środa, 18 czerwca 2014

Dzień dobry

Niedawno narzekałam, że mnie dziecię zbudziło o piątej :) No to dziś musiałam wstać o 4.15. Maly płakał, płakał, uciekał, szarpał się, ale w końcu dał się przekonać do powrotu do łóżka. On zasnął, ja nie. Leżałam w ciszy, myśląc o rozmaitych stresujących rzeczach  ;) Nie wiem czemu akurat ta zbójecka ranna pora sprzyja smętnym, ach jakie piękne słowo, ruminacjom.

Na ogół myślę o pracy. A raczej o niewielkich szansach na takową. Wyliczam sobie kursy i szkoły, które chciałabym/powinnam pokończyć a nie mam jak bo 1)dzieci 2)pieniądze. I że już za późno. Za późno za późno. Cóż ja mogę robić, tak niewiele umiem. Tak mało wiem.
Natomiast kiedy dzieci są chore (czyli na przykład teraz), wszystko inne schodzi na drugi plan. Wtedy, wyrwana ze snu bladym świtem, mocuję się jedynie z przeczuciem nieuchronnej katastrofy. Niesprecyzowanej. Nieokreślonej. Coś pójdzie źle. Coś się, że tak powiem, na pewno spieprzy.
Doskonała jest to karma dla stanów lękowych, które potem szarpią mnie przez cały dzień, syte, tłuste i niemożliwe do opanowania.

Wniosek: nie myśleć. Myślenie szkodzi :D


4 komentarze:

MF pisze...

Mam dość podobnie, jak się tak rano obudzę, to już koniec, myślę i leżę....nie wiem czy to objaw starości czy czego...bo własnie tak maja starsze osoby...

Cuilwen pisze...

No cóż, starość nie radość, młodość nie wieczność ;)

Unknown pisze...

Znajome mi slowa, za pozno, za pozno :(

Cuilwen pisze...

Daj spokój, Ty nie siedziałas w domu z dziećmi 10 lat.