sobota, 5 stycznia 2013

Burza zaburzeń


"Zaburzenie depresyjno-lękowe". Czyściutkie, sterylne, medyczne określenie, zza którego niewiele widać. Nie widać, na przykład, porannych ataków paniki, które spadają znienacka na zmęczoną głowę. Ani wieczornego poczucia beznadziei, kiedy wleczesz się jak żółw między kuchnią a pokojem i próbujesz zrobić to, co do ciebie należy a każda, najprostsza nawet czynność zdaje się wysiłkiem większym od pracy Syzyfa i równie bezsensownym.

W nielicznych chwilach przytomności umysłu doznajesz olśnienia: "ach, więc TAK się czują normalni ludzie!". Ale to nigdy nie trwa długo, wklejasz się z powrotem w smugę cienia bo tam jest twoje miejsce i nigdzie indziej żyć nie potrafisz.

Amen.


piątek, 4 stycznia 2013

Zagadki

Jedziemy samochodem. Bawimy się w literkowe zagadki. Jesteśmy przy literze "m".

Mąż: A co to jest - miękkie, żółte, jest w naszej lodówce i można nim smarować kanapki.
Ania: Masło!
Mąż: Bardzo dobrze! A co to jest - miękkie, żółte, jest w lodówce u babci i też można tym smarować kanapki?
Ania: Drugie masło?
Mąż: Nie, margaryna!
Ania się zamyśla.
Ania: Ahaaa! A u nas w pseckolu na tańcach dzieci tańcą taki taniec "margaryna"!


...eeeee margaryna!

***
Mocne postanowienie - przestać z siebie robić widowisko w środkach komunikacji publicznej ;) Kiedy jadę gdziekolwiek sama (dziś sama wracałam do domu), mam przyklejony do twarzy wariacki uśmiech oraz podryguję w rytm muzyki, która w uszach i duszy mi gra (dzisiejszy powrót sponsorował Armin van Buuren). Stłoczeni w autobusie/tramwaju, umęczeni po pracy ludzie patrzą na mnie jakbym się urwała z psychiatryka ;)

Instrumenty

Ania: Ja tańce a Zuzia gra na PERKLUSI.

Zu i jej PERKLUSIA:


;)

środa, 2 stycznia 2013

wtorek, 1 stycznia 2013

Fotoapdejt

Kilka fotek z urodzin Zu, obchodzonych skromnie i bez gości, z powodu potencjalnego zagrożenia ospą.

Był tort.


Oczywiście ze świeczkami.


Matju chciał zanurkować w torcie, albo chociaż zrzucić go ze stolika, kiedy mu to uniemożliwiłam, był niepocieszony i dawał temu wyraz. Głośno.



Wyje, to prawda, ale poza tym słodki jest ;)



Prezenty były, a jakże. Podobały się.


Mat w krzakach, czyli w towarzystwie mojej dumy, pięknej, wyhodowanej przeze mnie osobiście sansewierii. Wykopał jej sporo ziemi z doniczki. Część zjadł. Mój biedny kwiatek jeszcze się trzyma, ale nie wiem jak długo.


Dziś poszłam obejrzeć Hobbita :) Wzruszyłam się do łez przy śpiewających krasnoludach, ze śmiechu się popłakałam przy smarkającym trollu. Mam cel - zobaczyć następne części. Mam po co żyć ;)

Na dobranoc coś kojącego:

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Party hard, family edition :P

Poszłabym poszaleć, ale to jeszcze nie w tym roku :) Na szczęście, co się odwlecze to nie uciecze,  Małżonek bardzo lubi tańczyć :)

Tymczasem popołudnie i wieczór sponsoruje mi ten miły dla ucha remiks utworu rumuńskiej grupy Akcent :P
Piosenka, rzekłabym tajemniczo, z dedykacją... :D



W lodówce chłodzi się dobry nastrój w płynie:


Mam nadzieję, że nie padnę spać i doczekam...


Moje noworoczne postanowienie:



Edit 00.30: Doczekałam, nie padłam :) Pierwszy raz od kilku lat ;)  Wszystkim życzę Szczęśliwego Nowego Roku! :)

7 lat temu...

... o tej porze pakowałam torbę do szpitala. Zrelaksowana, uśmiechnięta, bardzo okrągła i zupełnie nieświadoma, co mnie czeka.


Byłam spokojna i święcie przekonana, że wiem wszystko, co trzeba, przecież przeczytałam tyle książek.
Okazało się, oczywiście, że wiedzę nabytą w ten sposób mogę sobie o kant tyłka potłuc. Byłam kompletnie nieprzygotowana na ból, odbierający przytomność (oksytocyna w kroplówce, nie życzę nikomu) i na spotkanie z tą małą (4100g), bardzo głośną istotką ;)




Trudno mi uwierzyć, że kończy dziś 7 lat... Jest mądrą, dobrą, opiekuńczą dziewczynką. Lubi rysowanie, taniec, kucyki Pony i klocki Lego. I pływać. I pomagać rodzicom. I czytać. I czekoladę :)

Wszystkiego najlepszego, córeczko! :*



niedziela, 30 grudnia 2012

Rodzinne rozrywki

Dziś po południu doznałam traumy - Kluś dziabnął mnie w pierś tak mocno, że poplamiłam bluzkę krwią. Uznałam, że to bolesne doświadczenie uprawnia mnie do regeneracyjnej drzemki, więc wypięłam się na wszystko, oznajmiłam, że idę spać i poszłam spać.
Małżonek w tym czasie postanowił spędzić czas kreatywnie - zaczęli z Zu robić ciasteczka :) Matju oczywiście spadał na nich jak jastrząb z każdej strony a, odganiany, podnosił alarm, który słychać było w całym bloku. A z pewnością w sypialni, przez co musiałam spać z poduszką na głowie. Cóż za niedogodność! :P
W końcu nie wytrzymałam, zwlokłam się z łóżka i zaczęłam robić dokumentacje fotograficzną.

Zu była bardzo przejęta swoim poważnym zadaniem.


Tata pilnował ergonomicznego wykorzystania ciasta ;)



Matju pomagał. Bardzo się starał.



Zrobiłam lukier i zabraliśmy się za, jak mówi Ania, lukierowanie.





Ciasteczka wyszły znakomite. Gdybyż tylko Małżonek nie wydawał ich nam po sztuce na raz ;)

Matju jest nie do zdarcia. Nie nadążam z usuwaniem przedmiotów z jego zasięgu. Nie da się przy nim zrobić dosłownie nic, jest w pięciu miejscach na raz a rąk ma chyba ze dwadzieścia. I energii tyle, że mógłby zasilać cale miasto.



Dzień

Ja: Jutro sa urodziny Zuzi.
Ania: Jutlo, cyli po tym dzieniu?

Po namyśle:
Ania: A do pseckola kiedy idę? Po tym tydzieniu?

Tak dziecinko. Po tym tydzieniu.

Warto mieć dzieci, chociażby po to, żeby rozpoczynać dzień taką konwersacją ;) Nie da rady się nie uśmiechnąć :)

I obrazek na dziś -