poniedziałek, 13 lipca 2009

Czego nie lubię w macierzyństwie

Bycie mamą na ogół da się znieść. Jednakowoż są w macierzyństwie rzeczy, które doprowadzają mnie do białej gorączki i wywołują chęć natychmiastowego rozpędzenia się i przywalenia głową w ścianę ze skutkiem śmiertelnym. Do takich rzeczy należy konieczność ciągłego GADANIA. Mówienia, kłapania dziobem, gęgania. Tłumaczenia, proszenia, odpowiadania na dziesiątki pytań. Zuzia, proszę, zostaw to, nie słyszysz co mówię? nie dotykaj, to się łatwo psuje, to nie twoje, nie do zabawy, to taty, proszę odłóż to na miejsce, nie ruszaj, odłóż, kurczę, ogłuchłaś, odłoż PROSZĘ na miejsce, do cholery dzieciaku nie słyszysz co mówię, nosz... *&^%$% mać; zjedz, nie baw sie jedzeniem, odstaw kubek na stół bo się rozleje, uważaj, spadnie i zaplami ubranie, trzymaj to prosto, uważaj, nie strąć, nie, nie możesz, bo już jadłaś, nie, nie, później dostaniejsz, juz dziś jadłaś, NIE NIE MOŻESZ!!! I tak w kółko, bez przerwy. Plus błyskotliwe dziecięce pytania w stylu "mamo, co robisz?" "a dlaczego nie mogę lizaczka?", "mama, a dasz mi dziś jakieś lekarstwo?" zadawane w odstępach trzy-czterominutowych po kilkanaście razy.
Marzy mi się wszechogarniająca, błogosławiona, relaksująca CISZA. Kojące milczenie.