sobota, 23 maja 2009

Homo erectus

Ania z homo habilis (znaczy człowieczka zręcznego, czyli włażącego wszędzie i rozkładajączego wszystko na części pierwsze) przekształca się pomału w homo erectus (czyli człowieczka, jak sama nazwa wskazuje;), wyprostowanego). Już od zeszłej soboty staje na nogi, przytrzymując się kanapy, łóżeczka, czy czego tam jeszcze.
Niestety nie jest jeszcze sapiens (rozumku ma akurat tyle co pithecanthropus ;) ale nie tracę nadziei, że kiedyś to nastąpi :)
Zdziwiona jestem cała, bo Zuzia w jej wieku nie myślała nawet o wstawaniu, pierwszy raz na nogi dźwignęła się, mając jakieś 15 miesięcy. Teściowa twierdzi, że Anka jest taka sprawna dzięki naturalnemu karmieniu. Kto wie, może coś w tym jest.

Zuza odkryła uroki huśtawki zrobionej z chusty. Buja sie całymi dniami jak małpa na gałęzi. Aktualnie miętosi konopie, co im tylko na zdrowie wyjdzie, może staną się mniej dechowate.
Ania niefrasobliwie podchodzi do bujającej się Zuzy, a Zuza niefrasobliwie co i raz sprzedaje jej porządnego, rozbujanego kopa. Takie tam siostrzane czułości.
Właśnie przed chwilą Zuzia na huśtawce gruchała zachęcająco do Ani, bawiącej się w łazience:
"Andzia, chodź tutaj do mnie, kopnę cię!"

środa, 20 maja 2009

Sposób na pasibrzucha...

Znowu będzie o żarciu :)
Kto nas zna, wie, że Zuza ma apetyt. Ale to co ostatnio wyprawia, trudno podciągnąć pod słowo "apetyt".
W poniedziałek rano wyciągałam z lodówki komponenty do śniadania. I się zorientowałam, że brakuje około 1/3 kostki masła. Za to faktura tego co zostało wzbogaciła się o tajemnicze ślady zębów...
We wtorek rano, kiedy zawlokłam moje zwłoki do kuchni (Anka mnie budzi o zupełnie niehumanitarnej porze i wstając, bardziej przypominam zombie niż człowieka), na stole zastałam rozpakowaną kostkę margaryny Kasia, częściowo pożartą, z wbitym nożem, widelcem i łyżeczką.
Wczoraj, podczas sąsiedzkiego spotkania Zuzia zachowywała dziwny umiar w konsumpcji. Tajemnicę wyjasniła sąsiadka, która obserwowała zachowanie Zuzi kiedy wychodziłam z pokoju. Otóż, moje sprytne dziecko, jak tylko matka znikała z horyzontu, rzucało się na stół i porywało ciastko. Kiedy słyszała, że wracam do pokoju, natychmiast chowała się za rozstawioną w pokoju suszarką z praniem i szybko rozprawiała się ze zdobyczą...
Nie wspominam już o drobiazgach, na przykład o tym jak to Zuzia wpadając z wizytą do sąsiadki (koleżanka Marysia ma 2,5 roku) od razu wyżera wszelkie pozostałości jedzenia - resztkę frytek z talerza, resztkę serka, dopije pół kubka mleka, któremu Marysia nie dała rady... Dziś dzieciaki zażyczyły sobie kakao; zrobiłam 3 kubki - w tym jeden dla Zuzi. Zuza wypiła duszkiem swoją porcję oraz dwie pozostałe, ledwie napoczęte, bo w ferworze zabawy pozostałym przeszła ochota na kakao. Kubki, dodam, pojmności 0,33l.
Gdybym nie znała swojego dziecka, bałabym się, ze to jakaś choroba. Ale znam i dziwnie jestem spokojna o stan jej zdrowia ;) Za nic na świecie nie da się jej zmusić, zeby zjadła brokuła czy kalafiora. Nie przełknie razowego chleba. Nie przepada za wędliną. W kaszy tylko grzebie łyżką. Przykłady mozna mnożyć. To nie choroba. Po prostu przeraźliwe, nieposkromione ŁAKOMSTWO :)
Się dziecko wdało w rodziców, no!