piątek, 6 grudnia 2013

Wieje

Nad Polską huragan Ksawery. Bardzo ładnie ma na imię. Do nas w stolycy docierają jakieś resztki, ale i tak w nocy piździło tak, że szyby w oknach drżały.
Obudziłam się przypadkiem o drugiej, ze znajomym nerwowym supłem zaciśniętym w żołądku. Paradoksalnie ten dziki wicher za oknem szybko mnie uspokoił.

Dzieci natomiast nie są zachwycone. Ania piszczała po drodze do przedszkola, trzymając się za czapkę, a Matju odwrócił się w wózku tyłem do kierunku jazdy, wcisnął buzię w oparcie i tak jechał z wypiętym tyłkiem ;)
W przedszkolu dziś będzie prawdziwy Mikołaj. Ciekawa jestem jak bardzo Mat się wystraszy ;)

Dzieciaki dostały w domu jedynie drobiazgi - Zu liczydło, Ania czapkę i fartuch kucharski, Matju samochodzik. Do tego po kinder jajku i małe czekoladki. Przeraża mnie ilość prezentów, którymi zalewa się dzieci przy każdej okazji. Potem w szkole/przedszkolu jest licytacja - kto co dostał. Nie wiem, czy dobrze robię, wykluczając moje dzieci z tej konkurencji, ale nie mam wielkiego wyboru - nie bardzo nas stać, żeby stanąć do wyścigu.
Z jednej strony chciałabym im kupić wszystko o czym zamarzą, z drugiej wiem, że to nie jest ani możliwe, ani właściwe. Ale sama pamiętam gorzkie upokorzenie, kiedy kolejny rok, jako jedyna z całej klasy nie miałam magnetofonu, walkmana ani prawdziwych amerykanskich dżinsów. Chujowo jest być biednym, zaprawdę powiadam wam.
Na szczęście, teraz nie jest tak źle.





czwartek, 5 grudnia 2013

Pytania i rozważania

Najwyraźniej przedszkolne dyskusje o uczuciach bardzo zapadły w Mateuszową pamięć, bo chodzi teraz po domu i powtarza: "cio to miłoć? cio to miłoć?" "Cio to miłoć brum bruma?" Wzruszające jest jego przywiązanie do samochodów ;)

Ania dowiedziała się od siostry, że nie ma Świętego Mikołaja. Była zdegustowana.
"Mamo, no jak to, to jak ja mam mówić, że rodzice mi te prezenty kupili??! To przecież tak GŁUPIO..."

Myśl dnia

Nie sposób się nie zgodzić z pierwszym cytatem. Żelazna logika :D



środa, 4 grudnia 2013

Love is in the air

Poprzedni post gdzieś mi przepadł. Nie szkodzi.

Doznałam dziś niespodziewanego przypływu satysfakcji z rodzicielstwa. Ciocie w przedszkolu powiedziały, że kiedy rozmawiały z dziećmi o miłości, Matju za każdym razem, kiedy słyszał słowo "miłość" radośnie się uśmiechał i wołał "MAMA!", wymachując przy tym rękami.

Rozpłynęłam się ze szczęścia oraz dumy ;) W bardzo mamusiowym stylu ;) No bo czy to nie urocze?

Ponadto Młody zachowywał się w sposób cywilizowany i przez calutki wieczór nie miałam ochoty sprzedać go na allegro. Ani razu. 
Dzień uważam więc za bardzo udany ;)




wtorek, 3 grudnia 2013

Prawdziwe życie zaczyna się...

... kiedy dzieci są już w łóżkach.
Niestety, zazwyczaj starcza mi energii tylko na szybki prysznic, albo nawet i nie. Nastepnie padam spać.


Tymczasem to jest jedyna okazja do ZROBIENIA CZEGOŚ SPOKOJNIE. Czytania, nauki, dziergania, grania na kompie, gotowania czy chociażby ogarnięcia pobojowiska. Filmów nie mogę oglądać o tej porze, bo zasypiam w ciągu pięciu minut.


Codziennie powtarzam sobie "wieczorem zrobię to i to i tamto". Codziennie, po uśpieniu Matju, wlokę sie do łazienki na sztywnych z wyczerpania nogach, dokonuję ablucji w minimalnym zakresie, koniecznym do bezawaryjnego funkcjonowania w społeczeństwie, a potem padam na łóżko i odpływam.

Mąż wyeksmitował mnie z łóżka rodzinnego, gdzie spaliśmy we troje z Matju. Otóż Młody ma tendencję do wędrowania przez sen, wicia się, przekręcania, wierzgania i wczepiania się w to, co ma pod ręką. Matju utrzymywał górną połowe ciała na mojej połowie łóżka, a dolną, na połowie Taty. W związku z czym Małżonek systematycznie budził się w nocy, kopany w twarz. Co go tak zniesmaczyło, że stanowczo zażądał rozwiązania problemu. Rozważyłam za i przeciw i uznałam, że jak Młody będzie spał sam to będzie w nocy wył. I kto będzie do niego latał? Nie Mąż przecież. I wyniosłam się z rodzinnego gniazda z cichym westchnieniem ulgi ;)
I co? I nastapił CUD.
Dziecko, które przy mnie budziło się o 4.00-5.00, przy Ojcu śpi do 5.30-6.00 a nawet 7.00... Nie wiem jak, nie wiem czemu, ale wiem, że nie będę z tym walczyć ;)
Być może to siła Tatowego spokoju. Jestem kłębkiem nerwów, dzieci pewnie to czują. Im młodsze, tym bardziej.
W każdym razie wysypiam się. Nareszcie. Po ośmiu latach cierpień z niedospania wreszcie mogę zasnąć wieczorem i obudzić się rano.
Powiem Wam, że jest to jedna z najlepszych rzeczy na świecie :)
I nawet tak bardzo mi nie żal przespanych wieczorów :)

Zimno

Zimno. Potrzeba coraz więcej warstw.
Matju dostał nową czapkę, w której wygląda jak radziecki pilot  :) Rozpływam się z zachwytu za każdym razem, kiedy mu ją zakładam :) Podkreśla niewinny wyraz błekitnych oczu i uroczo zaróżowione chomicze policzki. :D


Też bym chciała taką czapę, ale na mój rozmiar nie produkują. Nawet jeśli obwód głowy się cudem zgadza to już włosy się nie mieszczą.
Więc nakrycie głowy na ten sezon wyprodukowałam sobie na drutach sama. Jest to szalik z wielkim kapturem, żeby można było się w nim schować (zaspokaja moją potrzebę izolacji od otoczenia) mieszczą sie w środku moje włosy (w zimie długie pióra to udręka) i, co najważniejsze, wygląda odpowiednio dziwnie i nikt takiego nie ma, co bardzo mnie satysfakcjonuje ;)
Mama Kangurzyca w wersji Master Yoda ;)


Grunt, że ciepło :)

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Prezenty

Sezon prezentowy czas zacząć.
Dziewczynki napisały listy do Świętego Mikołaja. Dziś Święty Mikołaj po pracy pojedzie do sklepu zobaczyć, co się da załatwić ;)

Ania zażyczyła sobie lalkę My Little Pony "w kształcie ludzia" czyli Equestria Girls. Zuzia pomogła jej napisać - "ekuestria gerls". Lalka nazywa się "Fluttershy", co w wykonaniu Zu brzmi "plater shine" :D Kiedy mi powiedziała o co chodzi i zapytała jak to się pisze, musiałam się sporo nagłowić zanim odkryłam w czym rzecz :)
Ania chce jeszcze mikrofon oraz kucharską czapkę i fartuch. Jestem zaskoczona, bo nigdy nie zdradzała zamiłowania do garów. To musi byc wpływ Taty, który lubi gotować i Przedszkola, gdzie co jakiś czas dzieci kolektywnie przygotowują skomplikowane potrawy typu tosty z miodem ;) Albo ogórki kiszone... Tak, ogórki były dobre :)

Zuzia chce tylko Equestria Girls Rarity i pieska Ralfi. Piesek Ralfi kosztuje dwieście zlotych i w życiu nas nie będzie na niego stać, a nawet jeśli byłoby, to i tak wolelibyśmy kupić za te pieniądze na przykład zestaw Lego. Więc pieska nie będzie. Życie jest pełne rozczarowań, moje drogie dzieci.

Matju nic nie chce, a dostanie samochodziki i, być może, piętrowy tor do nich. I może jakieś narzędzia.

Mama o prezentach może sobie pomarzyć ;) Życie, jak wspomniałam, pełne jest rozczarowań, a im człowiek starszy, tym rozczarowania bardziej dojmujące ;)



Bardzo apetyczne drzewko ;)

Prezenty - expectations vs reality:


Nie chce mi się zaczynac kolejnej notki dzisiaj, więc ku pamięci zapiszę tutaj.

Odbieram Anię z przedszkola. Z sali dobiega głośna muzyka. Mini Disco w pełnym rozkwicie :)

A [płaczliwie]: Mamooo, czemu tak wcześnie mnie odbierasz?!!! (była 16.30...) Nie zdążę się pobawić!
Ja [lekko zmieszana] - No wiesz, wcale nie jest wcześnie... Skąd miałam wiedzieć, że chcesz zostać dlużej... Raz chcesz żeby cię odbierać wcześnie, raz później, ja nie wiem...
A: Chcę sie bawiiiiić!
Ja [tracąc cierpliwość]: to może ja sobie pójdę.
Ania [dramatycznie i ze łzami w oczach]: Jak to PÓJDZIESZ SOBIE?! I tak mnie zostawisz??? Taką UMIERAJĄCĄ??!
;)

Kiedy wróciłam do domu, Matju zażyczył sobie zostać u sasiadów. I bawić się. Sąsiedzi mieli inne plany. Matju, przyprowadzony do domu rzucił się na podłogę, wyjąc, że on chce do cioci, a potem, że chce do taty. Nie zwracałam uwagi, takie napady najlepiej przeczekać, zresztą i tak nie wiadomo co robić.
Matju z wycia przeszedł w histeryczny ryk i zaczął walić głową w podłogę.
Szybko jednak skalkulował, że mu się nie opłaca, bo i tak nikt nie reaguje, więc ścichł i potuptał sobie do kuchni.
Zajęłam się czymś i uwagę moją zwrócił dopiero dobiegający z kuchni łomot.
Matju stał na stole i w akcie zemsty zrzucał z rozmachem wszystko ze stołu i okolic. Stłukł szklankę. Podeszłam, żeby go z tego stołu zdjąć i dostałam w twarz tak, że spadły mi okulary. Matju wyrwał mi się i stracił równowagę. Spadł najpierw na krzesło a następnie z krzesłem wywalił się na podłogę.
Kiedy schyliłam sie, żeby go pozbierać, ugryzł mnie jak bulterier.
Wrzasnęłam. Podniosłam go pod pachy i, unikając kopniaków, w wyciągniętych rękach poniosłam do pokoju, postawiłam, niezbyt, przyznaję, delikatnie i ulotniłam się, zamykając drzwi.
Byc może wychodzę tu na patologiczną, wyrodną matke, ale uwierzcie, zrobiłam to tylko ze względu na dobro ukochanego dziecka. Gdybym poprzebywała z nim sekundę dłużej, poczytalibyście o mnie w Super Expresie.
Bilans - oboje mamy siniaki i zadrapania. Okulary ocalały. Tym razem.
Zszarpanych nerwów nie liczę.
Śpiewam sobie szeptem ludową piosenkę - "Wina, wina, wina dajcie a jak nie to spieeerdalajcie..."
Kolejny dzień za mną! A jutro od nowa to samo! I pojutrze! I popojutrze! Niech mi ktoś pożyczy pistolet z jednym nabojem, proszę. Albo lepiej z dwoma, tak mi sie trzęsą ręce że za pierwszym razem mogę nie trafić.


There's that one song

Rano Małżonek słucha Antyradia. Zazwyczaj tamtejsza muzyka nie robi na mnie wielkiego wrażenia, ale dziś złapałam coś dla siebie :)
Słuchając, miałam ochotę smiać się i płakać na raz :) Bardzo, bardzo moja :)





;)

Nuciłam sobie od rana, szarpiąc się z ubieraniem dzieci do wyjścia, po drodze do przedszkola, w drodze z powrotem, podczas zakupów i w domu, czyszcząc spodnie i buty Mateusza, upaprane psią kupą. I nadal chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Sama nie wiem czemu.