To Bergen. Nie mogę się napatrzeć. Norwegia moje marzenie.
sobota, 21 czerwca 2014
Wyspa skarbów
Wyspę skarbów znalazłam wczoraj, błąkając się późnym popołudniem w Empiku przy Marszałkowskiej. Na pierwszym piętrze, po prawej od wejścia, nieco w głębi, stał sobie regalik. A na nim... obfitość notesów Paperblanks w przecenie do 90% :)
Lubię ładne rzeczy, bo kto nie lubi? Jedni kolekcjonują kryształy, inni aniołki z porcelany, afrykańskie maski, Matki Boskie Fatimskie z różowego plastiku albo szydełkowe serwetki; ja nałogowo zbieram długopisy i notesy ;)
Od Paperblanks jestem uzależniona, ale ich ceny normalnie są zaporowe. Wczoraj natomiast, za trzy sztuki zapłaciłam 17 zł. Normalna cena - dobrze ponad 100 i dobrze poza moim zasięgiem. Prawdziwa satysfakcja łowcy z miejskiej dżungli ;)
Teraz tylko schować zdobycz przed dziećmi, jak dopadną i wykorzystają artystycznie moje skarby to dostanę zawału ;)
Lubię ładne rzeczy, bo kto nie lubi? Jedni kolekcjonują kryształy, inni aniołki z porcelany, afrykańskie maski, Matki Boskie Fatimskie z różowego plastiku albo szydełkowe serwetki; ja nałogowo zbieram długopisy i notesy ;)
Od Paperblanks jestem uzależniona, ale ich ceny normalnie są zaporowe. Wczoraj natomiast, za trzy sztuki zapłaciłam 17 zł. Normalna cena - dobrze ponad 100 i dobrze poza moim zasięgiem. Prawdziwa satysfakcja łowcy z miejskiej dżungli ;)
Teraz tylko schować zdobycz przed dziećmi, jak dopadną i wykorzystają artystycznie moje skarby to dostanę zawału ;)
środa, 18 czerwca 2014
Pierwsza pomoc
Czytam Matju książeczkę. W tekście pojawia się słowo "strach".
Matju namyśla się i oznajmia: "Nie lubiem śtlach".
No właśnie, synku. Ja też nie :)
***
Właśnie rozciął sobie brodę, przy bliższym spotkaniu z kafelkami na podłodze. Dostał histerii i nie pozwolił nawet wytrzeć krwi ;) Kiedy zbliżałam się do niego z wacikiem, uciekał i wył "nienienienienienieeeee!!!".
Oznajmiłam, że trzeba nakleić plaster. "Nienienienienienienienieeeee!!!!".
Ponegocjowałam, pokazalam kolorowe plasterki.
Zgodził się wspaniałomyślnie. "No dobla, psiklej plastel, zieby nie boliło."
No przykleiłam. Ale sukces był połowiczny, bo krew kapała mu z brody a plaster kazał sobie przykleić na ręku ;)
Matju namyśla się i oznajmia: "Nie lubiem śtlach".
No właśnie, synku. Ja też nie :)
***
Właśnie rozciął sobie brodę, przy bliższym spotkaniu z kafelkami na podłodze. Dostał histerii i nie pozwolił nawet wytrzeć krwi ;) Kiedy zbliżałam się do niego z wacikiem, uciekał i wył "nienienienienienieeeee!!!".
Oznajmiłam, że trzeba nakleić plaster. "Nienienienienienienienieeeee!!!!".
Ponegocjowałam, pokazalam kolorowe plasterki.
Zgodził się wspaniałomyślnie. "No dobla, psiklej plastel, zieby nie boliło."
No przykleiłam. Ale sukces był połowiczny, bo krew kapała mu z brody a plaster kazał sobie przykleić na ręku ;)
Dzień dobry
Niedawno narzekałam, że mnie dziecię zbudziło o piątej :) No to dziś musiałam wstać o 4.15. Maly płakał, płakał, uciekał, szarpał się, ale w końcu dał się przekonać do powrotu do łóżka. On zasnął, ja nie. Leżałam w ciszy, myśląc o rozmaitych stresujących rzeczach ;) Nie wiem czemu akurat ta zbójecka ranna pora sprzyja smętnym, ach jakie piękne słowo, ruminacjom.
Na ogół myślę o pracy. A raczej o niewielkich szansach na takową. Wyliczam sobie kursy i szkoły, które chciałabym/powinnam pokończyć a nie mam jak bo 1)dzieci 2)pieniądze. I że już za późno. Za późno za późno. Cóż ja mogę robić, tak niewiele umiem. Tak mało wiem.
Natomiast kiedy dzieci są chore (czyli na przykład teraz), wszystko inne schodzi na drugi plan. Wtedy, wyrwana ze snu bladym świtem, mocuję się jedynie z przeczuciem nieuchronnej katastrofy. Niesprecyzowanej. Nieokreślonej. Coś pójdzie źle. Coś się, że tak powiem, na pewno spieprzy.
Doskonała jest to karma dla stanów lękowych, które potem szarpią mnie przez cały dzień, syte, tłuste i niemożliwe do opanowania.
Wniosek: nie myśleć. Myślenie szkodzi :D
Na ogół myślę o pracy. A raczej o niewielkich szansach na takową. Wyliczam sobie kursy i szkoły, które chciałabym/powinnam pokończyć a nie mam jak bo 1)dzieci 2)pieniądze. I że już za późno. Za późno za późno. Cóż ja mogę robić, tak niewiele umiem. Tak mało wiem.
Natomiast kiedy dzieci są chore (czyli na przykład teraz), wszystko inne schodzi na drugi plan. Wtedy, wyrwana ze snu bladym świtem, mocuję się jedynie z przeczuciem nieuchronnej katastrofy. Niesprecyzowanej. Nieokreślonej. Coś pójdzie źle. Coś się, że tak powiem, na pewno spieprzy.
Doskonała jest to karma dla stanów lękowych, które potem szarpią mnie przez cały dzień, syte, tłuste i niemożliwe do opanowania.
Wniosek: nie myśleć. Myślenie szkodzi :D
wtorek, 17 czerwca 2014
"Push" - Sapphire
Uwaga - spojlery w tekście.
Spodziewałam się (po licznych napompowanych recenzjach, arcydzieło, kanon literarury afroamerykańskiej ach och) słonecznego olśnienia. Dostałam latarkę ze zdychającą baterią.
Tak mogłabym podsumować powyższe dziełko i na tym poprzestać, ale nie mogę sobie odmówić streszczenia fabuły.
Otóż narratorką jest nastoletnia Precious. Precious jest gruba i czarna. Oprócz tego jest analfabetką. I jest w ciąży ze swoim ojcem, który molestował ją od kiedy skończyła 4 lata. Jest to drugie dziecko poczęte w tych okolicznościach, pierwsze (z Zespołem Downa) urodziła kiedy miała 12 lat. Słabo? No to lecimy dalej: oprócz ojca, molestowala ją również matka. Matka ponadto oskarżała Precious o uwiedzenie kochanego faceta (czyli ojca) i starała się odpowiednio ją ukarać, między innymi waląc małoletnią ciężarną dziewczynkę patelnią. W końcu, tuż po urodzeniu drugiego dziecka matka wyrzuca Precious z domu. Dziewczyna wraca do szpitala, gdzie ktoś ją okrada ze wszystkiego; zostaje tylko w tym co ma na sobie i z nowonarodzonym dzieckiem na ręku. A pod koniec okazuje się, że tatuś miał AIDS i Precious też ma. To tak pokrótce. Aha, Precious pisze wiersze. Na szczęście nie ma ich w tekście zbyt dużo.
Oczywiście prosi o pomoc. Oczywiście wstrętne białasy jej nie chcą pomóc. Ale dzielna Precious sie nie poddaje! Idzie do szkoły! Walczy!, Marzy o collegu! Hurraaa!
Pomaga jej w końcu, jakżeby inaczej, młoda, pełna zapału nauczycielka i grupa koleżanek ze szkoły specjalnej, równie pokopanych przez los.
W całość, jak uschłe kwiatki w kupkę nawozu, powtykane nachalne wstawki progejowskie i socjalistyczne. Niestety, w przeciwieństwie do tego co zdają się sądzić mainstreamowi krytycy, książka nie robi sie od tego lepsza.
Zawiesiłam niewiarę, czytam, czytam. Przez 1/3 książki byłam wstrząśnięta. A potem niewiara z hukiem spadła, pozostał jeno zieeeew. Artystka przedobrzyła. Miało być zapewne przygnębiająco, szokująco i inspirująco (bo ona walczy! walczy!). A wyszło wulgarnie i nudno. Trudno się oprzeć wrażeniu, że autorka pojechała po linii najmniejszego oporu, systematycznie waląc czytelnika przez łeb kolejnymi szokującymi faktami z życia czarnej nastolatki z Harlemu. W tej książce, oprócz bagna, sensacji i paru przekleństw, nic nie ma.
Ciekawe, że w trzech niezależnych notatkach na temat autorki, jedną z bardziej eksponowanych informacji, które znalazlam, jest fakt, że Sapphire jest biseksualna. Najwyraźniej to z kim się sypia rzutuje na jakość tworzonej sztuki. Znak naszych czasów, którego, przyznam z pokorą, nie pojmuję.
Spodziewałam się (po licznych napompowanych recenzjach, arcydzieło, kanon literarury afroamerykańskiej ach och) słonecznego olśnienia. Dostałam latarkę ze zdychającą baterią.
Tak mogłabym podsumować powyższe dziełko i na tym poprzestać, ale nie mogę sobie odmówić streszczenia fabuły.
Otóż narratorką jest nastoletnia Precious. Precious jest gruba i czarna. Oprócz tego jest analfabetką. I jest w ciąży ze swoim ojcem, który molestował ją od kiedy skończyła 4 lata. Jest to drugie dziecko poczęte w tych okolicznościach, pierwsze (z Zespołem Downa) urodziła kiedy miała 12 lat. Słabo? No to lecimy dalej: oprócz ojca, molestowala ją również matka. Matka ponadto oskarżała Precious o uwiedzenie kochanego faceta (czyli ojca) i starała się odpowiednio ją ukarać, między innymi waląc małoletnią ciężarną dziewczynkę patelnią. W końcu, tuż po urodzeniu drugiego dziecka matka wyrzuca Precious z domu. Dziewczyna wraca do szpitala, gdzie ktoś ją okrada ze wszystkiego; zostaje tylko w tym co ma na sobie i z nowonarodzonym dzieckiem na ręku. A pod koniec okazuje się, że tatuś miał AIDS i Precious też ma. To tak pokrótce. Aha, Precious pisze wiersze. Na szczęście nie ma ich w tekście zbyt dużo.
Oczywiście prosi o pomoc. Oczywiście wstrętne białasy jej nie chcą pomóc. Ale dzielna Precious sie nie poddaje! Idzie do szkoły! Walczy!, Marzy o collegu! Hurraaa!
Pomaga jej w końcu, jakżeby inaczej, młoda, pełna zapału nauczycielka i grupa koleżanek ze szkoły specjalnej, równie pokopanych przez los.
W całość, jak uschłe kwiatki w kupkę nawozu, powtykane nachalne wstawki progejowskie i socjalistyczne. Niestety, w przeciwieństwie do tego co zdają się sądzić mainstreamowi krytycy, książka nie robi sie od tego lepsza.
Zawiesiłam niewiarę, czytam, czytam. Przez 1/3 książki byłam wstrząśnięta. A potem niewiara z hukiem spadła, pozostał jeno zieeeew. Artystka przedobrzyła. Miało być zapewne przygnębiająco, szokująco i inspirująco (bo ona walczy! walczy!). A wyszło wulgarnie i nudno. Trudno się oprzeć wrażeniu, że autorka pojechała po linii najmniejszego oporu, systematycznie waląc czytelnika przez łeb kolejnymi szokującymi faktami z życia czarnej nastolatki z Harlemu. W tej książce, oprócz bagna, sensacji i paru przekleństw, nic nie ma.
Ciekawe, że w trzech niezależnych notatkach na temat autorki, jedną z bardziej eksponowanych informacji, które znalazlam, jest fakt, że Sapphire jest biseksualna. Najwyraźniej to z kim się sypia rzutuje na jakość tworzonej sztuki. Znak naszych czasów, którego, przyznam z pokorą, nie pojmuję.
poniedziałek, 16 czerwca 2014
Apdejt
Zu nauczyła się a) rysować w Paincie oraz b) wysyłać maile. W związku z czym dostaję mailem kilka rysunków dziennie ;) Proszę bardzo, oto próbka.
"Piekny dzień"
"Rodzina w aucie"
"Rozmowa z mamą"
"Tort z urodzin Taty"
"Ukochana mama" ;)
Ania jest chora.
Matju wrzucił kostki domina do wnętrza mojego roweru stacjonarnego.
I to chyba wszystko na razie :)
niedziela, 15 czerwca 2014
Beautiful Darkness
Dla niewtajemniczonych - "powieść graficzna" to komiks dla dorosłych. Poważniejsza tematyka, wysmakowana strona wizualna. Absolutnie nic wspólnego z komiksami o superbohaterach.
Wokół tejże powieści graficznej powstało sporo szumu. Musiałam poczekać dwa miesiące, na wydanie w języku angielskim, żeby się na własne oczy przekonać, czy słusznie.
Słusznie.
Z jednej strony chciałam jak najszybciej zakończyć lekturę i pozbyć się z głowy tego opowiadania i niewygodnych myśli, które wywołuje. Ale, kiedy skończyłam, natychmiast zaczęłam od nowa... I czułam się dziwnie.
Jest urzekająca. Bajka prawdziwa, czyli nie dla dzieci, piękna i mroczna (większość znanych nam bajek w swojej pierwotnej, nieuładzonej postaci, u naszych cywilizowanych dziecinek wywołałaby traumę i moczenie nocne przez 20 lat).
Subtelna kreska, pastelowe kolory, baśniowe postacie - coś, na co chciałoby się patrzeć bez końca. A do tego kontrastująca treść, jak pięść między oczy - osią świata tych drobnych, zwiewnych istotek, które obserwujemy, jest rozkładające się w lesie ciało małej dziewczynki.
Autorzy nie podają rozwiązań - nie wiemy skąd się wzięło ciało. Morderstwo? Wypadek? Nie dowiemy się. Trup jest zaledwie elementem scenografii, unoszącym się gdzies na skraju naszej czytelniczej świadomości, jak przypomnienie o nieuchronności śmierci (temat ostatnio bardzo mi bliski).
Widzimy mikro cywilizację maleńkich istot. Kapryśnych, po dziecinnemu ograniczonych, zachłannych, samolubnych i okrutnych. Niemal żadna z postaci nie widzi dalej niż czubek własnego nosa. Formują się efemeryczne związki, jak w kalejdoskopie powstają i rozpadają się układy. Zamknięci we własnych światkach bohaterowie nie widzą niebezpieczeństw i giną, impulsywni i nieprzewidywalni, zajęci walką o drobiazgi i zmiennymi humorami.
Widzimy rozpad tej "cywilizacji", jak rozkład zwłok, które dały jej schronienie. Nie da się nie myśleć o micie dzieciństwa, tej krainie szczęśliwości, którą każdy z nas chowa na dnie pamięci, a która, przy bliższym badaniu, zazwyczaj okazuje się kruchą bańką, pełną strachu, żalu i goryczy. Wystarczy przyjrzeć się temu, co dzieci robią sobie nawzajem, żeby zblakły kolory na naszych liftingowanych wspominkach. Chcemy chronić dzieci przed bezwzględnością świata, ale zapominamy, że bezwzględność już w ich świecie jest.
Nie da się nie wspomnieć "Władcy Much" Goldinga. Albo słynnego eksperymentu z lat pięćdziesiątych, przeprowadzonego w Robbers Cave State Park w Oklahomie, gdzie doszło do całkiem prawdziwej wojny dwóch "plemion" młodych chłopców na letnim obozie. Na myśl pcha się tez eksperyment stanfordzki, ta jakże niewygodna prawda, że w każdym z nas drzemie kat.
Świat, kiedy się nad tym zastanowić, jest dość ponurym miejscem. Nie pamiętamy o tym na ogół, bo tak jesteśmy zaprogramowani. Gdyby ewolucja nie wyposażyła naszych mózgów w generatory optymistycznych złudzeń, nie umielibyśmy żyć. Ale zło i okrucieństwo jest, przenika naszą rzeczywistość jak skomplikowany układ naczyń krwionośnych; niezależnie od tego czy będziemy chcieli je dostrzec, czy wybierzemy błogosławioną ignorancję.
Ta książka zmusza do otwarcia oczu, na chwilę na moment. Zachowania jej ślicznych bohaterów są przeraźliwe, bezwzględne, bezmyślne i przy tym jakże znajome. Kiedy rzeczywistość wokół zaczyna się rozpadać, bardzo szybko się przeciera cienka powłoczka cywilizacji, uprzejmości i wyuczonej dobroci, a pod nią jest czerń. Stajemy twarzą w twarz z obojętnością i okrucieństwem, nieodłącznymi częściami ludzkiej natury.
Ciekawe, że udało się tę ciemną materię uformować w coś tak harmonijnego. Opowieść i przepiękne plansze doskonale się dopełniają, autorzy nie odpływają za daleko ani do Wróżkolandii, ani w Krainę Szaleństwa.
Wiele obrazków sprawia wrażenie samodzielnych historii, rozsypanych puzli, spiętych zgrabnie w całość, za pomoca głównego wątku i głównej bohaterki (która sama w sobie jest postacią na tyle bezbarwną, że nie da się jej lubić i na tyle dobrą, że nie da się jej nie lubić).
Posmak, który zostawia ta lektura, jest daleki od słodyczy. Mimo to, ciężko się od niej oderwać.
Wokół tejże powieści graficznej powstało sporo szumu. Musiałam poczekać dwa miesiące, na wydanie w języku angielskim, żeby się na własne oczy przekonać, czy słusznie.
Słusznie.
Z jednej strony chciałam jak najszybciej zakończyć lekturę i pozbyć się z głowy tego opowiadania i niewygodnych myśli, które wywołuje. Ale, kiedy skończyłam, natychmiast zaczęłam od nowa... I czułam się dziwnie.
Jest urzekająca. Bajka prawdziwa, czyli nie dla dzieci, piękna i mroczna (większość znanych nam bajek w swojej pierwotnej, nieuładzonej postaci, u naszych cywilizowanych dziecinek wywołałaby traumę i moczenie nocne przez 20 lat).
Subtelna kreska, pastelowe kolory, baśniowe postacie - coś, na co chciałoby się patrzeć bez końca. A do tego kontrastująca treść, jak pięść między oczy - osią świata tych drobnych, zwiewnych istotek, które obserwujemy, jest rozkładające się w lesie ciało małej dziewczynki.
Autorzy nie podają rozwiązań - nie wiemy skąd się wzięło ciało. Morderstwo? Wypadek? Nie dowiemy się. Trup jest zaledwie elementem scenografii, unoszącym się gdzies na skraju naszej czytelniczej świadomości, jak przypomnienie o nieuchronności śmierci (temat ostatnio bardzo mi bliski).
Widzimy mikro cywilizację maleńkich istot. Kapryśnych, po dziecinnemu ograniczonych, zachłannych, samolubnych i okrutnych. Niemal żadna z postaci nie widzi dalej niż czubek własnego nosa. Formują się efemeryczne związki, jak w kalejdoskopie powstają i rozpadają się układy. Zamknięci we własnych światkach bohaterowie nie widzą niebezpieczeństw i giną, impulsywni i nieprzewidywalni, zajęci walką o drobiazgi i zmiennymi humorami.
Widzimy rozpad tej "cywilizacji", jak rozkład zwłok, które dały jej schronienie. Nie da się nie myśleć o micie dzieciństwa, tej krainie szczęśliwości, którą każdy z nas chowa na dnie pamięci, a która, przy bliższym badaniu, zazwyczaj okazuje się kruchą bańką, pełną strachu, żalu i goryczy. Wystarczy przyjrzeć się temu, co dzieci robią sobie nawzajem, żeby zblakły kolory na naszych liftingowanych wspominkach. Chcemy chronić dzieci przed bezwzględnością świata, ale zapominamy, że bezwzględność już w ich świecie jest.
Nie da się nie wspomnieć "Władcy Much" Goldinga. Albo słynnego eksperymentu z lat pięćdziesiątych, przeprowadzonego w Robbers Cave State Park w Oklahomie, gdzie doszło do całkiem prawdziwej wojny dwóch "plemion" młodych chłopców na letnim obozie. Na myśl pcha się tez eksperyment stanfordzki, ta jakże niewygodna prawda, że w każdym z nas drzemie kat.
Świat, kiedy się nad tym zastanowić, jest dość ponurym miejscem. Nie pamiętamy o tym na ogół, bo tak jesteśmy zaprogramowani. Gdyby ewolucja nie wyposażyła naszych mózgów w generatory optymistycznych złudzeń, nie umielibyśmy żyć. Ale zło i okrucieństwo jest, przenika naszą rzeczywistość jak skomplikowany układ naczyń krwionośnych; niezależnie od tego czy będziemy chcieli je dostrzec, czy wybierzemy błogosławioną ignorancję.
Ta książka zmusza do otwarcia oczu, na chwilę na moment. Zachowania jej ślicznych bohaterów są przeraźliwe, bezwzględne, bezmyślne i przy tym jakże znajome. Kiedy rzeczywistość wokół zaczyna się rozpadać, bardzo szybko się przeciera cienka powłoczka cywilizacji, uprzejmości i wyuczonej dobroci, a pod nią jest czerń. Stajemy twarzą w twarz z obojętnością i okrucieństwem, nieodłącznymi częściami ludzkiej natury.
Ciekawe, że udało się tę ciemną materię uformować w coś tak harmonijnego. Opowieść i przepiękne plansze doskonale się dopełniają, autorzy nie odpływają za daleko ani do Wróżkolandii, ani w Krainę Szaleństwa.
Wiele obrazków sprawia wrażenie samodzielnych historii, rozsypanych puzli, spiętych zgrabnie w całość, za pomoca głównego wątku i głównej bohaterki (która sama w sobie jest postacią na tyle bezbarwną, że nie da się jej lubić i na tyle dobrą, że nie da się jej nie lubić).
Posmak, który zostawia ta lektura, jest daleki od słodyczy. Mimo to, ciężko się od niej oderwać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)