powierzchownych osądów. Niepokoi, zmusza do myślenia, zasmuca.
Niektóre historie są wstrząsające. A jeszcze bardziej wstrząsające jest odkrycie, że owe panie to nie inny gatunek, odległy i obcy, tylko kobiety takie jak ja. Jedyną różnicą jest Decyzja, którą podjęły z różnych powodów, czasem więcej niż uzasadnionych.
Piękna i bardzo ludzka książka, dla mnie osobiście - lekcja pokory.

Wprawdzie nie mam ambicji twórczych, ale nie mogłam sobie odmówić i kupiłam jeszcze "Maszynę do pisania". Na razie nie mam czasu zgłębić, jednakowoż w myśl powiedzenia "po owocach ich poznacie" oczekuję solidnej dawki wiedzy na temat pisarskiego warsztatu ;) Owoce były smakowite ;)