Lekarz pierwszego kontaktu zasugerował stanowczo alergię na pampersy marki pampers, co ja ochoczo podchwyciłam (nie wierzyłam i dalej nie wierzę że to alergia, bo nie znikło;) ).
No i mając tak piękne, medyczne usprawiedliwienie dla szaleństwa, rozpoczęłam zakupy ;)
Nikt mnie nie uprzedził, że to tak wciąga :D Wcale nie gorzej niż chusty a może nawet lepiej, bo produkty jakby tańsze, do tego w ciągłym użyciu - dzieciak może nie chcieć się nosić ale sikać jednak będzie ;)
Nie mamy szans na kupno pasujących rozmiarowo kieszonek ani AIO bo szyte są zawyczaj do 14-16 kilo, a Ania ma prawie 15. Nie wydam 70 złotych na pieluchę, która starczy na miesiąc :)
Na razie najbardziej odpowiadają nam pieluchy składane - prefoldy (z prefoldów najbardziej odpowiadają nam Babykicks konopne, ale cenę mają zaporową...), bambusowa tetra (wspaniała w dotyku, łatwo się dopiera i chłonna jak diabli) oraz tetra niebielona (też bardziej chłonna od zwykłej). Cudowne i niedrogie są pieluchy frotte, chłonne, mięciutkie i bardzo wielofunkcyjne. Straszną frajdę mam z klamerek Snappi, mała rzecz a cieszy jak nie wiem co ;) Żeby Młoda miała sucho używam polaru pociętego na kawałki - kawałek do pieluchy i można żyć, dopóki dołem nie zacznie lecieć ;) Zafundowałam Ance też odrobinę luksusu - wkładki z jedwabiu, leczące odparzenia. Nie wierzyłam, że to działa, ale działa, naprawdę. Szok.
W zakupowym szale nabyłam kilka otulaczy - Imse Vimse, Bambinex i mięciutki Kikko, ale PULowe otulacze z rzepami potrafią porysowac Młodej okrągły brzuszek albo tłuste udka, więc czaimy się na bezrzepowe wełniane galoty, mam nadzieję, że będą pasowały. Ciut bardziej skomplikowane w obsłudze, bo po każdym praniu (ręcznym) trza je moczyć w gaciowej zupie z lanoliną coby je zaimpregnować, ale jakoś to przeżyję, wszak jestem matką niepracującą, siedzę w domu i nic nie robię to i gacie mogę pomoczyć ;)
Całe to zawracanie głowy z pieluchami odpowiada mi z jednego powodu. Nie chodzi mi ani o straszną "chemię" (nadal zakładamy jednorazówki na noc i na dłuższe wyjścia) bo się chemii nie boję, co już nieraz udowodniłam nie tylko w wirtualu ale i w realu; ani o produkowanie nieekologicznych śmieci. Po prostu mam taki, jakby to powiedzieć - nawyk, obsesję, natręctwo... Zmieniam pampersy co godzina, półtorej, kiedy Młoda zostawała w pampku na dłużej ja dostawałam szału i aż mnie trzęsło, oczami duszy widziałam te miliardy bakterii, możliwe zakażenia, odparzenia, syf i tak dalej. A kiedy zdejmowałam i wyrzucałam suchego albo prawie suchego pampka miałam okropne uczucie że coś się bardzo marnuje :) A teraz mogę sobie zmieniać pieluchy tak często jak uważam za stosowne, wyprać i już.
Ciekawa jestem czy i kiedy mi się znudzi ;)