Same Shit Different Day.
Weekend. Napięcie rośnie. Ponury warkot powoli zastępuje artykułowaną mowę. Zaczynam coś robić, po chwili przybiega Matju z płaczem. Przerywam to, co robię, żeby go uspokoić, potem muszę pójść z nim do pokoju i potańczyć z misiem oraz przeczytać książeczkę o ziemnych ludkach. Długą i debilną, ale Matju ją wyraźnie lubi. Kiedy udaje mi się od niego uciec, zapominam co ja właściwie robiłam. Wyciągam więc kosz z włóczkami i zaczynam dziergać szydełkowe chomąto, które obiecałam siostrze na gwiazdkę. Przybiega Matju. Chce jeść. Wysyłam go do stolika i obiecuję przynieść mniam mniam (=serek waniliowy). Przynoszę serek. Matju nie ma przy stoliku. Tknęło mnie niedobre przeczucie... Zaglądam do sypialni. Bingo. Matju siedzi przy moim stole i pracowicie pruje moją robótkę, plącząc przy tym nitki (robótka jest z 4 kolorów...). Spruł tak mniej więcej połowę. Chce mi się płakać. Nie mogę zostawić nic w zasięgu jego rąk, a nie mam gdzie chować.
Na stole leżała tez moja książka do francuskiego. Matju wzbogacił ją długopisowym wzorkiem. Mini słownik francusko - polski stracił kilka kartek. Kartki, przetworzone na papierowe wiórki, spoczywają pod stołem. Juz nie chce mi się płakać, natomiast bardzo ale to bardzo chce mi się WRZESZCZEĆ. Wyć i kopać. Bezludna wyspa. Chcę na bezludną wyspę.
Poszłam po pieczywo. Dziki tłum w piekarni uformował się w pozwijaną jak świński ogonek kolejkę. Nabzdyczeni, nieuprzejmi ludzie powarkują na siebie, potrącają się i półgłosem wygłaszają sarkastyczne uwagi. Tu, w tym bagnie żyję i tu umrę, nie wyróżniam się na tle. Jestem taka jak oni. Tak samo jak oni chciałabym złapać M16 i strzelać w te wściekłe gęby, ze swoją włącznie. Jeśli ktoś jeszcze podniesie głos, z pretensją "czego pan się tak pcha" albo "ja tu stoję, ślepa pani jest?" chyba ucieknę, rezygnując z sześciu bułek i połowy razowca.
Bezludna wyspa chyba nie wystarczy. Czekam na zombie apokalipsę.
Chcę taką bransoletkę. LOVE.
sobota, 23 listopada 2013
piątek, 22 listopada 2013
czwartek, 21 listopada 2013
Pielęgnacja intelektu
Prowadziłam dziś ze szkoły troje siedmiolatków. W ciągu 20 minut słowo "biegunka" padło jakieś 200 razy, za każdym razem wywołując paroksyzmy śmiechu. Tak samo "kupa" oraz najnowszy szkolny hit - "otwórz Pepsi, jesteś seksi". Zlepki typu "seksi biegunka" wydawały się dzieciątkom najlepszym dowcipem świata.
Zadawano mi pytania "ciociu, a ile to jedna biegunka plus dwie biegunki?", i ze złośliwym błyskiem w oku czekano aż się wkurzę i opieprzę, co rozbawiłoby ich jeszcze bardziej. Moja odpowiedź - "dwa pełne pampersy" nieco zbiła ich z tropu i dali mi spokój.
W domu odpowiadam na dziesiątki pytań "a czemu Pinkie Pie jest różowa? A jak się liczy do dwudziestu? A czemu widelec trzyma się lewą ręką?". Dziewczynki w kąpieli właśnie śpiewają zgodnym chórem "Booożyyyy syyyn, Jezus Chrystus Mesjasz Paaaaaan!". A teraz się biją i obie wrzeszczą. Matju dokłada swoje "mama mama mama, ciem to, ciem tamto, daj, daj, mama oppa mama oppa", hałas nie cichnie, chyba, że dzieci śpią.
Mój mózg umiera.
Wskutek wyżej opisanych okoliczności, dzień po dniu ulega systematycznej erozji.
Niedawno zorientowałam się, że zanikła mi lekkość wypowiedzi. Mylę się w konstrukcjach, w których kiedyś nie popełniłabym błędu. mam coraz mniej do powiedzenia, zanika mi ostrość percepcji.
Czytam tę samą stronę książki po kilka razy, nie rozumiejąc co mam przed sobą.
Słówka w obcych językach, które same kiedyś wsiąkały mi w głowę teraz stały się niemożliwe do zapamiętania, mimo ciągłych powtórek.
Nie umiem się skupić. Na niczym, nawet na czynnościach tak nieumysłowych jak gotowanie. Kilka dni temu wyrzuciłam do kosza garnek makaronu z sosem. Dosoliłam go kilka razy, nie wiem ile, nie pamiętając, że już wcześniej to robiłam, bo Matju stał przy mnie i wył. Nie dało się jeść.
Mam dwa "wolne" dni w tygodniu, kiedy przez 6 godzin jestem sama w domu. Zazwyczaj sprzątam, bo to jedyny czas, kiedy nikt na mnie nie wisi, nie czepia się, nie wylewa wody z wiadra, nie rozrywa worków ze śmieciami. Muszę ugotować obiad. Zrobić zakupy. I z sześciu godzin robi się ile? Może jedna, może dwie, jak bardzo się pospieszę. I tak jestem wdzięczna za chwile spokoju.
Wydaje mi się, że to się nigdy nie skończy. Że już zawsze, za każdym razem kiedy będe chciała przeczytać książkę, pouczyć się, albo obejrzec film, będę musiała się szarpać jak pacjent szpitala psychiatrycznego w gustownym kaftanie i walczyć o każdą minutę.
I, że już zawsze będę czuła się winna, że chcę zrobić coś dla siebie.
Zadawano mi pytania "ciociu, a ile to jedna biegunka plus dwie biegunki?", i ze złośliwym błyskiem w oku czekano aż się wkurzę i opieprzę, co rozbawiłoby ich jeszcze bardziej. Moja odpowiedź - "dwa pełne pampersy" nieco zbiła ich z tropu i dali mi spokój.
W domu odpowiadam na dziesiątki pytań "a czemu Pinkie Pie jest różowa? A jak się liczy do dwudziestu? A czemu widelec trzyma się lewą ręką?". Dziewczynki w kąpieli właśnie śpiewają zgodnym chórem "Booożyyyy syyyn, Jezus Chrystus Mesjasz Paaaaaan!". A teraz się biją i obie wrzeszczą. Matju dokłada swoje "mama mama mama, ciem to, ciem tamto, daj, daj, mama oppa mama oppa", hałas nie cichnie, chyba, że dzieci śpią.
Mój mózg umiera.
Wskutek wyżej opisanych okoliczności, dzień po dniu ulega systematycznej erozji.
Niedawno zorientowałam się, że zanikła mi lekkość wypowiedzi. Mylę się w konstrukcjach, w których kiedyś nie popełniłabym błędu. mam coraz mniej do powiedzenia, zanika mi ostrość percepcji.
Czytam tę samą stronę książki po kilka razy, nie rozumiejąc co mam przed sobą.
Słówka w obcych językach, które same kiedyś wsiąkały mi w głowę teraz stały się niemożliwe do zapamiętania, mimo ciągłych powtórek.
Nie umiem się skupić. Na niczym, nawet na czynnościach tak nieumysłowych jak gotowanie. Kilka dni temu wyrzuciłam do kosza garnek makaronu z sosem. Dosoliłam go kilka razy, nie wiem ile, nie pamiętając, że już wcześniej to robiłam, bo Matju stał przy mnie i wył. Nie dało się jeść.
Mam dwa "wolne" dni w tygodniu, kiedy przez 6 godzin jestem sama w domu. Zazwyczaj sprzątam, bo to jedyny czas, kiedy nikt na mnie nie wisi, nie czepia się, nie wylewa wody z wiadra, nie rozrywa worków ze śmieciami. Muszę ugotować obiad. Zrobić zakupy. I z sześciu godzin robi się ile? Może jedna, może dwie, jak bardzo się pospieszę. I tak jestem wdzięczna za chwile spokoju.
Wydaje mi się, że to się nigdy nie skończy. Że już zawsze, za każdym razem kiedy będe chciała przeczytać książkę, pouczyć się, albo obejrzec film, będę musiała się szarpać jak pacjent szpitala psychiatrycznego w gustownym kaftanie i walczyć o każdą minutę.
I, że już zawsze będę czuła się winna, że chcę zrobić coś dla siebie.
środa, 20 listopada 2013
Prezenty gwiazdkowe
Pewna znana amerykańska blogerka co jakiś czas tworzy listę dziwnych prezentów na każdą okazję.
Ostatnia lista przedświąteczna mnie powaliła ;) Czego to ludzie nie wymyślą :D Najlepszy jest namiot w butach :D
Ale bluza z miejscem na piwo to IMO doskonały pomysł ;) Tylko trzeba szybko pić, żeby się trunek nie nagrzał zbytnio ;) Chociaż kieszeń podobno izolowana.
TUTAJ
Ostatnia lista przedświąteczna mnie powaliła ;) Czego to ludzie nie wymyślą :D Najlepszy jest namiot w butach :D
Ale bluza z miejscem na piwo to IMO doskonały pomysł ;) Tylko trzeba szybko pić, żeby się trunek nie nagrzał zbytnio ;) Chociaż kieszeń podobno izolowana.
TUTAJ
wtorek, 19 listopada 2013
Salon fryzjerski
Zabawnie jest patrzeć jak małe dziewczynki żądają obsługi w zakresie pielęgnacji urody ;) Maluję im paznokcie, czeszę, dobieram ubrania, powstrzymuję zapędy do wykonywania makijażu...
Moje córki, jak większośc kobiet, są niezadowolone z tego co mają i chcą co innego. Przejawiło się to wczoraj w żądaniu Średniej, żeby zakręcić jej włosy. Ona chce mieć "lokane" i już :)
Przewidująco, podczas ostatniej wizyty w Rossmannie, zaopatrzyłam się w piankowe papiloty.
Poświęcenie kobiet dla urody jest niezależne od wieku... Średnia wyraziła gotowość spania w tym czymś na głowie i z trudem udało nam się to jej wyperswadować (gdyby położyła się z papilotami, jak nic wstałaby o pierwszej w nocy i zażądała ich zdejmowania, bo niewygodnie ;) )
Nie udało mi sie dosuszyć włosów do końca, loki wciąż były wilgotne, więc w większości się rozprostowały, ale i tak radości nie było końca ;)
Loki to loki, jakie by nie były. Śliczności. Sama chciałabym miec loki, ale nie sądzę, żeby w sklepie mieli taką ilośc papilotów, żeby wystarczyło na moją czuprynę. Zresztą, kto by mi to zakładał...
Matju chodził za mną i jęczał "mama zięcie ziób, zięcie ziób!", więc wymierzyłam w niego obiektyw a on, rozpromieniony, radośnie zapozował:
Możliwe, że będzie fotomodelem. Jest zabójczo przystojny :D
Moje córki, jak większośc kobiet, są niezadowolone z tego co mają i chcą co innego. Przejawiło się to wczoraj w żądaniu Średniej, żeby zakręcić jej włosy. Ona chce mieć "lokane" i już :)
Przewidująco, podczas ostatniej wizyty w Rossmannie, zaopatrzyłam się w piankowe papiloty.
Poświęcenie kobiet dla urody jest niezależne od wieku... Średnia wyraziła gotowość spania w tym czymś na głowie i z trudem udało nam się to jej wyperswadować (gdyby położyła się z papilotami, jak nic wstałaby o pierwszej w nocy i zażądała ich zdejmowania, bo niewygodnie ;) )
Nie udało mi sie dosuszyć włosów do końca, loki wciąż były wilgotne, więc w większości się rozprostowały, ale i tak radości nie było końca ;)
Loki to loki, jakie by nie były. Śliczności. Sama chciałabym miec loki, ale nie sądzę, żeby w sklepie mieli taką ilośc papilotów, żeby wystarczyło na moją czuprynę. Zresztą, kto by mi to zakładał...
Matju chodził za mną i jęczał "mama zięcie ziób, zięcie ziób!", więc wymierzyłam w niego obiektyw a on, rozpromieniony, radośnie zapozował:
Możliwe, że będzie fotomodelem. Jest zabójczo przystojny :D
poniedziałek, 18 listopada 2013
Która półkula
... mózgowa dominuje u ciebie?
U mnie prawa. 69%. Chaos, kreatywność, intuicja, fantazja, obrazy, ciekawość.
Zgadza się :) To JA.
TEST
U mnie prawa. 69%. Chaos, kreatywność, intuicja, fantazja, obrazy, ciekawość.
Zgadza się :) To JA.
TEST
Dziecięca czułość
Matju: Mamo, ciem kukika (chcę cukierka).
Ja [podaję mu toffi]
Matju [przytula toffi]: Kofany!!!
Ja [podaję mu toffi]
Matju [przytula toffi]: Kofany!!!
niedziela, 17 listopada 2013
Wrócił...
"Najwyższa ze strażniczek, widać komendantka, odepchnęła od siebie miskę, wstała. Geralt, który zawsze uważał, że brzydkich kobiet nie ma, nagle poczuł się zmuszony do rewizji tego poglądu."
Wiedźmin! "Sezon burz" już w sprzedaży, dziś Mąż miłosiernie zakupił mi egzemplarz w charakterze przedwczesnego prezentu imieninowego. Wiedźmin moja miłość, od zawsze i na zawsze :) Wszystko inne odkładam, znikam na Kontynencie :)
"- Kiszona kapusta! - oznajmił, nabierając rzeczonej z beczki za pomocą drewnianych szczypiec. - Spróbuj, Geralt. Świetna, prawda? Rzecz to smaczna i zbawienna, taka kapusta. Zimą, gdy brak witamin, chroni przed szkorbutem. Jest nadto doskonałym środkiem antydepresyjnym.
- Jak niby?
- Zjadasz garniec kiszonej kapusty, popijasz garncem zsiadłego mleka... i wnet depresja staje się najmniejszym z twoich zmartwień. Zapominasz o depresji. Czasem na długo."
Jest jeszcze dla mnie nadzieja... :D
Wiedźmin! "Sezon burz" już w sprzedaży, dziś Mąż miłosiernie zakupił mi egzemplarz w charakterze przedwczesnego prezentu imieninowego. Wiedźmin moja miłość, od zawsze i na zawsze :) Wszystko inne odkładam, znikam na Kontynencie :)
"- Kiszona kapusta! - oznajmił, nabierając rzeczonej z beczki za pomocą drewnianych szczypiec. - Spróbuj, Geralt. Świetna, prawda? Rzecz to smaczna i zbawienna, taka kapusta. Zimą, gdy brak witamin, chroni przed szkorbutem. Jest nadto doskonałym środkiem antydepresyjnym.
- Jak niby?
- Zjadasz garniec kiszonej kapusty, popijasz garncem zsiadłego mleka... i wnet depresja staje się najmniejszym z twoich zmartwień. Zapominasz o depresji. Czasem na długo."
Jest jeszcze dla mnie nadzieja... :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)